FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Kto kogo (reprezentuje)?
W zeszłym roku, przed wyborami parlamentarnymi,
zasiadłem przed kamerami lokalnej telewizji wraz z prof. Leszkiem Nowakiem, filozofem do rozmowy na temat przyszłości sceny politycznej. Gdy dziennikarz
przedstawił mnie jako prawicę, a profesora jako lewicę, poczułem się zmuszony
uzupełnić, że mimo wszelkich różnic z moim wybitnym kolegą łączy mnie solidarnościowa
przeszłość. Wydało mi się ważne, by telewidzowie nie przyporządkowali go
mechanicznie do SDRP. Tu przypomnę, że w
roku 1981 w swoich pismach i wykładach o "teorii niemarksowskiego
materializmu historycznego" Nowak ostrzegał przed "pętlą obywatelską"; w latach
80. bardzo poczytna była jego podziemna
broszura pt. "Anty-Rakowski" (ironiczna parafraza pamfletu Engelsa
"Anty-During"), w której dowodził m.in., że tak jak Rockefeller -
potentat kapitałowy nie był już pucybutem, tak
M.F.Rakowski - "trójpan" mylił się, przekonując stoczniowców,
że jest chłopem, bo na wsi się urodził. Leszek Nowak nie włączył się do
polityki, co więcej, jako profesor odrzucił "opcję stadną" i nie
przystąpił ani do organizacji ROAD, ani do Unii Demokratycznej czy Unii
Wolności; usytuował się więc poza głównym nurtem życia towarzysko-duchowego
sfer akademicko-twórczych. Deklarując się niezłomnie jako lewica, nie znalazł
środowiska politycznego, partii, której mógłby sprzyjać.
Do współczesnej sceny politycznej odniósł się przed kamerą
krytycznie. Wygłosił radykalny pogląd, że raczkująca polska demokracja to gra
pozorów; nikt nikogo nie reprezentuje, a konkurujące o władzę partie to mniejsze i większe grupy interesu.
Stwierdziłem, że profesor przesadza, bo każdy obywatel, czy chce, czy nie chce,
należy do jakiejś - mniejszej czy większej - grupy interesu, ale problemem
jest, czy wszystkie grupy społeczne są jako tako reprezentowane przez elity
polityczne. Zgodziłem się z rozmówcą, że można mieć co do tego wątpliwości.
Prasa przytoczyła właśnie taką wypowiedź rzecznika Unii Wolności na temat szans
wyborczych jego partii: Unia na pewno nie pozyska większości elektoratu, ale
pewna jest jej trwała obecność, bowiem w Polsce jest potrzebna partia ludzi
wykształconych i zamożnych. Powiedziałem, że znam ludzi nieźle wykształconych i
biednych jak myszy kościelne, którzy, jak z tego oświadczenia wynika, nie mają
podstaw, by oczekiwać wsparcia od tej
właśnie partii. Wyraziłem w końcu nadzieję, że wciąż jesteśmy świadkami
pozytywnego jednak procesu kształtowania się "sceny politycznej", że
każde kolejne wybory będą stopniowo zmuszały środowiska polityczne do coraz
wyraźniejszego samookreślenia się, że
hipokryzja stanie się nieopłacalna, że partie polityczne będą musiały w końcu
"stabilizować" także swoje ideologie.
Znacząca i charakterystyczna w rozwoju naszej
demokracji jest "deideologizacja" Unii Wolności. Zjawisko to dostrzegli najpierw obserwatorzy, teraz mówi
się o nim także wewnątrz partii.
Władysław Frasyniuk w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział wręcz o
potrzebie odzyskania twarzy Unii jako
partii liberalnej, ale liberalnej w szerszym znaczeniu tego słowa, po czym,
mężnie stawiając czoło dociekliwej Małgorzacie Subotić uwikłał się jednak w sprzeczności.
Dariusz Gawin w "Życiu" ("Druga zdrada
klerków") napisał o ideowym
remanencie wśród polskich liberałów, jaki ich czeka w przeddzień 10 rocznicy
"planu Balcerowicza". Przypomnijmy więc, że "mitem założycielskim"
tej partii było "zdeponowanie etosu": już organizacja ROAD z pomocą
"Gazety Wyborczej" ogłosiła arbitralny podział tradycji
Solidarności: nazwa wasza (tj. związku zawodowego), etos nasz. Na poparcie tego
rozstrzygnięcia eksponowano fakt,
że w nowej organizacji znaleźli się
"historyczni przywódcy Solidarności". Posiadanie etosu miało
następnie odróżniać Unię Demokratyczną od ówczesnego otoczenia Lecha Wałęsy -
zwłaszcza z Porozumienia Centrum. Dzisiejsza
Unia Wolności nie tylko nie zgłasza prawa
wyłączności do etosu, ale już o nim nie mówi. Po tym, gdy związek zawodowy
"Solidarność" ożywił się politycznie, skutkiem czego mamy na scenie
wielki blok polityczny AWS - publiczny spór o etos byłby przez Unię przegrany. Ale też bogactwo etosu w końcu okazało się balastem zbyt ciężkim jak na polityczne potrzeby liberałów i jego
ewolucyjne odrzucenie jest zrozumiałe. O
jakiej wszakże zdradzie pisze publicysta "Życia?"
Dla pionierskich "unijnych" ideologów pojęcie
"klasy średniej" było wstrętne, wizja jej powstania równała się politycznej dominacji, jeśli nie
dyktaturze, cwanych dorobkiewiczów. Obecna Unia powstała przed laty na
wyborczym fundamencie "budżetowej inteligencji". Ta grupa społeczna
ewolucyjnie malała w polu widzenia partii, aż wreszcie przestała być bliska
jako niezbyt zamożna i roszczeniowa.
Któż by przewidział siedem lat temu, że odwrócą się role: publicysta
raczej "antyunijnego" "Życia" zarzuca dawnym etosowcom błąd
"odtrąbienia śmierci tradycyjnej polskiej inteligencji". Rzecz tak trwale wpisana w polskość,
stanowiąca jej część organiczną, nie przepadnie tylko dlatego, że ktoś jej
zgubę zadekretuje i podeprze najlepszą społeczną i historiozoficzną doktryną.
Etos inteligencki jest żywy - przekonuje D.Gawin - nie jest on bowiem dzisiaj, tak jak i nigdy nie był w przeszłości,
własnością tylko jednego kierunku ideowego. Inteligenckość była i jest zarówno
lewicowa, jak i prawicowa, ponieważ wyrasta z polskiej tradycji i zniknie tylko
razem z nią.
1998
____________________________
Na zdjęciu Leszek Nowak
1998
____________________________
Na zdjęciu Leszek Nowak

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz