Gdzie się podziały tamte podziały?..
(jeszcze o miłości poety)
Monarchio absolutna! Ojczyzno moja!
Adam Mickiewicz
Ale gdybym miał
wybierać między sentymentem Izabelli Sierakowskiej do PRL-u a pełnym
ewangelicznej nienawiści światopoglądem senatora Andrzejewskiego... Cóż,
bliższa mi ułomna pamięć pani Sierakowskiej.
Antoni
Pawlak
W
latach 80. zapisałem się do poznańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaźni
Polsko-Nepalskiej. Zaprzyjaźniona
członkini Towarzystwa (Elżbieta Bednarek) zwerbowała mnie przekonując, że
otrzymam wreszcie paszport turystyczny (co, jako przechytrzenie czerwonego,
miało być wartością samą w sobie), a przy okazji będę zdobywał Himalaje. Celem grupy były bowiem coroczne wyprawy do
Katmandu: jedna połowa, "komercyjna", z Nepalu ruszała na Cejlon w
celach handlowych, a druga ceniła sobie walor turystyczny. Wnioski o wyjazd
były składane zespołowo w imieniu Towarzystwa i nikomu nigdy paszportu nie odmówiono.
Znalazłem się więc na liście aprobowanej pisemnie przez warszawskiego prezesa i
całe honorarium z paryskiej Kultury (20.$) przeznaczyłem na szycie ubrania puchowego i
śpiwora. Jako jedyny paszportu nie dostałem - z tradycyjnym uzasadnieniem o
zagrożeniu militarnych i gospodarczych interesów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, a także jej sojuszowi ze Związkiem Radzieckim. Moje członkostwo w
Towarzystwie straciło rację bytu. Zanim rozstrzygnęła się sprawa paszportu
(wyposażenie tymczasem miałem już w domu), wrócił szef naszego oddziału z
Warszawy i na koniec posiedzenia oznajmił, co następuje: "Proszę państwa,
muszę was poinformować, że prezes N.N. zgłosił akces naszego Towarzystwa do
PRON". Ów prezes, osoba wielce zasłużona w popularyzacji kultury Wschodu
(twórca Muzeum Azji i Pacyfiku), zachował się koniunkturalnie, dobro Towarzystwa
uznając za wartość nadrzędną. Sam zaproponował władzom korektę nazwy na
"Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Nepalskiej PRL”.* Po tej informacji jeden z
członków "turystycznych" westchnął "o rany, ale jaja", a
inny, "komercyjny", zapytał szefa oddziału, czy z tego wynika, że
każdy z nas jest członkiem PRON. Ewentualne osobiste członkostwo postrzegał
zapewne jako wspomagające działalność gospodarczą w kontakcie z celnikiem. Wyszło
na to, że bezpośrednio nie wynika, iżby każdy z osobna należał do PRON, ale też
nie można było wywieść, że jest to wykluczone. Tak więc można dziś na upartego
wytknąć mi, że w latach 80. przez dwa tygodnie byłem członkiem reżimowego
Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, o czym do tej pory nie wiedziała
Anita Gargas z "Gazety Polskiej", ani Jacek Łęski z
"Życia", ani nawet niezależna red. Maria Lehrman.
Niech
czytelnik wyobrazi sobie teraz, że czyta "Gazetę Wyborczą” z 3 lutego br.
i to ja jestem autorem obszernego artykułu pod przewrotnym (a jakże dowcipnym) tytułem
„Dlaczego kocham Izabelę
Sierakowską" - a nie mój niegdysiejszy kolega, Antoni Pawlak, z zawodu
poeta, który z otwartą przyłbicą ujawnił, że należał do Związku Młodzieży
Socjalistycznej. I to ja, a nie Antoni Pawlak, konkluduję teraz:
"Najwyższy czas, by
nawoływacze do daleko idącej dekomunizacji uświadomili sobie jedna zasadniczą
prawdę - otóż wszyscy byliśmy w jakimś stopniu kolaborantami. Czy istnieje
różnica pomiędzy katem Urzędu Bezpieczeństwa Adamem Humerem a mną, Antonim
Pawlakiem, który w kwietniu 1968 r., a więc miesiąc po wypadkach marcowych,
wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej? Otóż jeśli ta różnica istnieje,
jest to różnica tylko ilościowa, a nie jakościowa. Obaj bowiem uczestniczyliśmy
w systemie kłamstwa. Obaj więc jesteśmy winni. Co najwyżej nie w jednakowy sposób.
Ale czyż mierzenie i ważenie win nie zahacza o relatywizm moralny?"
W
przyrodzie, we wszechświecie, wszystko jakoś się "zahacza". Popijanie
pączka likierem miętowym zahacza o alkoholizm, odbycie stosunku seksualnego w
dobie AIDS zahacza o rychłą śmierć, umiar w wygłaszaniu poglądów zahacza o ich
brak, śmiałość sądów zahacza o bezmyślność, ostrożność zahacza o tchórzostwo,
odwaga o szaleństwo, lewe skrajności zahaczają o prawe.. i tak dalej. Ale,
myślę sobie, czy temu Antkowi, zatrudnionemu w najlepszej gazecie, aby się wszystko w głowie nie pomieszało? Czy
potrafi on sobie wyobrazić naszą judeochrześcijańską cywilizację bez mierzenia
i ważenia win? Ja dostrzegam "różnicę ilościową" między zabójcą a
ludobójcą, między grudniem 70 (oficjalnie kilkudziesięciu zabitych) a grudniem 81
(oficjalnie kilkunastu zabitych), między autorką jednego antysemickiego
artykułu z wiosny 68 a kimś, kto napisał ich kilkanaście; dostrzegam
"różnicę jakościową" między hitleryzmem (rasa) a
marksizmem-leninizmem (klasa), między PRL-em stalinowskim (metodyczne
mordowanie), a późniejszym (sporadyczne zabójstwa), między Gomułką i Kliszką
(zabijać) a Gierkiem i Jaroszewiczem (tylko bić). Nie wynika z tego jednak,
żebym (z przeszłością "kolaboranta”) był skłonny - tak jak logiczno -
poznawczy relatywista, wielkoduszny
Antoni Pawlak - umieszczać się na jednej skali, ilościowej czy
jakościowej, z Humerem! Owszem, zachowując jeszcze odrobinę pokory, nie
wyrzekam się winy; tak, urodziwszy się cztery lata wcześniej niż poeta Pawlak
uczestniczyłem dłużej i głębiej w systemie kłamstwa. Mimo to nie rozumiem, co
ktoś zawodowo posługujący się piórem ma na myśli, gdy pisze o "sposobie winy”!
Istnieją np. sposoby zbrodni, ale do winy odnosi się właśnie miara i waga. Czy
się mylę?
Czy
tylko jemu jednemu się pomieszało? Kiedyś, niedługo po "Okrągłym
stole", uczestniczyłem w sympozjum poświęconym ocenie PRL. Po trzech
dniach panelu podsumowujący głos należał do prof. Józefa Tischnera. Mój autorytet, wykładowca "etyki Solidarności"
z roku 1981 powiedział na koniec: "Proszę
państwa, zaryzykuję hipotezę: nikt nie był winien... Ale - uzupełnił po chwili wahania - jest to hipoteza robocza". Domyśliłem się, że ks. profesor
dopiero zaczął pisanie Ewangelii św. Jana od nowa i stąd wynikło to
zastrzeżenie, właściwe dla prawdziwej mądrości, której siostrą jest pokora,
nieufność, a nawet zwątpienie. Przed Tischnerem był Józef Mackiewicz, wybitny
emigracyjny powieściopisarz, który upierał się, że system sowiecki, w tym nasz
podsystem PRL-owski jest w swej istocie tożsamy z systemem hitlerowskim. Że
różnice "ilościowe" czy "jakościowe" wynikają tylko i
wyłącznie z pragmatyki sprawowania władzy. Że jądrem systemu hitlerowskiego i
sowieckiego (kwestię jądra poruszył kilka lat temu naczelny redaktor
"Gazety Wyborczej", tłumacząc zachowania polskich intelektualistów
mniej więcej tak: "w tym okrucieństwie przemocy i fałszu, które przyszło
tu z Armią Czerwoną, w konfrontacji z tym, co przeżyli - jawiło im się pewne
prometejskie jądro") było angażowanie wszystkich w system kłamstwa, po to,
żeby wszyscy - czyli nikt - odpowiadali za przewidziane zbrodnie, konieczne dla
stworzenia nowej cywilizacji. Mackiewicz w swoim dziele publicystycznym
doprowadził logiczną konstrukcję do końca, ale nie - jak oceniało wielu
krajowych czytelników, którzy poczuli się oskarżeni - do poznawczego absurdu – że ktokolwiek w tej rzeczywistości się urodził, ukończył jakąkolwiek szkołę i jako
dorosłemu przyszło mu brać udział w życiu publicznym - jest współuczestnikiem
systemu, współudziałowcem zła. Napisałem: logiczna konstrukcja. Emigracyjny
pisarz nie piętnował mnie - młodszego o całe pokolenie krajowego czytelnika - za
to, że jako uczeń rokrocznie brałem udział w obowiązkowym pochodzie
pierwszomajowym ku czci Związku Radzieckiego i towarzysza Gomułki , nie
szantażował mnie moralnie i nie żądał ode mnie kontestacji panującego porządku.
Domagał się tylko zrozumienia świata, w którym żyję, ale też - oszczędził mi
"pocieszenia", że nikt nie jest winien.
O
czym mówimy, do czego wracamy? Powracamy do rzeczy omawianych publicznie w tej
dekadzie aż do znudzenia, zwłaszcza do znudzenia pokolenia ode mnie młodszego.
Do rzeczy, wydawałoby się rozstrzygniętych w publicystyce, na seminariach,
panelach i tak dalej... ale nie dalej. Mówimy o rzeczach, które Antoni Pawlak
zna, jak choćby oficjalnie tłumaczona w PRL książka "Teatr Trzeciej
Rzeszy", z której dowiedzieliśmy się, że Wagner na pewno nie jest
protoplastą hitleryzmu, ale tenor, który "neutralnie" wyśpiewywał
Wagnera do siedzącego na pierwszym balkonie Hitlera coś z Oświęcimiem miał wspólnego.
Mówimy o tym , o czym pisała Teresa Bogucka, tak obficie cytowana przez Pawlaka:
„Komunizm był jak brzydka choroba, która
ludzi niewoliła, czyniła ich szarymi, tchórzliwymi. Ale przecież jej nie
wybierali, co więcej, nierzadko nie rozpoznawali - rodzili się w czymś, co
uważali za normalne, zaś odkrywanie prawdy było trudne. I niebezpieczne - co
prędzej lub później się okazywało". I dalej cytowana Bogucka w książce
"Polak po komunizmie": "Był
to system deprawujący umysły i charaktery (..) Właśnie to było jego cechą
najbardziej istotną - że z ludzi, którzy w normalnych warunkach zachowaliby się
przyzwoicie, potrafił wydobyć małość, posłuszeństwo, podłość. Że w statystycznie
miażdżącej skali uczynił nas podatnymi na strach, tak oczywisty i wszczepiony
tak głęboko, że większość nawet nie potrafiłaby powiedzieć, kiedy nauczyła się
odróżniać, co wolno, a co zakazane, co gwarantuje spokój, a co ściąga
nieszczęście".
O
czym więc mówi publicysta "Gazety Wyborczej"? Do czego wraca Antoni
Pawlak - "Polak po komunizmie"? Do codzienności, jak się okazuje: "PRL (...) był w jakiś sposób normalny
przy całej swojej nienormalności, bowiem był naszą codziennością".
"Codzienność" ma więc być wartością samą w sobie. To, że wolno było
się rodzić i umierać, śmiać i płakać; to, że "PRL to pierwsze przyjaźnie i zauroczenie lekturami, pierwsze
prywatki, adapter Bambino, piosenki Beatlesów” - broni PRL przed
potępieniem! Tak, to przecież władza ludowa dała nam adapter Bambino. „Nie zapominajmy, że ta powojenna Polska
zlikwidowała analfabetyzm, zapewniła bardzo szeroki dostęp do oświaty i
kultury, gwarantowała wszystkim obywatelom świadczenia socjalne, stworzyła
przemysł ciężki, odbudowała kilka dużych miast nieomal od zera”. - To cytat jakby z lekcji wychowania obywatelskiego. Pawlak zręcznie zastąpił słowo
"partia" eufemizmem "powojenna Polska”. Czy były opozycjonista
antykomunistyczny, wracając z sentymentem do prywatek, Czerwonych Gitar i "tanich win wypijanych z kumplami w
krzakach za boiskiem szkoły"
uwierzył na stare lata, że gdyby do Bugu zaszła armia generała Pattona, to w
Polsce przez następne 40 lat byłby analfabetyzm, a świadczenia socjalne nie
byłyby znane? Że gdyby nie narzucony ustrój, to Polacy nie chodziliby z
przyzwyczajenia do pracy i niczego, ku chwale ojczyzny, by nie budowali? Czy
dlatego wyznał nam, że PRL, "twór dziwny i nie do końca normalny” był jego ojczyzną? Więc nie Polska, a
PRL? O, Polaku po komunizmie!
Poeci
nie mogą żyć bez miłości. Oto dramat współczesnego poety, który nie potrafi
kochać inaczej: odrzuca przystojnego
senatora Andrzejewskiego z jego światopoglądem pełnym ewangelicznej nienawiści
do PRL. Wybiera Sierakowską, mimo jej ułomności. Koniec ostatniego aktu. Panie
płaczą ze wzruszenia.
19.02.1998
_____________________________
* W tamtym czasie rozmaite organizacje rozszerzały swoje nazwy, demonstrując lojalność wobec autorów stanu wojennego. Mieliśmy na przykład do czynienia ze Związkiem Literatów Polskich PRL. Moim zdaniem te ich rozszerzone nazwy powinny nadal obowiązywać.
U góry rysunek Wojciecha Wołyńskiego, który zdobił okładkę pierwszego numeru tygodnika "Obserwator Wielkopolski", którego byłem red. nacz. Tytuł miał tradycję: pojawił się w r. 1980, jako jedno z pism ZR NSZZ"S". Redakcję internowano, dzieło podjęli inni i "Obserwator"przez lata był czołowym pismem podziemnym w Poznaniu. Ten ostatni, nadziemny w końcu zgasł,, jak inne wprowadzane na rynek - z braku kapitału.
_____________________________
* W tamtym czasie rozmaite organizacje rozszerzały swoje nazwy, demonstrując lojalność wobec autorów stanu wojennego. Mieliśmy na przykład do czynienia ze Związkiem Literatów Polskich PRL. Moim zdaniem te ich rozszerzone nazwy powinny nadal obowiązywać.
U góry rysunek Wojciecha Wołyńskiego, który zdobił okładkę pierwszego numeru tygodnika "Obserwator Wielkopolski", którego byłem red. nacz. Tytuł miał tradycję: pojawił się w r. 1980, jako jedno z pism ZR NSZZ"S". Redakcję internowano, dzieło podjęli inni i "Obserwator"przez lata był czołowym pismem podziemnym w Poznaniu. Ten ostatni, nadziemny w końcu zgasł,, jak inne wprowadzane na rynek - z braku kapitału.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz