Dzień dobry, panie Papieżu
Trudno nie
pisać o papieskiej pielgrzymce, gdy tłumy wiernych (jak zawsze) sprawiają
wrażenie, że na spotkanie z Janem Pawłem II wychodzi "cały naród";
witają go wszelkie władze, parlamentarzyści, radni; salutują wojskowi. Papież
odwiedza siedzibę prezydenta, pielgrzymuje po Sejmie. Pani Kwaśniewska klęka,
Józef Zych całuje rękę Ojca Świętego. Jedność moralno-polityczna - można by z
satysfakcją powiedzieć językiem propagandy lat 70. I sekretarz Gierek pragnął
tej jedności nie tylko w szeregach partii, ale w całym społeczeństwie. Cały
naród miał być tak moralny i tak polityczny, jak siła przewodnia, PZPR. W 1976
roku robotnicy Radomia i Ursusa okazali się niemoralni i trzeba było ich bić,
osadzić w więzieniu, a rodziny sterroryzować. A potem przybył do Ojczyzny
polski Papież z postulatem moralnej jedności, ale pod przewodnictwem Chrystusa,
a nie Biura Politycznego KC PZPR. Podczas transmisji telewizyjnych spiker
powtarzał do znudzenia: Jan Paweł II, syn
polskiej ziemi. To sformułowanie miało usprawiedliwiać "władzę
ludową", dlaczego podejmuje obcego ideologicznie Papieża - jest przecież synem tej ziemi, tej ziemi, której partia jest
gospodarzem. Taktownie nie użyto zwrotu: syn Polski Ludowej. Ale gdy Ojciec
Święty, przemawiając do rzędu najważniejszych towarzyszy, wymienił pełną nazwę
tamtego państwa, słowo "ludowa" wypowiedział z naciskiem. Nie jest
wykluczone, że wieloma "ludźmi partii" targały sprzeczne uczucia:
wrogości do Kościoła, zazdrości o rząd dusz i - narodowej dumy: Papież Polak!
Potem pod
szyldem stoczni imienia Lenina powieszono papieski portret i cały świat zobaczył
na ekranach telewizyjnych, na pierwszych stronach gazet, że w państwie
komunistycznym ujawniła się sprzeczność nie do rozwiązania w drodze kompromisu.
Ktoś musiał w Polsce ustąpić: Lenin albo Chrystus. Termin zamachu na Jana Pawła
II był dobrze wybrany. Strzelano do niego, gdy delegacja Solidarności z Lechem
Wałęsą (m.in. szefowie regionów: Bujak, Frasyniuk, Rulewski; Tadeusz Mazowiecki
- wówczas redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność") przebywała na
drugim końcu świata, w Japonii. Wiadomość o zamachu przekazali wieczorem
(według tamtego czasu) gospodarze, ale nie wiedzieli od razu, czy strzały były
śmiertelne. Pan Tadeusz dzwonił do Osservatore Romano, ja do Onyszkiewicza w
Warszawie. Dowiedziawszy się w końcu, w jakim stanie jest Papież, napisaliśmy
oświadczenie, nasz tłumacz Henryk Lipszyc przepisał je po japońsku i - po nieprzespanej
trwożnej nocy - przeczytał tamtejszym dziennikarzom. Byli niepocieszeni, że nie
chcemy odpowiadać na pytania, ale chyba nas rozumieli. Kilka lat później
podziemną prasę solidarnościową obiegła sentencja z homilii księdza
Małkowskiego: Trzy były zamachy - wiosną 1981 roku na Ojca Świętego, 13 grudnia na
Solidarność i teraz na księdza Jerzego. Sprawca wszystkich trzech jest znany. Lenin w końcu ustąpił. Czy
ostatecznie?
Uczestniczyłem
w papieskim nabożeństwie w Szwecji, w Uppsali. Msza odbyła się pod miastem,
zgromadzeni obsiedli niewielkie wzgórze nad skromną konstrukcją ołtarza. Papież
zmierzał do niego wśród pojedynczego zaledwie szpaleru ludzi, wśród nich byłem
ja z aparatem fotograficznym. Gdy był w odległości metra, może dwóch,
usłyszałem swój okrzyk: Niech żyje Papież! Potem przemieszczałem się w
szpalerze razem z Nim i kilka razy, zaraz po pstryknięciu zdjęcia, życzenie to
spontanicznie powtórzyłem, jak się zdaje, coraz głośniej. Na ostatniej
fotografii z tej serii Papież patrzy z bliska w mój obiektyw i prócz zwykłego
gestu powitania da się dostrzec w wyrazie twarzy pewne rozbawienie. Jego
przemarsz odbywał się, inaczej niż u nas, w ciszy, co najwyżej przerywanej
kameralnymi oklaskami, a tu co kilka kroków wyrasta ten sam człowiek i po
polsku wiwatuje. Gdyby wszakże mnie tam nie było, to Ojciec Święty mógłby
pomyśleć, że uniwersyteckie, małe miasto Uppsala w Szwecji jest tym jedynym
miejscem na świecie, gdzie nie witają go Polacy. Tamtejsze parafie są także
ośrodkami administracyjnymi i, rzec można, towarzyskimi. Typowy, nowy kościół
na osiedlu, o niewyszukanej bryle, w architekturze wnętrza sprawia na Polaku
wrażenie bardziej miejskiego "domu kultury", niż świątyni takiej, do
jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Po nabożeństwie niedzielnym rodziny bynajmniej
się zaraz nie rozchodzą, w przyległych do sali sakralnej pomieszczeniach piją
kawę, pojadają słodycze i gaworzą. Religijność Skandynawów, jak sądzę, jest
mniejsza (czy: chłodniejsza?) niż u nas, fizycznie obecny Jan Paweł II nie
wywołuje tam takich emocji i wzruszeń, jakich tu doznajemy, ale nie zauważyłem
wśród Szwedów znamion wojującego ateizmu, antykościelnej fobii - czy
antykatolicyzmu w tym chrześcijańskim jednak kraju, gdzie wyznaniem narodowym,
dominującym jest luteranizm.
Papież
wróci z Polski do Stolicy Piotrowej i znów odżyją, po krótkim stanie spoczynku,
hibernacji leninowskie resentymenty. Dwa lata temu bohaterem mediów poznańskich
był przez chwilę pewien rajca miejski, który w dyskusji w sprawie przemianowania ulicy zwrócił uwagę, że Armia Czerwona popełniła drobne
wykroczenia wobec zbrodni, jakich w ciągu dziejów dopuściło się
chrześcijaństwo. Mimo, że wielu obywateli, także ateistów, agnostyków, innowierców uznało go za umysłowo
niepełnosprawnego, po raz kolejny zjednał sobie jakiś elektorat. W tym roku radny
wojewódzki, emerytowany generał Ludowego Wojska Polskiego zaprotestował przeciw
finansowaniu przez samorząd kościoła katolickiego, w aspekcie dotacji dla
festiwalu muzyki organowej. Gdzieś z galerii odezwały się nawet oklaski. W
Polsce przedwojennej nie wszyscy chodzili do kościoła. Był też antyklerykalizm
i byli księża, którzy snadnie go pobudzali. Sądzę jednak, że te pokłady
nienawiści do kościoła rzymskokatolickiego, do chrześcijaństwa, które we
współczesnej Polsce są eksploatowane, są stosunkowo świeże, pozostawione przez
PRL, jak złoża toksycznych odpadów produkcyjnych.
A jednak pani posłanka Sierakowska z SLD przywitała Ojca Świętego głośnym, dobitnym: Dzień dobry!
13.06.1999

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz