poniedziałek, 1 czerwca 2020

        FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"                         

                        Komentarze: Specsłużby PRL szykowały zamach na Adama Michnika ...
      
    Jak czekista śmiercią handlował...

     Piszę to w Wielkim Tygodniu, a ukaże się później, w dniach radości ze Zmartwychwstania. Grażyna Kuroń zmarła szesnaście lat temu i nie dziś przypada rocznica śmierci, ale przypomniała o niej jedna z gazet, której wysłannik był obecny na 65 urodzinach Jacka Kuronia. Autor napisał: „Umierała, gdy był w więzieniu. Kiszczak pozwolił mu się z nią pożegnać”.
Przyznam się do rozterki: wiedziałem, że kiedyś muszę opisać pewne znane mi okoliczności chorowania i odejścia Grażyny - „Gajki” i teraz zostałem do tego sprowokowany publikacją prasową. Z drugiej strony przypominanie Jackowi Kuroniowi dramatycznych szczegółów tamtej tragedii nie jest - zdaję sobie sprawę - najwłaściwsze przy okazji jego urodzin, które obchodził jako człowiek chory, co zresztą wyraźnie dał do zrozumienia w wystąpieniu telewizyjnym. Niech wytłumaczy mnie nikłe prawdopodobieństwo, że Kuroń czyta „Tygodnik Solidarność”. Życzę mu z całego serca, aby operacja poprawiła jego zdrowie. Można z Kuroniem się nie zgadzać, nie można nie smucić się tym, co powiedział publicznie, że kalendarz jego życia składa się już z godzin. Daj Bóg, aby były to dobre godziny ciągnące się w nieskończoność.
      Napisałem, że lakoniczne zdanie przeczytane w gazecie mnie „sprowokowało”, bo choć podane w najlepszej intencji, brzmi trochę tak, jakby generał Czesław Kiszczak był, mimo wszystko, dobroczyńcą swojego politycznego wroga: zamknął go w więzieniu, ale pozwolił pożegnać się z umierającą żoną. Zdawałoby się: ludzki odruch...
      Istotnie było tak, że Kuronia wypuszczono z więzienia do umierającej żony, pozwolono wziąć udział w pogrzebie i zamknięto z powrotem na Rakowieckiej. Przedtem działy się inne rzeczy, które właśnie opiszę. Zanim ulokowano Jacka na Mokotowie, dzieliłem z nim celę w Areszcie Śledczym w Białołęce - w czasie, gdy działa się ta tragedia. Grażyna była wtedy internowana w Gołdapi. Przyszła wiadomość, że jest chora - nie wiedzieliśmy, co jej konkretnie dolega. Wkrótce Jacek dowiedział się na widzeniu od szwagierki, że czyni ona starania o uwolnienie Gajki. Pisała prośby, które poskutkowały tym, że Kiszczak przyjął ją na rozmowę. Wykazał pełne zrozumienie sytuacji, ale stwierdził, że los chorej Grażyny jest w rękach samego szefa, czyli Wojciecha Jaruzelskiego. Przy szwagierce zadzwonił jednak do niego: Jest u mnie pani taka a taka, chodzi jej o to, żeby wypuścić z więzienia Grażynę Kuroń. Co? Żmija? Rozumiem... Odegrawszy tę scenę Kiszczak zwrócił się do petentki: Słyszała pani... szef nazwał ją żmiją, w tej sytuacji nie widzę szansy na zwolnienie.
     Generał przyjmował ją potem kilka razy, lecz nic dobrego z tego nie wynikało. Wreszcie coś wyniknęło... Na kolejnym widzeniu z Jackiem, dając do zrozumienia, że sprawa jest tajna, otworzyła książkę, gdzie była kartka z opisem nad wyraz dyskretnej propozycji Kiszczaka: Gajka zostanie zwolniona na leczenie do Francji, pod warunkiem, że Jacek uda się z nią. Kuroń wrócił do celi i miotał się od ściany do ściany: miał przecież świadomość, że tym „humanitarnym” gestem generał chce go zmusić do emigracji, którą traktował tak, jak wyrok dożywocia. Zapytał mnie (pisemnie i na migi), co bym mu poradził (innym człowiekiem, którego mógł o coś zapytać, był tylko klawisz). W ten sam sposób opisałem sytuację: Gajka jest chora, choć nie wiemy, na co, ale skoro krajowa medycyna nie może jej uleczyć, to znaczy, że sprawa jest poważna. Propozycja jest okrutna, ale na szali jest zdrowie Grażyny. Tu siedzisz w wiezieniu nie wiadomo do kiedy i możesz tylko wysyłać grypsy na wolność. W Paryżu jest wiele do zrobienia dla Polski, cała nowa emigracja wypatruje tam przywódcy. Przecież wierzymy, że reżim padnie za naszego życia. Nie stracisz autorytetu, jeśli wyemigrujesz dla ratowania żony.
      Wszelako Kuroń nie podjął decyzji pochopnie. Udało mu się wysłać gryps z zapytaniem do doktora Edelmana: co robić? Marek Edelman, który opiekował się chorą, odpisał, że leczenie za granicą niczego nie zmieni, że w Paryżu nikt się nią nie zaopiekuje lepiej, niż on. Czytaliśmy krótki gryps wielokrotnie, analizowaliśmy każde słowo. W dniu pogrzebu Gajki powiedziałem, że jego gryps był pocieszający. Edelman się zdziwił: Jak to? Przecież napisałem prawdę... Czytał Jacek i ja - powiedziałem mu - i ani on, ani ja tej prawdy nie znaleźliśmy. Przypomniałem z pamięci tekst - tak, nikt tu niczego nie podmienił. On napisał, co uznał za konieczne napisać; myśmy przeczytali to, co chcieliśmy przeczytać: Gajka jest leczona i nie ma potrzeby wyjazdu za granicę.
    Tak więc, skoro o śmiertelnej chorobie wiedział Marek Edelman, wiedzieli Czesław Kiszczak oraz Jaruzelski. Nie wiem, kiedy dokładnie się dowiedzieli, ale wynika przecież, że nie później, niż w przeddzień zwolnienia Gajki z obozu w Gołdapi. Gdy Kiszczak w wymyślny sposób składał Kuroniowi propozycję opuszczenia kraju, Gajka już leżała w szpitalu pod opieką doktora Edelmana - generał wiedział doskonale, czym „handluje”.
      Gdy działa się tragedia, przebywałem z Jackiem Kuroniem w czterech ścianach i jest zrozumiałe, że dzieliłem jego niepokój i rozterkę. Dawał mi czasem do czytania ocenzurowane listy Grażyny z Gołdapi - licząc na to, że współwięzień z analizy  każdego zdania wyłowi jakieś informacje, których nie dostrzeże bezpośredni adresat. Wszystkie jej listy i grypsy zostawił mi, gdy z Białołęki zabrano go na Rakowiecką; ocalały przed konfiskatą i w końcu przekazałem je podczas więziennego nabożeństwa jezuicie, ks. Stanisławowi Opieli. W tamtym roku 1982 znałem Grażynę Kuroń, tak jak Jacka, od ponad dziesięciu lat. Opisane wydarzenia przypominają mi się za każdym razem z towarzyszącym temu skurczem w gardle, gdy widzę w telewizji twarz rozluźnionego, „otwartego” generała - emeryta Kiszczaka. Twarz bezwzględnego czekisty.

                                                                                                          2.04.1999
____________________________
Na zdjęciu... każdy widzi. Jeśli młodszy czytelnik nie poznaje tego po lewej - to jest Kiszczak, "człowiek honoru", jak go określił ten po prawej.




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz