
Jak czekista śmiercią handlował...
Piszę to w
Wielkim Tygodniu, a ukaże się później, w dniach radości ze Zmartwychwstania.
Grażyna Kuroń zmarła szesnaście lat temu i nie dziś przypada rocznica śmierci,
ale przypomniała o niej jedna z gazet, której wysłannik był obecny na 65
urodzinach Jacka Kuronia. Autor napisał: „Umierała, gdy był w więzieniu. Kiszczak
pozwolił mu się z nią pożegnać”.
Przyznam
się do rozterki: wiedziałem, że kiedyś muszę opisać pewne znane mi okoliczności
chorowania i odejścia Grażyny - „Gajki” i teraz zostałem do tego sprowokowany
publikacją prasową. Z drugiej strony przypominanie Jackowi Kuroniowi
dramatycznych szczegółów tamtej tragedii nie jest - zdaję sobie sprawę -
najwłaściwsze przy okazji jego urodzin, które obchodził jako człowiek chory, co
zresztą wyraźnie dał do zrozumienia w wystąpieniu telewizyjnym. Niech
wytłumaczy mnie nikłe prawdopodobieństwo, że Kuroń czyta „Tygodnik
Solidarność”. Życzę mu z całego serca, aby operacja poprawiła jego zdrowie.
Można z Kuroniem się nie zgadzać, nie można nie smucić się tym, co powiedział
publicznie, że kalendarz jego życia składa się już z godzin. Daj Bóg, aby były
to dobre godziny ciągnące się w nieskończoność.
Napisałem,
że lakoniczne zdanie przeczytane w gazecie mnie „sprowokowało”, bo choć podane
w najlepszej intencji, brzmi trochę tak, jakby generał Czesław Kiszczak był,
mimo wszystko, dobroczyńcą swojego politycznego wroga: zamknął go w więzieniu,
ale pozwolił pożegnać się z umierającą żoną. Zdawałoby się: ludzki odruch...
Istotnie było
tak, że Kuronia wypuszczono z więzienia do umierającej żony, pozwolono wziąć
udział w pogrzebie i zamknięto z powrotem na Rakowieckiej. Przedtem działy się
inne rzeczy, które właśnie opiszę. Zanim ulokowano Jacka na Mokotowie,
dzieliłem z nim celę w Areszcie Śledczym w Białołęce - w czasie, gdy działa się
ta tragedia. Grażyna była wtedy internowana w Gołdapi. Przyszła wiadomość, że
jest chora - nie wiedzieliśmy, co jej konkretnie dolega. Wkrótce Jacek
dowiedział się na widzeniu od szwagierki, że czyni ona starania o uwolnienie
Gajki. Pisała prośby, które poskutkowały tym, że Kiszczak przyjął ją na
rozmowę. Wykazał pełne zrozumienie sytuacji, ale stwierdził, że los chorej
Grażyny jest w rękach samego szefa, czyli Wojciecha Jaruzelskiego. Przy
szwagierce zadzwonił jednak do niego: Jest u mnie pani taka a taka, chodzi jej
o to, żeby wypuścić z więzienia Grażynę Kuroń. Co? Żmija? Rozumiem...
Odegrawszy tę scenę Kiszczak zwrócił się do petentki: Słyszała pani... szef
nazwał ją żmiją, w tej sytuacji nie widzę szansy na zwolnienie.
Generał
przyjmował ją potem kilka razy, lecz nic dobrego z tego nie wynikało. Wreszcie
coś wyniknęło... Na kolejnym widzeniu z Jackiem, dając do zrozumienia, że
sprawa jest tajna, otworzyła książkę, gdzie była kartka z opisem nad wyraz
dyskretnej propozycji Kiszczaka: Gajka zostanie zwolniona na leczenie do
Francji, pod warunkiem, że Jacek uda się z nią. Kuroń wrócił do celi i miotał
się od ściany do ściany: miał przecież świadomość, że tym „humanitarnym” gestem
generał chce go zmusić do emigracji, którą traktował tak, jak wyrok dożywocia. Zapytał mnie (pisemnie i na migi), co bym mu poradził (innym człowiekiem,
którego mógł o coś zapytać, był tylko klawisz). W ten sam sposób opisałem
sytuację: Gajka jest chora, choć nie wiemy, na co, ale skoro krajowa medycyna
nie może jej uleczyć, to znaczy, że sprawa jest poważna. Propozycja jest
okrutna, ale na szali jest zdrowie Grażyny. Tu siedzisz w wiezieniu nie wiadomo
do kiedy i możesz tylko wysyłać grypsy na wolność. W Paryżu jest wiele do zrobienia
dla Polski, cała nowa emigracja wypatruje tam przywódcy. Przecież wierzymy, że
reżim padnie za naszego życia. Nie stracisz autorytetu, jeśli wyemigrujesz dla
ratowania żony.
Wszelako
Kuroń nie podjął decyzji pochopnie. Udało mu się wysłać gryps z zapytaniem do
doktora Edelmana: co robić? Marek Edelman, który opiekował się chorą, odpisał,
że leczenie za granicą niczego nie zmieni, że w Paryżu nikt się nią nie
zaopiekuje lepiej, niż on. Czytaliśmy krótki gryps wielokrotnie, analizowaliśmy
każde słowo. W dniu pogrzebu Gajki powiedziałem, że jego gryps był
pocieszający. Edelman się zdziwił: Jak to? Przecież napisałem prawdę... Czytał
Jacek i ja - powiedziałem mu - i ani on, ani ja tej prawdy nie znaleźliśmy.
Przypomniałem z pamięci tekst - tak, nikt tu niczego nie podmienił. On napisał,
co uznał za konieczne napisać; myśmy przeczytali to, co chcieliśmy przeczytać:
Gajka jest leczona i nie ma potrzeby wyjazdu za granicę.
Tak więc,
skoro o śmiertelnej chorobie wiedział Marek Edelman, wiedzieli Czesław Kiszczak
oraz Jaruzelski. Nie wiem, kiedy dokładnie się dowiedzieli, ale wynika
przecież, że nie później, niż w przeddzień zwolnienia Gajki z obozu w Gołdapi.
Gdy Kiszczak w wymyślny sposób składał Kuroniowi propozycję opuszczenia kraju,
Gajka już leżała w szpitalu pod opieką doktora Edelmana - generał wiedział
doskonale, czym „handluje”.
Gdy działa
się tragedia, przebywałem z Jackiem Kuroniem w czterech ścianach i jest
zrozumiałe, że dzieliłem jego niepokój i rozterkę. Dawał mi czasem do czytania
ocenzurowane listy Grażyny z Gołdapi - licząc na to, że współwięzień z
analizy każdego zdania wyłowi jakieś
informacje, których nie dostrzeże bezpośredni adresat. Wszystkie jej listy i
grypsy zostawił mi, gdy z Białołęki zabrano go na Rakowiecką; ocalały przed
konfiskatą i w końcu przekazałem je podczas więziennego nabożeństwa jezuicie, ks. Stanisławowi Opieli. W tamtym roku
1982 znałem Grażynę Kuroń, tak jak Jacka, od ponad dziesięciu lat. Opisane
wydarzenia przypominają mi się za każdym razem z towarzyszącym temu skurczem w
gardle, gdy widzę w telewizji twarz rozluźnionego, „otwartego” generała -
emeryta Kiszczaka. Twarz bezwzględnego czekisty.
2.04.1999
____________________________
Na zdjęciu... każdy widzi. Jeśli młodszy czytelnik nie poznaje tego po lewej - to jest Kiszczak, "człowiek honoru", jak go określił ten po prawej.
____________________________
Na zdjęciu... każdy widzi. Jeśli młodszy czytelnik nie poznaje tego po lewej - to jest Kiszczak, "człowiek honoru", jak go określił ten po prawej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz