Mec. Andrzej Kern kontra
Bolo, Lolo, Gulo, Marchewa
i inni
Wiele różni
mnie od Andrzeja Kerna. Mój ojciec nie był Szwajcarem osiadłym w Polsce, który
przed agresją hitlerowską przyjął obywatelstwo polskie, wstąpił do AK, przeżył
dwa obozy koncentracyjne, by potem tłumaczyć się z tego przed UB; nie jestem
adwokatem, który bronił antykomunistów w latach 70. i 80.; nie byłem
wicemarszałkiem Sejmu z ramienia OKP; ZOMO nie pobiło mi syna w stanie
wojennym, łamiąc mu rękę, ani też w wolnej Polsce nie porywano mi córki. I to
mnie różni, że wiersze, które kiedyś pisałem i publikowałem były inne niż ten
autorstwa Andrzeja Kerna w jego książce "Michnikourbanowy napad
stulecia" (Wydawnictwo "Akwilo", Bydgoszcz, 1998). Nie jest to
właściwie wiersz, lecz tekst piosenki do rytmu disco-polo (autor napisał: disco
- olo), utrzymany w konwencji noworocznej szopki satyrycznej, politycznie
zrozumiały, nie nazbyt dowcipny i chyba nie najwłaściwszy jako suplement
książki wydanej wprawdzie w serii "sensacyjna literatura faktu", ale
będącej także zapisem ludzkiego, rodzinnego dramatu. Różni mnie (od autora, ale
może od wydawcy?) gust co do wyboru tytułu, jak i ocena jego rynkowej
atrakcyjności - może należało po prostu zatytułować książkę po „harlequinowsku”
(w rodzaju: "Moja Monika, mój dramat”), ale rozumiem, że autor zapewne nie
byłby w stanie z wyrachowaniem użyć imienia córki dla zwrócenia uwagi bywalca
księgarni. Sądzę jednak, że czytelnika już nie przyciągają książki, w których
jedni politycy demaskują innych, nawet jeśli fotografia na okładce pokazuje,
jak jedna ręka odbiera forsę (tutaj zagraniczną - dlaczego nie złotówki?) od
drugiej. Nie używałbym "wyszukanej" figury "Anastazja
P(lugawa)", dla jednej z osób dramatu, pisałbym raczej: Marzena Domaros
vel A. Potocka, licząc na tych czytelników, którzy przypominają sobie ową
osobę, wynajętą przez Jerzego Urbana. Może i zgłosiłbym inne krytyczne uwagi,
gdybym recenzował jedną z bardzo wielu książek literatury faktu, które w tej
dekadzie najpierw skusiły sporo czytelników („Generał Nowak ujawnia”), a potem
wszystkich znużyły („Jan Kowalski przerywa milczenie”).
Co mnie
łączy z Andrzejem Kernem? Wielu wspólnych znajomych. Józef Śreniowski, łódzki
działacz KOR-u, którego (między innymi) Kern bronił w latach 70. (Tu warto
zwrócić uwagę na dwuznaczność słowa "bronił". W latach 70., w
procesach najpierw Ruchu, potem KOR-u, nie mówiąc już o poprzedniej dekadzie,
rola adwokata - obrońcy tzw. "dysydenta", czyli antykomunisty, który
w jakiś sposób ujawnił swoją postawę, była o wiele bardziej symboliczna niż po
wprowadzeniu stanu wojennego. W latach 80. w środowisku sędziowskim cywilnym i
wojskowym znane już było szerzej pojęcie sumienia, dlatego zdolny obrońca,
używając swojej wiedzy prawniczej, w jakimś stopniu bywał skuteczny. Przed
Solidarnością adwokat bronił opozycjonistę bez żadnego - prócz moralnego -
skutku, bowiem wyrok ustalano precyzyjnie poza sądem. Takich adwokatów, którzy
demonstracyjnie przypisywali się do przegranych klientów było w Polsce nie
więcej, niż dwudziestu. Grzegorz Palka, członek Komisji Krajowej NSZZ
"S" z r. 1981, później prezydent Łodzi, który to stanowisko pełnił
tak samo uczciwie i pracowicie, jak uprawiał nielegalną działalność w latach 80.
Z łódzkim adwokatem Andrzejem Kernem łączą mnie jeszcze dwaj inni znajomi:
Słowik i Kropiwnicki; w trójkę z tragicznie zmarłym Palką kierowali łódzką
Solidarnością w latach 1980-81, a gdy wyszli z pudła, wrócili do sprawy. No i
znany mi osobiście, sędziwy Marek Edelman, bohater Getta (dziś warto
przypomnieć - w latach 70. skontestował Żydów nowojorskich, którzy na
zaproszenie władz komunistycznych przyjechali do Warszawy składać wieńce), do
którego straciłem część respektu, gdy wybrał na starość rolę młodego bojownika
na rzecz sił postępu. Znam też Adam Michnika. Jerzy Urban - no nie, tego
osobiście nie znam.
Łączą mnie
z Andrzejem Kernem pewne zachowania polityczne, którymi naraziłem się ludziom i
środowiskom. Cytuję go ze stenogramu posiedzenia Sejmu (1993 - w książce dał
tamtemu wystąpieniu tytuł „W obronie własnej”): Naraziłem się (...) Sojuszowi Lewicy Demokratycznej chyba całym moim
życiem, bo od 19 roku życia byłem związany z opozycja demokratyczną (...) Chyba
naraziłem się i tym, że byłem referentem - w Sejmie X kadencji - ustawy o
przejęciu majątku PZPR na rzecz skarbu
państwa (...) Ale naraziłem się też lewicy Unii Demokratycznej (...) Wreszcie
chyba i naraziłem się tym, że w czasie kampanii wyborczej stanąłem po stronie
Lecha Wałęsy. Tak jak Andrzej Kern, ale nie w takim rozmiarze i bez tak
dramatycznego kontekstu, poznałem smak nagonki prasowej - urządzali je nie
czerwoni w PRL, lecz w wolnej Polsce ci rzekomo swoi, dziś nazywani różowymi.
Oddaję do rąk czytelnika książkę, której charakter
wymyka się stosowanym kryteriom oceny. Przenikają się w niej elementy bardzo
osobiste o silnym zabarwieniu dramatycznym z elementami historycznymi,
politycznymi i sensacyjnymi (...) mają one wspólną podstawową cechę: opierają
się na faktach rzeczywistych i nie mają nic wspólnego ze światem literackiej
fikcji (...) Staram się oddać klimat moich pięcioletnich zmagań z napaścią
ludzi o proweniencji czerwonej (postkomunistów) i różowej (postsolidarnościowej
lewicy laickiej i katolickiej). Staram się ukazać cele i metody ich działań
(...) Staram się wreszcie pokazać, jak wielu ludzi można przy pomocy mediów
doszczętnie ogłupić.
Wynik
zmagań Kerna jest jednoznaczny. Wygrał wszystkie procesy i postępowania, które
on wytoczył i które wszczęto przeciw niemu. Rodzice narzeczonego, później męża
Moniki okazali się w książce nie tylko narzędziami, ale i ludźmi o nader
nieatrakcyjnej reputacji. Dostojni biznesmeni, którzy zaangażowali się po
stronie miłości przeciw ojcowskiej despotii trafili za kratki jako oszuści i
złodzieje. Niektórzy prokuratorzy, w tym ówczesny zastępca prokuratora
generalnego, ukazali się w tak dwuznacznym świetle, że sami sobie podważyli
moralne chociażby kwalifikacje do wykonywania zawodu. Liczni dziennikarze
okazali się co najmniej frajerami (tu najśmieszniejszy jest chyba p. Hugo-Bader
z „Gazety Wyborczej”, który w swoim reportażu przedstawił państwa G. jako parę
wybitnych artystów: On - mim, ona -
tancerka. We wrześniu założy łódzką szkołę baletową).
Jest tak,
jak pisze autor w przedmowie: to nie jest typowa książka literatury faktu, do
jakiej przyzwyczajono nas w tej dekadzie. Kernowi nie trzeba wierzyć na słowo,
że tak było, jak było, a ktoś mu powiedział to, co powiedział. Fakty i
dokumenty mówią za siebie. Wśród faktów są tzw. prasowe, w tym jeden... ukryty.
Obszerny reportaż trójki częstochowskich dziennikarzy „Gazety Wyborczej” utknął
w redakcji, bo nie był zgodny z przyjętą linią. Przytoczę mały fragment: W tym czasie Monika i Maciek przebywający
według części prasy na romantycznym „gigancie” są w rzeczywistości ukrywani w
Częstochowie przez Janusza Baranowskiego (...) W najpotrzebniejsze rzeczy
zaopatruje ich Gabriel K. - najbliższy zaufany Baranowskiego. Jest u nich
niemal codziennie. Monika poznała ponoć jego żonę i dziecko, a także mężczyzn o
pseudonimach: Bolo, Lolo, Gulo i Marchewa. Książka nie dokumentuje ani nie
wskazuje jednej osoby, która kierowała „akcją Monika”. Pozostawia jednak silne
wrażenie, że wśród wykonawców akcji nie zabrakło byłych funkcjonariuszy SB.
Bardzo ciekawy jest też „trop poznański”.
Nie można
na koniec nie odnotować udziału w sprawie tzw. pożytecznych, czy - odwracając
leninowską kategorię - szkodliwych idiotów. W rolę tę wcielili się (faktów tych
wymazać już się nie da) choćby Stanisław Podemski z "Polityki" czy, niestety, Jerzy Pilch. W tej grupie osób, motywowanych nie cynizmem, lecz głębokim poczuciem słuszności, tradycyjnie wybiła się na czoło posłanka Iwona Śledzińska - Katarasińska, która od roku
1968 (kiedy to bezkompromisowo wzięła udział w antysemickiej nagonce)
niezmordowanie dowodzi, że nie ma takiej słusznej sprawy, w którą nie
zaangażowałaby się całym sercem - jeśli tylko ktoś jej wskaże palcem, którzy są
nasi, a którzy obcy. Tego, co zrobiła w „sprawie Moniki”, czyniąc tym razem
krzywdę uczciwym łódzkim prokuratorom - z dokumentów sejmowych też się nie da wymazać.
______________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz