niedziela, 10 maja 2020

     
      FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
                             
                            
          
     
    Kto kogo (reprezentuje)?

     W zeszłym roku, przed wyborami parlamentarnymi, zasiadłem przed kamerami lokalnej telewizji wraz z prof. Leszkiem Nowakiem, filozofem do rozmowy na temat przyszłości sceny politycznej. Gdy dziennikarz przedstawił mnie jako prawicę, a profesora jako lewicę, poczułem się zmuszony uzupełnić, że mimo wszelkich różnic z moim wybitnym kolegą łączy mnie solidarnościowa przeszłość. Wydało mi się ważne, by telewidzowie nie przyporządkowali go mechanicznie do SDRP.  Tu przypomnę, że w roku 1981 w swoich pismach i wykładach o "teorii niemarksowskiego materializmu historycznego" Nowak ostrzegał  przed "pętlą obywatelską"; w latach 80. bardzo  poczytna była jego podziemna broszura pt. "Anty-Rakowski" (ironiczna parafraza pamfletu Engelsa "Anty-During"), w której dowodził m.in., że tak jak Rockefeller - potentat kapitałowy nie był już pucybutem, tak  M.F.Rakowski - "trójpan" mylił się, przekonując stoczniowców, że jest chłopem, bo na wsi się urodził. Leszek Nowak nie włączył się do polityki, co więcej, jako profesor odrzucił "opcję stadną" i nie przystąpił ani do organizacji ROAD, ani do Unii Demokratycznej czy Unii Wolności; usytuował się więc poza głównym nurtem życia towarzysko-duchowego sfer akademicko-twórczych. Deklarując się niezłomnie jako lewica, nie znalazł środowiska politycznego, partii, której mógłby sprzyjać.
     Do współczesnej sceny politycznej odniósł się przed kamerą krytycznie. Wygłosił radykalny pogląd, że raczkująca polska demokracja to gra pozorów; nikt nikogo nie reprezentuje, a konkurujące o władzę partie to  mniejsze i większe grupy interesu. Stwierdziłem, że profesor przesadza, bo każdy obywatel, czy chce, czy nie chce, należy do jakiejś - mniejszej czy większej - grupy interesu, ale problemem jest, czy wszystkie grupy społeczne są jako tako reprezentowane przez elity polityczne. Zgodziłem się z rozmówcą, że można mieć co do tego wątpliwości. Prasa przytoczyła właśnie taką wypowiedź rzecznika Unii Wolności na temat szans wyborczych jego partii: Unia na pewno nie pozyska większości elektoratu, ale pewna jest jej trwała obecność, bowiem w Polsce jest potrzebna partia ludzi wykształconych i zamożnych. Powiedziałem, że znam ludzi nieźle wykształconych i biednych jak myszy kościelne, którzy, jak z tego oświadczenia wynika, nie mają podstaw, by oczekiwać wsparcia od  tej właśnie partii. Wyraziłem w końcu nadzieję, że wciąż jesteśmy świadkami pozytywnego jednak procesu kształtowania się "sceny politycznej", że każde kolejne wybory będą stopniowo zmuszały środowiska polityczne do coraz wyraźniejszego  samookreślenia się, że hipokryzja stanie się nieopłacalna, że partie polityczne będą musiały w końcu "stabilizować" także swoje ideologie. 
     Znacząca i charakterystyczna w rozwoju naszej demokracji jest "deideologizacja" Unii Wolności. Zjawisko to dostrzegli najpierw obserwatorzy, teraz mówi się o nim także wewnątrz partii.  Władysław Frasyniuk w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział wręcz o potrzebie odzyskania twarzy Unii jako partii liberalnej, ale liberalnej w szerszym znaczeniu tego słowa, po czym, mężnie stawiając czoło dociekliwej Małgorzacie Subotić uwikłał się jednak w sprzeczności.
     Dariusz Gawin w "Życiu" ("Druga zdrada klerków") napisał o ideowym remanencie wśród polskich liberałów, jaki ich czeka w przeddzień 10 rocznicy "planu Balcerowicza".                       Przypomnijmy więc, że "mitem założycielskim" tej partii było "zdeponowanie etosu": już organizacja ROAD  z pomocą  "Gazety Wyborczej" ogłosiła arbitralny podział tradycji Solidarności: nazwa wasza (tj. związku zawodowego), etos nasz. Na poparcie tego rozstrzygnięcia  eksponowano fakt, że  w nowej organizacji znaleźli się "historyczni przywódcy Solidarności". Posiadanie etosu miało następnie odróżniać Unię Demokratyczną od ówczesnego otoczenia Lecha Wałęsy - zwłaszcza z Porozumienia Centrum.  Dzisiejsza Unia Wolności nie tylko nie zgłasza  prawa wyłączności do etosu, ale już o nim nie mówi. Po tym, gdy związek zawodowy "Solidarność" ożywił się politycznie, skutkiem czego mamy na scenie wielki blok polityczny AWS - publiczny spór o etos byłby przez Unię przegrany.  Ale też bogactwo  etosu w końcu okazało się  balastem zbyt ciężkim jak na  polityczne potrzeby liberałów i jego ewolucyjne odrzucenie jest zrozumiałe.  O jakiej wszakże zdradzie pisze publicysta "Życia?"
     Dla pionierskich "unijnych" ideologów pojęcie "klasy średniej" było wstrętne, wizja jej powstania  równała się politycznej dominacji, jeśli nie dyktaturze, cwanych dorobkiewiczów. Obecna Unia powstała przed laty na wyborczym fundamencie "budżetowej inteligencji". Ta grupa społeczna ewolucyjnie malała w polu widzenia partii, aż wreszcie przestała być bliska jako niezbyt zamożna i roszczeniowa.  Któż by przewidział siedem lat temu, że odwrócą się role: publicysta raczej "antyunijnego" "Życia" zarzuca dawnym etosowcom błąd "odtrąbienia śmierci tradycyjnej polskiej inteligencji". Rzecz tak trwale wpisana w polskość, stanowiąca jej część organiczną, nie przepadnie tylko dlatego, że ktoś jej zgubę zadekretuje i podeprze najlepszą społeczną i historiozoficzną doktryną. Etos inteligencki jest żywy - przekonuje D.Gawin - nie jest on bowiem dzisiaj, tak jak i nigdy nie był w przeszłości, własnością tylko jednego kierunku ideowego. Inteligenckość była i jest zarówno lewicowa, jak i prawicowa, ponieważ wyrasta z polskiej tradycji i zniknie tylko razem z nią.

1998
____________________________
Na zdjęciu Leszek Nowak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz