niedziela, 31 maja 2020

        FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"                         

                          Cejrowski: ks. Boniecki za zdjęcie z Nergalem powinien być objęty ...

                       
     Ultra – Szmata

     Niedawno przypomniałem mimochodem  Marzenę D., która funkcjonowała w świecie polityki jako Anastazja Potocka. Marzena-Anastazja była bohaterem medialnym jednego tylko sezonu, poza tym  mnie wtedy w sejmie nie było i znam ją tylko z telewizji. Lepiej zapamiętali skandalistkę na pewno ówcześni parlamentarzyści, a kto z nich nawiązał niewłaściwe stosunki - tego ostatecznie nie ustalono, bo jedynym źródłem informacji z tym związanych była książka Marzeny D. wydana prze Urbana. Ze zwierzeń autorki wynikało, że żaden z polityków nie dał jej tego ciepła, którego potrzebowała, choć przeszła przez pokoje szerokiego spektrum politycznego. Kochankowie (rzekomi) postępowi i liberalni wystąpili w książce jako niezbędne tło dla obnażenia hipokryzji polityków konserwatywnych, którzy co innego mówili z trybuny sejmowej, a co innego do ucha powabnej Anastazji. Nie będę przypominał nazwisk osób pomówionych, na pewno nie było wśród nich Marka Jurka, bo nie był wtedy posłem, a gdyby był, to być może wyszło by na jaw, że podczas gdy lubieżnie torturował Marzenę D., zwabioną do poselskiego pokoju obietnicą pokazania znaczków poczty watykańskiej, napastowana ujrzała pod jego zdartą koszulą krzyż wiszący  na szyi górą do dołu.  Cała sprawa z Anastazją P., która podawała się za dziennikarkę urodzoną we Francji, pachniała od początku ubecko-urbanową intrygą. Kres jej położył wtedy (bądźmy sprawiedliwi) ówczesny marszałek Józef Oleksy, wydając polecenie straży, że do parlamentu III Rzeczypospolitej kurwy wpuszczać nie wolno.
     Tak, jak zapomnieliśmy o Anastazji, tak nie pamiętaliśmy już, że Marek Jurek bije swoje dzieci, ale przypomniał o tym  Zbigniew Hołdys, kiedyś lider zespołu „Perfect”, dziś - jak się dowiaduję - redaktor naczelny pisma rockowego o nazwie „Ultra-Szmata”. Hołdys zapewnił, że on swoich nie bije, ale nie o bicie chodziło, lecz  zabijanie - dzieci przez dzieci. „Gazeta Wyborcza” spytała kultowego rockmana, co sądzi o postulacie, który zrodził się po zbrodni w Nowej Rudzie, żeby zakazać występów zespołom satanistycznym. Nie oskarżajmy muzyki - protestuje artysta. Bo czy rzeczywiście muzyka ma taki wpływ na ludzi? Skoro jest tyle piosenek o miłości, to dlaczego ludzie się nie kochają? Muzyk jest za tym, żeby nie zakazywać, lecz polemizować z kimś, kto zaśpiewa „zabij, zgwałć, ukradnij”. Owszem, ludzie kochali się przed wynalezieniem piosenki o miłości, ale jak polemizować z tezą Hołdysa , że  teraz się nie kochają? Zgoda, nie było satanistów, a ludzie się mordowali.  Artyści z kapeli o nazwie „Kat”, którzy wieszają sobie na szyi odwrócone krzyże, nie są ani pierwszym, ani ostatnim wymysłem szatana. Ma on dać za wygraną z powodu zakazu jakichś występów? Popatrz, ile jest zbrodni po wódce, a nikt nie zakazuje sprzedaży alkoholu - zwraca uwagę Hołdys. I to warto uzupełnić: z jednej strony - ludzie popełniali zbrodnie, nim poczuli smak alkoholu; z drugiej strony - odkąd go wynaleziono,  nie ma dobrego wesela bez wódki. Hołdys przypomina, że Charles Manson, sprawca masakry, podczas której on i jego wyznawcy zabili ciężarną żonę Polańskiego i innych, wyrósł na radosnej hipisowskiej muzyce. I tu dodam: Al Capone wyrósł na pogodnym jazzie, a radosnego  kozaczoka w całej historii tańczyli tak ludzie źli, jak i dobrzy. Sprawę komplikuje jeszcze inny przykład historyczny:  „Starsi Panowie” już w latach 60. śpiewali: dręcz mnie ręcznie, katuj butem, knutem, znęcaj się nad ciałem mym zepsutem - i nie tylko nie było to w PRL zakazane, ale nawet nikt  z panami Wasowskim i Przyborą nie polemizował.
     To wszystko - tak spostrzeżenia Zbigniewa Hołdysa, jak i moje uzupełnienia - prowadzi nas, ludzi otwartych, do wniosku, że wszelki zakaz to zawracanie głowy, mimo, że historia naszej kultury jest także historią zakazów. Zatem dopiero teraz, u progu trzeciego (chrześcijańskiego) tysiąclecia sięgamy po rozum do głowy by otworzyć epokę dialogu, polemiki i wyważania wszelkich racji. Jednakże drugi indagowany artysta, czołowy przedstawiciel "rocka chrześcijańskiego" Dariusz Malejonek - wobec postawionej kwestii, czy każdy może nawoływać do czego chce - twierdzi, że powinny być zakazane organizacje satanistyczne (tak jak faszystowskie i komunistyczne), ale nie  zespoły, z nich nie należy czynić zakazanych owoców. On nie chce z nimi polemizować, ale jego zdaniem lepsza od zakazów jest droga pozytywnych kontrpropozycji. Malejonek jest gotów zagrać na jednej estradzie z zespołami satanistycznymi. Każdy może głosić swoje? - zapytał ostatecznie dziennikarz. - Tak. I wtedy wyjdzie, kto ma lepszy przekaz i większą moc.
     Nie pytamy, jakiej mocy muszą być wzmacniacze rocka chrześcijańskiego, żeby zagłuszyć na estradzie rock satanistyczny; zostawiamy na później  wątpliwość, czy to, co jest zakazane, ma być dozwolone z chwilą wejścia na estradę i podłączenia się do prądu - bo nasuwa się przecież głębsze pytanie: jeśli to, co od Boga, zawsze ma lepszy przekaz i większą moc, to dlaczego szatan jeszcze ma coś do powiedzenia?
     Do tego problemu zapewne będziemy wracać. Tymczasem red. Jerzy Lachowicz stawia pytanie: Jaką rolę w inwigilowaniu prawicy przez UOP w latach 1992-93 odegrała Marzena D., bardziej znana jako Anastazja Potocka? Odpowiada mu na razie anonimowy wysoki urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości: z materiałów śledztwa przekazanych prokuraturze wynika, że Marzena D. spotykała się w tym czasie z oficerami Urzędu Ochrony Państwa i przekazywała im informacje na temat polityków. Do tej sprawy też wrócimy. (Pomyśleć: nikt by nie wiedział o istnieniu Anastazji P., gdyby  UOP nie wyrobił jej wtedy sejmowej przepustki).

1999
____________________________
Na zdjęciu: w duchu dialogu Boga z szatanem.  Ks. Adam Boniecki i czołowy satanista Nergal.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz