poniedziałek, 25 maja 2020



     Kryzys

     Przeczytałam we wczorajszej Gazecie głos opinii publicznej wzywający do nie kupowania polskich produktów spożywczych. Podpisuję się pod tym! Tylko jeśli zbojkotujemy drogie i złej jakości polskie produkty, możemy pozbyć się tych łobuzów na drogach. Taką opinię zamieściła codzienna gazeta w rubryce informującej opinię publiczną o opinii publicznej. Pójdźmy dalej: gdy zastrajkuje zbrojeniówka, wszyscy poborowi niech odmówią służby wojskowej, aż łobuzy się opamiętają. Na strajk służby zdrowia niech każdy Polak odpowie dobrym zdrowiem, witalnością i świetną formą psychiczną - popatrzymy, jak konowałom i pielęgniarom będzie łyso.
     Z dużym dystansem, by nie powiedzieć irytacją, znoszę rozpowszechnione w gazetach (i rozgłośniach) rubryki typu „wolna (anonimowa) trybuna”. Pozornie chodzi w nich o wolność wypowiedzi publicznej dla każdego, faktycznie jest to jeden z elementów marketingu. Nawet jeśli nie służy to politycznej perswazji czy wręcz manipulacji (któż zresztą sprawdzi autentyczność anonimowych wypowiedzi), to nigdy przecież nie jest żadnym przekrojem publicznej opinii. Może choć jej ilustracją? Nie, raczej karykaturą. Najczęściej bowiem w „telefonicznych opiniach” i tym podobnych rubrykach głupstwo wspiera głupstwo, albo (gdy ma być bezstronnie) bzdurę podpiera kontr-bzdura. Nieco lepiej jest jest, gdy do gości studia dzwonią słuchacze z pytaniami czy opiniami, bo tylko jedna strona jest anonimowa.
     Cytowanej czytelniczce, jeśli istnieje,  należałoby w tak trudnej chwili oszczędzić szyderstwa, ale zadać trzeba choćby takie pytania: czy realizując swój pomysł bojkotu kupi produkt z napisem: „Maślanka Polska. Danish Cow International Ltd., Zakład Produkcyjny w Pcimiu”? Czy odrzuci inny: „Pierożki polskiej babuni. Knorr, Maciejowice.”? Czy odróżni polskie jabłko od obcego? Już nie. A polski schabowy w polskiej restauracji -  napisane w karcie z jakiej świni? Wodę mineralną „Bonaqua” koncernu „Coca - cola” pić czy nie pić, jeśli woda polska a bąbelki amerykańskie?
    Sprawy miały się inaczej na początku dekady. Sam wtedy głosiłem, że polskie masło i sery nie są gorsze od oferowanych zagranicznych. W wyniku uwolnienia handlu  żywiołowi importerzy sprowadzali wtedy kiepski,  przeceniony, przeterminowany nawet towar, łudząc nas luksusem  etykiety. W miarę integrowania się ze światem, od czego  nie ma odwrotu, konsumentowi coraz trudniej jest sklasyfikować produkt żywnościowy według kategorii: nasze - zagraniczne. Z tą rzeczywistością można tylko się pogodzić, bez względu na to, czy ktoś chce ją cudownie naprawić bojkotem naszego albo obcego. Inaczej mówiąc, w kwestii żywnościowej wybór należy już nie do konsumenta, lecz (w realnym zakresie) do państwa.         Nie od rolników należy oczekiwać, żeby w tuczarni rozważali słuszność czy powierzchowność uwag powyższego akapitu, ale wielu miastowych winno sobie uświadomić inną, dla nich gorzką prawdę. Polska nie jest nowoczesnym krajem Europy; jej ustrój jest jeszcze w fazie przejściowej, czy - żeby lepiej zabrzmiało - tworzy się. I trzeba było kryzysu (bo mamy do czynienia z kryzysem „transformacji”, czyli z czymś poważniejszym niż „przesilenie rządowe” czy „kolejnym kryzysem politycznym”), żeby wracać na ziemię. Wiemy już z historii XX wieku, że państwo, nawet gdy próbuje, nie jest w stanie regulować wszystkiego. Dowiedzieliśmy się już, że rynek nie tylko nie reguluje wszystkiego, bo w ogóle rynek niczego nie reguluje, tylko - jeśli jest wolny - działa. Jeszcze trzeba przyjąć do wiadomości, że nie ma, dawno już nie ma „planu Balcerowicza” - jest zastępca szefa rządu Leszek Balcerowicz, ekonomista, z pojemną być może ideologią, ale ograniczonym budżetem. Nie ma już „obozu reform” ani obozu  przeciwników reform. Nie ma już dylematu: „przyspieszyć tempo prywatyzacji” czy doprowadzić do powszechnego uwłaszczenia. Świat wirtualny się skończył.
     Jest kryzys i o tym zapewne nie muszę informować rządu, który ma kłopoty z  panowaniem nad krajem, ani przywódców opozycji SLD-PSL, którzy - jak podejrzewam -  też nie panują do końca nad rozmaitymi „zającami” od wzniecania ruchawek.
     Przyznam się czytelnikowi, że nie wiedziałem o czym napisać - w rytmie tygodniowym, w formie felietonu, która przecież obliguje do komentowania spraw bieżących. Przypomnieć zalety naszego premiera? Gloryfikować rząd? Wytropić komunistów czy faszystów? Wskazać palcem „łobuzów”? Napisałem tytuł: „kryzys”, mając na myśli kryzys mentalny, który nas dotknął w dziesiątym roku transformacji.

1999



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz