
Tylko koni mi żal
W
przeddzień rocznicy wyborów 4 czerwca spotkałem się ze spontanicznym przejawem
wrogości do Akcji Wyborczej Solidarność. Sprzedawca papierosów po cenach
hurtowych powiadomił mnie o niespodziewanym i "utajnionym” - jak twierdził
- podwyższeniu akcyzy o 5 procent. On, inaczej niż detaliści, ma ograniczone
możliwości dyktowania swojej ceny. I to nam zrobił AWS - zawołał gniewnie. Spojrzał
mi potem głęboko w oczy i uzupełnił sarkastycznie: A przecież wszyscy kochamy
awuesy i będziemy na nich głosować. Miarkując, że mam do czynienia z obywatelem
politycznie zorientowanym, zapytałem prowokacyjnie: Czy zna pan partię, która w
swoim programie głosi obniżenie akcyzy? Może SLD? Albo PSL? Jebał ich wszystkich
pies - odpowiedział handlowiec. Ma pan rację - ja na to - za komuny jak było,
tak było, ale akcyzy nie było.
Nie było
też demokracji i tego braku brakuje Januszowi Korwinowi-Mikke. Brakuje mu także
zamordyzmu i silnej ręki, kogoś, kto wprowadziłby liberalny porządek. (Czy w
tym porządku jest miejsce na akcyzę?) W sondażu „Życia” pod tytułem „10 lat
wolności” twórca Unii Polityki Realnej wyznaje także, że brakuje mu kultury na
wysokim poziomie. Słusznie, jej nigdy za dużo. Choć cenzura blokowała informację,
to konstruktywnie wpływała na twórców , zmuszała ich do myślenia - twierdzi liberał.
Oj, zmuszała! Dam pierwszy z rzędu przykład, który pamięć podsuwa. Na początku
lat 70. cenzor przedstawienia teatralnego, w zdaniu z prozyAlberta Camusa: A kiedy wreszcie opuścimy to deszczowe
miasto... skreślił jedno słowo. Kto dziś zgadnie, które? A kto by zgadł
wtedy, dlaczego niewłaściwe było deszczowe, a czemuż samo miasto
przeszło, tak jak jego opuszczenie? Na premierze aktorka zawiesiła głos przed
słowem miasto i to wtajemniczonym w cenzorską ingerencję dało do myślenia, że socjalizm realny to władza komunistów plus paranoja.
Niedawno, z okazji benefisu legendarnego kabaretu Salon Niezależnych, który tak
długo miał kłopoty z cenzurą, jak długo pozwolono mu występować publicznie,
przypomniano inną ingerencję cenzorską. W scenariuszu widowiska znalazła się
pozycja „Totolotek Obywatelski”. Zadaniem widzów było skreślenie sześciu
dyscyplin, spośród takich jak braterstwo, demokracja, prawa człowieka, suwerenność, wolność. Pierwszym graczem był
wszakże cenzor, który skreślił między innymi ostatnią dyscyplinę: numer
49 - Zachowanie twarzy. Zmusił nas do rozmyślań nad tym, czy zachowanie
twarzy jest roztropne, jeśli władzy niemiłe.
Nie da się
wykluczyć, że cenzura wpływała konstruktywnie na samego Korwina-Mikke, ale
pogląd, że dzięki niej - dzięki niemożności mówienia wprost, wskutek omijania
prawdy o rzeczywistości, zastępowania opisu aluzjami - powstawały dzieła
głębokie, trzeba włożyć między bajki. Powyższe uwarunkowania spowodowały, że
napisano z autocenzurą, potem urzędowo ocenzurowano i wydano ogromne ilości
literackiej chały, która przepadła wraz z minionym ustrojem, bo nikt, nawet
zawodowi badacze nie wiedzą, o co w tych książkach chodzi i czy autor chciał
coś powiedzieć, czy tylko wydać książkę i odebrać skierowanie na wczasy w Domu
Literata. W epoce PRL czekaliśmy na każdą nową książkę Konwickiego, czytało się
go jednym tchem, on był „nasz”, przenikliwy i głęboki. Teraz Konwa nudzi, ale
nie dlatego, że nie inspiruje go cenzura. Dlatego, że był jak najbardziej
pisarzem swojej epoki, która się skończyła, choć fale lepszych lub gorszych
twórców i dzieł przychodzą w cyklach, których nie wyznaczają precyzyjnie
polityczne daty.
Demokracja
zabija kulturę - orzekł ostatecznie, podziwiany przeze mnie za niepodległość
sądów, Korwin Mikke. Tu musi nasunąć się pytanie: jak długo trwa ten proces;
ile lat nam jeszcze zostało do unicestwienia naszej kultury? Czy w każdym kraju
demokratycznym jej agonia postępuje w tym samym tempie? Jeśli tak, to jesteśmy
dopiero na początku końca. A socjalistyczna w treści i formie literatura
radziecka, malarstwo socrealistyczne całego obozu postępu (Podaj cegłę), sztuka Trzeciej Rzeszy - jest taki ustrój, co kultury
nie zabija? Jest, choć ludzkość go jeszcze nie doświadczyła, podpowiada
antydemokratyczny liberał - liberalny
porządek. Na co więc czekamy? Politycy do dzieła, pisarze do pióra!
Maryla
Rodowicz - według tego samego sondażu - nie tęskni za niczym, co związane jest
z peerelem. Za czym tu tęsknić? - zadaje pytanie. - Za problemami, za kartkami
na mięso? Podpowiem: na przykład za festiwalami piosenki w Sopocie i Opolu,
które dwa razy w roku przez kilka dni przykuwały niepodzielnie uwagę telewidzów
wszystkich pokoleń. Śpiew, podniosłość, pompa, sława! Nic z tych rzeczy.
Wszystko było szare i smutne - twierdzi Maryla. - I nawet ten
"smutek" trzeba było zdobywać. Nawet koni - domyślam się - jej nie
żal.*
Nie wiem,
jak to się stało, czy to efekt znużenia, czy zniechęcenia, ale emocjonalnie
bliska staje mi się postawa Lecha Wałęsy, wyrażona na panelu w PAI w rocznicę
wyborów w czerwcu 89. Powiedział na wstępie, że nie lubi się zajmować historią.
Woli teraźniejszość i przyszłość. Przeszłość - jego zdaniem - jest często
przedstawiana nieprawdziwie. Nic nie powiem na temat krajowych wydarzeń
poprzedzających tamte wybory, bo krótko przed okrągłym stołem władza ludowa
dała mi paszport i historyczne miesiące spędziłem za granicą. Nie doświadczyłem
w kraju tamtej atmosfery. Jakże musiała być inna od tej, panującej jeszcze w
grudniu 1988! Czytam wspomnienie Józefa Ślisza, byłego senatora OKP: Już wcześniej mogłem przypuszczać, że będę
wybrany, gdyż przed 4 czerwca miałem spotkanie wyborcze z pracownikami Służby
Bezpieczeństwa - co nie było łatwo załatwić - i ich szef mi powiedział, że
według ich sondaży wygrywam w cuglach. Ja pamiętam tyle, że przed tamtymi
wyborami miałem wiele spotkań z pracownikami SB, w ogóle tego nie trzeba było
załatwiać, bo inicjatywa wychodziła z ich strony, a za każdym razem mówili
zupełnie co innego: że przegram wszystko. W jakim stopniu się mylili, tego
jeszcze nie wiem.
Koni mi
żal. Za rogiem ulicy był rynek, wielkie targowisko; w jego kierunku szarym
świtem posuwały po bruku wozy zaprzęgnięte w konie, wyładowane warzywami. W
ciągu dnia koniki czekały końca sprzedaży na poboczach i pojadały ziarno z
zawieszonych na łbach worków. (Tu ciśnie się na usta pytanie: komu to
przeszkadzało?!) Razu jednego wracałem z kiosku z gazetą, zaczytany przeszedłem
pod brzuchem konia i gdy byłem już na chodniku, ktoś krzyknął: Dziecko, uważaj!
Rozejrzałem się wkoło, oceniłem zaszłość i wtedy dopiero posikałem się z
trwogi. Ale to już temat na inny felieton.
4.06.1999
_______________________
* W latach 70. na festiwalu opolskim Maryla Rodowicz rozgrzała publiczność skoczną, wyjątkowo głupawą piosenką, z takim refrenem: Tyl-kokoni, tyl-kokoni, tyl-kokoni, koni żal!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz