piątek, 1 maja 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"


     Gdzie się podziały tamte podziały?.. 
     (jeszcze o miłości poety)

                                         
                                       Monarchio absolutna! Ojczyzno moja!
                                                                       Adam Mickiewicz

Ale gdybym miał wybierać między sentymentem Izabelli Sierakowskiej do PRL-u a pełnym ewangelicznej nienawiści światopoglądem senatora Andrzejewskiego... Cóż, bliższa mi ułomna pamięć pani Sierakowskiej.
                                                                       Antoni Pawlak

     W latach 80. zapisałem się do poznańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Nepalskiej.  Zaprzyjaźniona członkini Towarzystwa (Elżbieta Bednarek) zwerbowała mnie przekonując, że otrzymam wreszcie paszport turystyczny (co, jako przechytrzenie czerwonego, miało być wartością samą w sobie), a przy okazji będę zdobywał Himalaje.  Celem grupy były bowiem coroczne wyprawy do Katmandu: jedna połowa, "komercyjna", z Nepalu ruszała na Cejlon w celach handlowych, a druga ceniła sobie walor turystyczny. Wnioski o wyjazd były składane zespołowo w imieniu Towarzystwa i nikomu nigdy paszportu nie odmówiono. Znalazłem się więc na liście aprobowanej pisemnie przez warszawskiego prezesa i całe honorarium z paryskiej Kultury (20.$)  przeznaczyłem na szycie ubrania puchowego i śpiwora. Jako jedyny paszportu nie dostałem - z tradycyjnym uzasadnieniem o zagrożeniu militarnych i gospodarczych interesów Polskiej Rzeczypospolitej  Ludowej, a także jej sojuszowi ze Związkiem Radzieckim.  Moje członkostwo w Towarzystwie straciło rację bytu. Zanim rozstrzygnęła się sprawa paszportu (wyposażenie tymczasem miałem już w domu), wrócił szef naszego oddziału z Warszawy i na koniec posiedzenia oznajmił, co następuje: "Proszę państwa, muszę was poinformować, że prezes N.N. zgłosił akces naszego Towarzystwa do PRON". Ów prezes, osoba wielce zasłużona w popularyzacji kultury Wschodu (twórca Muzeum Azji i Pacyfiku), zachował się koniunkturalnie, dobro Towarzystwa uznając za wartość nadrzędną. Sam zaproponował władzom korektę nazwy na "Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Nepalskiej PRL”.* Po tej informacji jeden z członków "turystycznych" westchnął "o rany, ale jaja", a inny, "komercyjny", zapytał szefa oddziału, czy z tego wynika, że każdy z nas jest członkiem PRON. Ewentualne osobiste członkostwo postrzegał zapewne jako wspomagające działalność gospodarczą w kontakcie z celnikiem. Wyszło na to, że bezpośrednio nie wynika, iżby każdy z osobna należał do PRON, ale też nie można było wywieść, że jest to wykluczone. Tak więc można dziś na upartego wytknąć mi, że w latach 80. przez dwa tygodnie byłem członkiem reżimowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, o czym do tej pory nie wiedziała Anita Gargas z "Gazety Polskiej", ani Jacek Łęski z "Życia", ani nawet niezależna red. Maria Lehrman.  
     Niech czytelnik wyobrazi sobie teraz, że czyta "Gazetę Wyborczą” z 3 lutego br. i to ja jestem autorem obszernego artykułu pod przewrotnym (a jakże dowcipnym) tytułem „Dlaczego kocham Izabelę Sierakowską" - a nie mój niegdysiejszy kolega, Antoni Pawlak, z zawodu poeta, który z otwartą przyłbicą ujawnił, że należał do Związku Młodzieży Socjalistycznej. I to ja, a nie Antoni Pawlak, konkluduję teraz:

"Najwyższy czas, by nawoływacze do daleko idącej dekomunizacji uświadomili sobie jedna zasadniczą prawdę - otóż wszyscy byliśmy w jakimś stopniu kolaborantami. Czy istnieje różnica pomiędzy katem Urzędu Bezpieczeństwa Adamem Humerem a mną, Antonim Pawlakiem, który w kwietniu 1968 r., a więc miesiąc po wypadkach marcowych, wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej? Otóż jeśli ta różnica istnieje, jest to różnica tylko ilościowa, a nie jakościowa. Obaj bowiem uczestniczyliśmy w systemie kłamstwa. Obaj więc jesteśmy winni. Co najwyżej nie w jednakowy sposób. Ale czyż mierzenie i ważenie win nie zahacza o relatywizm moralny?"
     
     W przyrodzie, we wszechświecie, wszystko jakoś się "zahacza". Popijanie pączka likierem miętowym zahacza o alkoholizm, odbycie stosunku seksualnego w dobie AIDS zahacza o rychłą śmierć, umiar w wygłaszaniu poglądów zahacza o ich brak, śmiałość sądów zahacza o bezmyślność, ostrożność zahacza o tchórzostwo, odwaga o szaleństwo, lewe skrajności zahaczają o prawe.. i tak dalej. Ale, myślę sobie, czy temu Antkowi, zatrudnionemu w najlepszej gazecie,  aby się wszystko w głowie nie pomieszało? Czy potrafi on sobie wyobrazić naszą judeochrześcijańską cywilizację bez mierzenia i ważenia win? Ja dostrzegam "różnicę ilościową" między zabójcą a ludobójcą, między grudniem 70 (oficjalnie kilkudziesięciu zabitych) a grudniem 81 (oficjalnie kilkunastu zabitych), między autorką jednego antysemickiego artykułu z wiosny 68 a kimś, kto napisał ich kilkanaście; dostrzegam "różnicę jakościową" między hitleryzmem (rasa) a marksizmem-leninizmem (klasa), między PRL-em stalinowskim (metodyczne mordowanie), a późniejszym (sporadyczne zabójstwa), między Gomułką i Kliszką (zabijać) a Gierkiem i Jaroszewiczem (tylko bić). Nie wynika z tego jednak, żebym (z przeszłością "kolaboranta”) był skłonny - tak jak logiczno - poznawczy relatywista, wielkoduszny  Antoni Pawlak - umieszczać się na jednej skali, ilościowej czy jakościowej, z Humerem! Owszem, zachowując jeszcze odrobinę pokory, nie wyrzekam się winy; tak, urodziwszy się cztery lata wcześniej niż poeta Pawlak uczestniczyłem dłużej i głębiej w systemie kłamstwa. Mimo to nie rozumiem, co ktoś zawodowo posługujący się piórem ma na myśli, gdy pisze o "sposobie winy”! Istnieją np. sposoby zbrodni, ale do winy odnosi się właśnie miara i waga. Czy się mylę?
     Czy tylko jemu jednemu się pomieszało? Kiedyś, niedługo po "Okrągłym stole", uczestniczyłem w sympozjum poświęconym ocenie PRL. Po trzech dniach panelu podsumowujący głos należał do prof. Józefa Tischnera.  Mój autorytet, wykładowca "etyki Solidarności" z roku 1981 powiedział na koniec: "Proszę państwa, zaryzykuję hipotezę: nikt nie był winien... Ale - uzupełnił po chwili wahania - jest to hipoteza robocza". Domyśliłem się, że ks. profesor dopiero zaczął pisanie Ewangelii św. Jana od nowa i stąd wynikło to zastrzeżenie, właściwe dla prawdziwej mądrości, której siostrą jest pokora, nieufność, a nawet zwątpienie. Przed Tischnerem był Józef Mackiewicz, wybitny emigracyjny powieściopisarz, który upierał się, że system sowiecki, w tym nasz podsystem PRL-owski jest w swej istocie tożsamy z systemem hitlerowskim. Że różnice "ilościowe" czy "jakościowe" wynikają tylko i wyłącznie z pragmatyki sprawowania władzy. Że jądrem systemu hitlerowskiego i sowieckiego (kwestię jądra poruszył kilka lat temu naczelny redaktor "Gazety Wyborczej", tłumacząc zachowania polskich intelektualistów mniej więcej tak: "w tym okrucieństwie przemocy i fałszu, które przyszło tu z Armią Czerwoną, w konfrontacji z tym, co przeżyli - jawiło im się pewne prometejskie jądro") było angażowanie wszystkich w system kłamstwa, po to, żeby wszyscy - czyli nikt - odpowiadali za przewidziane zbrodnie, konieczne dla stworzenia nowej cywilizacji. Mackiewicz w swoim dziele publicystycznym doprowadził logiczną konstrukcję do końca, ale nie - jak oceniało wielu krajowych czytelników, którzy poczuli się oskarżeni - do poznawczego absurdu – że ktokolwiek w tej rzeczywistości się urodził, ukończył jakąkolwiek szkołę i jako dorosłemu przyszło mu brać udział w życiu publicznym - jest współuczestnikiem systemu, współudziałowcem zła. Napisałem: logiczna konstrukcja. Emigracyjny pisarz nie piętnował mnie - młodszego o całe pokolenie krajowego czytelnika - za to, że jako uczeń rokrocznie brałem udział w obowiązkowym pochodzie pierwszomajowym ku czci Związku Radzieckiego i towarzysza Gomułki , nie szantażował mnie moralnie i nie żądał ode mnie kontestacji panującego porządku. Domagał się tylko zrozumienia świata, w którym żyję, ale też - oszczędził mi "pocieszenia", że nikt nie jest winien.
     O czym mówimy, do czego wracamy? Powracamy do rzeczy omawianych publicznie w tej dekadzie aż do znudzenia, zwłaszcza do znudzenia pokolenia ode mnie młodszego. Do rzeczy, wydawałoby się rozstrzygniętych w publicystyce, na seminariach, panelach i tak dalej... ale nie dalej. Mówimy o rzeczach, które Antoni Pawlak zna, jak choćby oficjalnie tłumaczona w PRL książka "Teatr Trzeciej Rzeszy", z której dowiedzieliśmy się, że Wagner na pewno nie jest protoplastą hitleryzmu, ale tenor, który "neutralnie" wyśpiewywał Wagnera do siedzącego na pierwszym balkonie Hitlera coś z Oświęcimiem miał wspólnego. Mówimy o tym , o czym pisała Teresa Bogucka, tak obficie cytowana przez Pawlaka: Komunizm był jak brzydka choroba, która ludzi niewoliła, czyniła ich szarymi, tchórzliwymi. Ale przecież jej nie wybierali, co więcej, nierzadko nie rozpoznawali - rodzili się w czymś, co uważali za normalne, zaś odkrywanie prawdy było trudne. I niebezpieczne - co prędzej lub później się okazywało". I dalej cytowana Bogucka w książce "Polak po komunizmie": "Był to system deprawujący umysły i charaktery (..) Właśnie to było jego cechą najbardziej istotną - że z ludzi, którzy w normalnych warunkach zachowaliby się przyzwoicie, potrafił wydobyć małość, posłuszeństwo, podłość. Że w statystycznie miażdżącej skali uczynił nas podatnymi na strach, tak oczywisty i wszczepiony tak głęboko, że większość nawet nie potrafiłaby powiedzieć, kiedy nauczyła się odróżniać, co wolno, a co zakazane, co gwarantuje spokój, a co ściąga nieszczęście".
     O czym więc mówi publicysta "Gazety Wyborczej"? Do czego wraca Antoni Pawlak - "Polak po komunizmie"? Do codzienności, jak się okazuje: "PRL (...) był w jakiś sposób normalny przy całej swojej nienormalności, bowiem był naszą codziennością". "Codzienność" ma więc być wartością samą w sobie. To, że wolno było się rodzić i umierać, śmiać i płakać; to, że "PRL to pierwsze przyjaźnie i zauroczenie lekturami, pierwsze prywatki, adapter Bambino, piosenki Beatlesów” - broni PRL przed potępieniem! Tak, to przecież władza ludowa dała nam adapter Bambino. „Nie zapominajmy, że ta powojenna Polska zlikwidowała analfabetyzm, zapewniła bardzo szeroki dostęp do oświaty i kultury, gwarantowała wszystkim obywatelom świadczenia socjalne, stworzyła przemysł ciężki, odbudowała kilka dużych miast nieomal od zera”. - To cytat jakby z lekcji wychowania obywatelskiego. Pawlak zręcznie zastąpił słowo "partia" eufemizmem "powojenna Polska”. Czy były opozycjonista antykomunistyczny, wracając z sentymentem do prywatek, Czerwonych Gitar i "tanich win wypijanych z kumplami w krzakach za boiskiem szkoły" uwierzył na stare lata, że gdyby do Bugu zaszła armia generała Pattona, to w Polsce przez następne 40 lat byłby analfabetyzm, a świadczenia socjalne nie byłyby znane? Że gdyby nie narzucony ustrój, to Polacy nie chodziliby z przyzwyczajenia do pracy i niczego, ku chwale ojczyzny, by nie budowali? Czy dlatego wyznał nam, że PRL, "twór dziwny i nie do końca normalny” był jego ojczyzną? Więc nie Polska, a PRL? O, Polaku po komunizmie!
     Poeci nie mogą żyć bez miłości. Oto dramat współczesnego poety, który nie potrafi kochać inaczej:  odrzuca przystojnego senatora Andrzejewskiego z jego światopoglądem pełnym ewangelicznej nienawiści do PRL. Wybiera Sierakowską, mimo jej ułomności. Koniec ostatniego aktu. Panie płaczą ze wzruszenia.

19.02.1998
_____________________________
* W tamtym czasie rozmaite organizacje rozszerzały swoje nazwy, demonstrując lojalność wobec autorów stanu wojennego. Mieliśmy na przykład do czynienia ze Związkiem Literatów Polskich PRL. Moim zdaniem te ich rozszerzone nazwy powinny nadal obowiązywać.

U góry rysunek Wojciecha Wołyńskiego, który zdobił okładkę pierwszego numeru tygodnika "Obserwator Wielkopolski", którego byłem red. nacz. Tytuł miał tradycję: pojawił się w r. 1980, jako jedno z pism ZR NSZZ"S". Redakcję internowano, dzieło podjęli inni i "Obserwator"przez lata był czołowym pismem podziemnym w Poznaniu. Ten ostatni, nadziemny w końcu zgasł,, jak inne wprowadzane na rynek - z braku kapitału. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz