Partie, ideologie, symbole
Gdybyśmy
oczekiwali, uznając za właściwe i sprawiedliwe, że partie polityczne będą
reprezentować tylko biednych w walce z zamożnymi, to, żegnając się z
demokracją, wrócilibyśmy do Marksa i Lenina. Tylko w wyobraźni można stworzyć taki
parlament, który byłby kompletem rzeczników interesów wszystkich grup
społecznych, branżowych, zawodowych, zakładowych, wiekowych, terytorialnych
itd. W rzeczywistości interesy pokrywają się i krzyżują, ponadto nie wszyscy
zawsze chcą być reprezentowani - nie idą do wyborów i to jest ich wybór. W
państwach demokratycznych nie dostrzeżemy też takiego modelu, w którym partie
polityczne reprezentują wyłącznie materialne interesy grup społecznych.
Współcześnie partie różnią się jeszcze tradycją i - w mniejszym stopniu -
ideologią.*
Socjaldemokraci
rządzili w demokratycznej Szwecji bez przerwy tyle czasu, ile potrzeba na
wejście w życie społeczne i stabilizację pokolenia. W latach 80. każdy student
nauk społecznych wiedział, że korzystne dla rozpoczęcia kariery akademickiej (o
politycznej, a nawet dziennikarskiej nie wspominając) jest zapisanie się do
partii rządzącej. Nie było na uniwersytetach instytutu nauk politycznych, który
nie byłby w stu procentach upartyjniony. Urzędnik państwowy wiedział, że
przynależność do partii (socjaldemokratycznej) w jakimś stopniu stanowi o jego
- przynajmniej - poczuciu pracowniczego bezpieczeństwa.
Szwecja
przez lata uchodziła za wzorcowe państwo dobrobytu - "welfare state"
(welfare - dobrobyt, pomyślność;
także - opieka społeczna). Zazdrościli
Szwedom obywatele innych, bogatych przecież krajów europejskich. Nasi sąsiedzi
zza morza przyjęli rzesze imigrantów z Azji, Afryki (tak z pobudek
humanitarnych, jak z potrzeby rąk do pracy); państwo wyposażało ich rodziny w
mieszkania, dawało szkołę, pracę, starszym - emeryturę. Przybysze nie
byli źródłem napięć społecznych, jak na przykład w Niemczech. Państwo doskonale
zrealizowało doktrynę samowystarczalności na wypadek wojny (między innymi
pielęgnując z uporem, mimo słabych warunków glebowych, wysoce dotowane
rolnictwo - stąd bardzo droga żywność). Wysokimi cenami przy jednoczesnym ograniczeniu
sprzedaży zminimalizowano spożycie alkoholu. Coś się jednak w szwedzkim
mechanizmie zaczynało psuć.
W
roku 1989 przeprowadziłem rozmowę** z parlamentarzystą, byłym ministrem kultury,
pastorem - wiceprzewodniczącym Partii Liberalnej (dla której jednak nie można
znaleźć odpowiednika w innych demokracjach, choćby dlatego, że zrzeszała w
większości ludzi wierzących). Tylko nasza partia zachowała swoją ideologię -
zapewniał polityk i musiałem mu uwierzyć na słowo. Pytałem jednak o rządzących
socjaldemokratów i usłyszałem stanowczą odpowiedź: Tam już nie ma żadnej
ideologii, jest tylko pragmatyka władzy. Czy to źle? - spytałem jako przybysz z
kraju, który otrząsa się z ideologicznego totalitaryzmu. Pastor objaśnił mi:
przyczyną szwedzkiego kryzysu jest to, że praca przestała się opłacać. Można
pracować mniej, można więcej, ale nie ma to prawie żadnego wpływu na zysk z
pracy. Opłaca się tylko zysk spekulacyjny. Dla mnie, wychowanego w gospodarce i
propagandzie socjalistycznej słowo "spekulacja" tradycyjnie kojarzyła
się z działaniem przestępczym, mój rozmówca miał jednak na myśli najzupełniej
legalną "pracę w pieniądzach". Zastrzegł: W naszej ideologii oddziela
się pracę od spekulacji, owszem, tolerujemy ją, ale proporcje zysku stały się
krytyczne. Dlatego chcemy przywrócić to, co odebrali Szwedom socjaldemokraci:
sens pracy. Szokująco zabrzmiał ten poważny zarzut postawiony partii
"świata pracy" i sprawiedliwości społecznej o proletariackich
korzeniach sprzed lat kilkudziesięciu. Kogo więc oni reprezentują? - zapytałem.
Siebie - usłyszałem krótką odpowiedź.
Przeczytałem
gdzieś przed laty, że w Niemczech politycy CDU/CSU jeżdżą mercedesami, ci z FDP
używają BMW, a socjaldemokraci wierni są pojazdowi ludowemu, to znaczy volkswagenowi.
W ten między innymi sposób symbolicznie demonstrowali swoją polityczną tradycję
i ideologię, bo przecież nie aktualny stan majątkowy. Dlaczego zatem były
uczestnik ruchu kontestacyjnego lat 60., który młodość poświęcił walce z
niemieckim establishmentem i amerykańskim imperializmem, teraz czołowy polityk
nowej formacji politycznej - Zielonych, minister Joschka Fischer nie dojeżdża do
pracy ekologicznym rowerem? Cóż, u władzy uwierają nie tylko ideologie, symbole
też stają się niewygodne. Dygnitarz pedałujący na jednośladzie? Kto to
widział?! Kilka lat temu w Polsce premier Waldemar Pawlak i ministrowie PSL
wsiedli do polonezów, demonstrując w ten sposób swoją przynależność do ludowego
elektoratu, a także linię polityczną skierowaną na obronę produkcji krajowej. Przestarzały samochód polonez nie jest bublem; jeszcze schodzi z taśmy, choć spada popyt na
niego, ale jego krótki żywot propagandowy jest skończony. Jeszcze dawniej (przed
uruchomieniem produkcji poloneza) Edward Gierek i jego ekipa, objąwszy władzę z
hasłem "teraz po nowemu", pokazali swój egalitaryzm przesiadając się z czarnychy wołg do służbowych fiatów 125p w jasnym, optymistycznym kolorze. Długo w nich nie wytrzymali. Jego następca Wojciech Jaruzelski
natomiast, jak na żołnierza przystało, zademonstrował nam swoje przywiązanie do
czołgów i pojazdów opancerzonych.
11.12.1998
________________________________
* To już przeszłość. Kiedyś partie polityczne różniły się ideologiami, z nich wynikały programy. Ideologie wyparowały, ale partie różniły się jeszcze programami. Różnice programowe zacierały się i partie różnią się obecnie "narracją" (inaczej: bajerem, nawijką). W końcu i w tym nie dostrzeżemy różnic, gdy partie ograniczą "narracje" do wyzwisk, a te są uniwersalne.
** Był to wywiad z przeznaczeniem dla "Tygodnika Solidarność". Tekst, wraz ze zrobionym przeze mnie zdjęciem rozmówcy, złożyłem w sekretariacie redakcji. Nigdy sie nie ukazał. Zaginął. Szukał na moją prośbę red. naczelny Andrzej Gelberg, nie znalazł. Po czasie odeszła z zespołu sekretarz redakcji, niejaka pani Otto. W szufladzie swojego biurka zostawiła między innymi mój "zaginiony" materiał. Sądzę, że wraz z mężem Wojciechem Giełżyńskim (też odszedł z redakcji) uznała, że godzi w wizerunek socjaldemokracji.
________________________________
* To już przeszłość. Kiedyś partie polityczne różniły się ideologiami, z nich wynikały programy. Ideologie wyparowały, ale partie różniły się jeszcze programami. Różnice programowe zacierały się i partie różnią się obecnie "narracją" (inaczej: bajerem, nawijką). W końcu i w tym nie dostrzeżemy różnic, gdy partie ograniczą "narracje" do wyzwisk, a te są uniwersalne.
** Był to wywiad z przeznaczeniem dla "Tygodnika Solidarność". Tekst, wraz ze zrobionym przeze mnie zdjęciem rozmówcy, złożyłem w sekretariacie redakcji. Nigdy sie nie ukazał. Zaginął. Szukał na moją prośbę red. naczelny Andrzej Gelberg, nie znalazł. Po czasie odeszła z zespołu sekretarz redakcji, niejaka pani Otto. W szufladzie swojego biurka zostawiła między innymi mój "zaginiony" materiał. Sądzę, że wraz z mężem Wojciechem Giełżyńskim (też odszedł z redakcji) uznała, że godzi w wizerunek socjaldemokracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz