
Polska Zjednoczona Telewizja Publiczna
im. Feliksa Wasilewskiego S.A. *
Polityczna dyskusja o telewizji publicznej sięgnęła
zenitu, gdy po serii - jak najbardziej politycznych - zarzutów posłów AWS przewodniczący KRRiTv
wyjawił telewidzom swoje najgorsze podejrzenie, że podstawą tej krytyki są przesłanki
natury... politycznej. Spór zakończył
się uroczyście, gdy telewizja publiczna postawiła przed sądem ministra, który z
ramienia skarbu państwa jest jej nominalnym właścicielem - i wygrała proces.
Niezrażona tym KRRiTv oraz Ministerstwo Kultury i Sztuki zorganizowały
konferencję po patronatem premiera Jerzego Buzka pt. "Kultura narodowa a
media audiowizualne". Tam Andrzej Wajda powiedział: Telewizja o nazwie "publiczna" sama programuje, realizuje,
nadaje i ocenia statystycznie własne programy i, co najważniejsze, jest
zadowolona ze swojej działalności. Stwierdził, że to, co jest należy
rozwiązać, a prawdziwą telewizję
publiczną trzeba zbudować od nowa.
"Prawdziwa" telewizja publiczna to taka,
która wywiązuje się z ustawowych obowiązków. TVP S.A. w obecnym
kształcie nie może pełnić swojej misji, bo musi "ścigać się" na
wolnym rynku ze stacjami komercyjnymi,
To, co się stało z odziedziczonym po PRL molochem, przekształconym w spółkę prawa handlowego i jednocześnie obarczoonym misją, było przecież to przewidzenia. W
r. 1993, jako członek KRRiTv rzuciłem pomysł kompromisu: niech jeden kanał
zarabia na drugi. Jeden program - komercyjny, zorientowany na widza masowego;
drugi, pozbawiony reklam niech wypełnia ustawową misję - jako artystyczny,
edukacyjny, publicystyczny, który buduje
swój stabilny autorytet także na pionie informacyjnym. Inaczej mówiąc:
teleturnieje, tanie seriale, pani
"Chmurka" na dachu i reklama - w jednym programie, w drugim kino
artystyczne, teatr, rozbudowany pion informacji bez pogoni za sensacją. Pomysł
okazał się już to zbyt nowoczesny, już to spóźniony: na jednym kanale reklamowym
firma nie zarobi - brzmiał argument przeciwny. Ci, którzy wieszczyli przegraną
TVP na wolnym rynku mylili się: "firma" nie tylko nie upadła, ale
wciąż się rozrasta. Nie wystarczyły już cztery programy komercyjne, trzeba
otwierać "kanały tematyczne" np. z muzyką pop na okrągło i reklamą.
Nie można wykluczyć, że lada chwila kolejny prezes obwieści z dumą otwarcie
24-godzinnego (publicznego oczywiście) teleshopingu.
Po północy "upycha się" całą, kosztowną
przecież produkcję twórców telewizyjnych: dokument, historia, sztuka.
Wartościowe kino także pojawia się w
godzinach nocnych. Nie ja jeden o tym
mówię i nie od dzisiaj, ale odzywają się wreszcie gromkie głosy: tak dalej być
nie może. Dobrze, że radykalne stanowisko zajął Andrzej Wajda, bo nikt mu nie
odpowie, że działa z pobudek politycznych.
Na pytanie: "Telewizja publiczna, to znaczy czyja?"
odpowiedział: Telewizja jest własnością
pracowników telewizji i reprezentuje ich zbiorowy interes, bez względu na to,
jakie są aktualne tendencje polityczne. Jest w tym część prawdy, ale trzeba do tego dodać,
że właścicielem czuje się przede wszystkim zarząd TVP wraz z radą nadzorczą -
mniej więcej tak samo, jak w PRL dyrektor PGR czuł się właścicielem ziemskim, a
sekretarze KC PZPR - właścicielami środków produkcji i złóż mineralnych. Kilka miesięcy temu w
"Rzeczpospolitej" (dzienniku, jak mi się zdaje, czytanym przez posłów
różnych klubów) postawiłem inne pytanie: "Komu podlega telewizja
publiczna?" - i odpowiedziałem: nikomu. Nie jest jednak tak, jak twierdzi
Wajda, że wszystko zaczęło się od złej ustawy. Polska ustawa o r. i tv. wzorowana
była na zagranicznych, sprawdzonych aktach prawnych. Niestety, nie nadąża za rzeczywistością (jak to z prawem bywa) i należy ją poprawiać. Robi się to
nieśmiało. Postulowałem choćby wprowadzenie zakazu przemieszczania się z KRRiTv
do zarządu TVP, z rady nadzorczej do zarządu i odwrotnie. Jedno jest pewne: odpowiednika tego
molocha, jakim jest polska telewizja "publiczna" nie ma na świecie.
Ma rację wybitny reżyser: odpowiedzialność za
telewizję musi wziąć na siebie
parlament. Gdy politycy AWS pogrozili niedawno postawieniem TVP S.A. w stan
likwidacji przez ministra skarbu, prezes Robert Kwiatkowski nazwał to
"groteskowym żartem". Prezes
się nie boi, bo ma oparcie u prezydenta Kwaśniewskiego. Jest obowiązkiem parlamentu udowodnić,
że prezes się myli: żarty się skończyły.
Telewizja publiczna: taka, w której praca jest
zawodowym wyróżnieniem i publicznym zaszczytem.
* Postać
Feliksa Wasilewskiego powołał do życia prezes zarządu TVP Robert Kwiatkowski
podczas oficjalnego wystąpienia na ostatnim festiwalu piosenki w Opolu. Miał on
wywołać na estradę jej nestora, Franciszka Walickiego, ale w zawodnej pamięci
SLD-owskiego szefa telewizji niespodziewanie zrodził się Feliks Wasilewski - z
ojca Dzierżyńskiego i matki Wandy. Śmiechu w amfiteatrze było co niemiara, choć
to nie był wieczór kabaretowy, ale galowe otwarcie.
1998
____________________________
Na zdjęciu Franciszek Walicki - "król jazzu i big beatu" fetowany w Opolu w r. 1998.
1998
____________________________
Na zdjęciu Franciszek Walicki - "król jazzu i big beatu" fetowany w Opolu w r. 1998.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz