wtorek, 9 czerwca 2020

            FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"             

                         Maryla Rodowicz - Pudelek
    
    Tylko koni mi żal

     W przeddzień rocznicy wyborów 4 czerwca spotkałem się ze spontanicznym przejawem wrogości do Akcji Wyborczej Solidarność. Sprzedawca papierosów po cenach hurtowych powiadomił mnie o niespodziewanym i "utajnionym” - jak twierdził - podwyższeniu akcyzy o 5 procent. On, inaczej niż detaliści, ma ograniczone możliwości dyktowania swojej ceny. I to nam zrobił AWS - zawołał gniewnie. Spojrzał mi potem głęboko w oczy i uzupełnił sarkastycznie: A przecież wszyscy kochamy awuesy i będziemy na nich głosować. Miarkując, że mam do czynienia z obywatelem politycznie zorientowanym, zapytałem prowokacyjnie: Czy zna pan partię, która w swoim programie głosi obniżenie akcyzy? Może SLD? Albo PSL? Jebał ich wszystkich pies - odpowiedział handlowiec. Ma pan rację - ja na to - za komuny jak było, tak było, ale akcyzy nie było.
     Nie było też demokracji i tego braku brakuje Januszowi Korwinowi-Mikke. Brakuje mu także zamordyzmu i silnej ręki, kogoś, kto wprowadziłby liberalny porządek. (Czy w tym porządku jest miejsce na akcyzę?) W sondażu „Życia” pod tytułem „10 lat wolności” twórca Unii Polityki Realnej wyznaje także, że brakuje mu kultury na wysokim poziomie. Słusznie, jej nigdy za dużo. Choć cenzura blokowała informację, to konstruktywnie wpływała na twórców , zmuszała ich do myślenia - twierdzi liberał. Oj, zmuszała! Dam pierwszy z rzędu przykład, który pamięć podsuwa. Na początku lat 70. cenzor przedstawienia teatralnego, w zdaniu z prozyAlberta Camusa: A kiedy wreszcie opuścimy to deszczowe miasto... skreślił jedno słowo. Kto dziś zgadnie, które? A kto by zgadł wtedy, dlaczego niewłaściwe było deszczowe, a czemuż samo miasto przeszło, tak jak jego opuszczenie? Na premierze aktorka zawiesiła głos przed słowem miasto i to wtajemniczonym w cenzorską ingerencję dało do myślenia, że socjalizm realny to władza komunistów plus paranoja. Niedawno, z okazji benefisu legendarnego kabaretu Salon Niezależnych, który tak długo miał kłopoty z cenzurą, jak długo pozwolono mu występować publicznie, przypomniano inną ingerencję cenzorską. W scenariuszu widowiska znalazła się pozycja „Totolotek Obywatelski”. Zadaniem widzów było skreślenie sześciu dyscyplin, spośród takich jak braterstwo, demokracja, prawa człowieka, suwerenność, wolność. Pierwszym graczem był wszakże cenzor, który skreślił między innymi ostatnią dyscyplinę: numer 49 - Zachowanie twarzy. Zmusił nas do rozmyślań nad tym, czy zachowanie twarzy jest roztropne, jeśli władzy niemiłe.
    Nie da się wykluczyć, że cenzura wpływała konstruktywnie na samego Korwina-Mikke, ale pogląd, że dzięki niej - dzięki niemożności mówienia wprost, wskutek omijania prawdy o rzeczywistości, zastępowania opisu aluzjami - powstawały dzieła głębokie, trzeba włożyć między bajki. Powyższe uwarunkowania spowodowały, że napisano z autocenzurą, potem urzędowo ocenzurowano i wydano ogromne ilości literackiej chały, która przepadła wraz z minionym ustrojem, bo nikt, nawet zawodowi badacze nie wiedzą, o co w tych książkach chodzi i czy autor chciał coś powiedzieć, czy tylko wydać książkę i odebrać skierowanie na wczasy w Domu Literata. W epoce PRL czekaliśmy na każdą nową książkę Konwickiego, czytało się go jednym tchem, on był „nasz”, przenikliwy i głęboki. Teraz Konwa nudzi, ale nie dlatego, że nie inspiruje go cenzura. Dlatego, że był jak najbardziej pisarzem swojej epoki, która się skończyła, choć fale lepszych lub gorszych twórców i dzieł przychodzą w cyklach, których nie wyznaczają precyzyjnie polityczne daty.
     Demokracja zabija kulturę - orzekł ostatecznie, podziwiany przeze mnie za niepodległość sądów, Korwin Mikke. Tu musi nasunąć się pytanie: jak długo trwa ten proces; ile lat nam jeszcze zostało do unicestwienia naszej kultury? Czy w każdym kraju demokratycznym jej agonia postępuje w tym samym tempie? Jeśli tak, to jesteśmy dopiero na początku końca. A socjalistyczna w treści i formie literatura radziecka, malarstwo socrealistyczne całego obozu postępu (Podaj cegłę), sztuka Trzeciej Rzeszy - jest taki ustrój, co kultury nie zabija? Jest, choć ludzkość go jeszcze nie doświadczyła, podpowiada antydemokratyczny liberał - liberalny porządek. Na co więc czekamy? Politycy do dzieła, pisarze do pióra!
     Maryla Rodowicz - według tego samego sondażu - nie tęskni za niczym, co związane jest z peerelem. Za czym tu tęsknić? - zadaje pytanie. - Za problemami, za kartkami na mięso? Podpowiem: na przykład za festiwalami piosenki w Sopocie i Opolu, które dwa razy w roku przez kilka dni przykuwały niepodzielnie uwagę telewidzów wszystkich pokoleń. Śpiew, podniosłość, pompa, sława! Nic z tych rzeczy. Wszystko było szare i smutne - twierdzi Maryla. - I nawet ten "smutek" trzeba było zdobywać. Nawet koni - domyślam się - jej nie żal.*
     Nie wiem, jak to się stało, czy to efekt znużenia, czy zniechęcenia, ale emocjonalnie bliska staje mi się postawa Lecha Wałęsy, wyrażona na panelu w PAI w rocznicę wyborów w czerwcu 89. Powiedział na wstępie, że nie lubi się zajmować historią. Woli teraźniejszość i przyszłość. Przeszłość - jego zdaniem - jest często przedstawiana nieprawdziwie. Nic nie powiem na temat krajowych wydarzeń poprzedzających tamte wybory, bo krótko przed okrągłym stołem władza ludowa dała mi paszport i historyczne miesiące spędziłem za granicą. Nie doświadczyłem w kraju tamtej atmosfery. Jakże musiała być inna od tej, panującej jeszcze w grudniu 1988! Czytam wspomnienie Józefa Ślisza, byłego senatora OKP: Już wcześniej mogłem przypuszczać, że będę wybrany, gdyż przed 4 czerwca miałem spotkanie wyborcze z pracownikami Służby Bezpieczeństwa - co nie było łatwo załatwić - i ich szef mi powiedział, że według ich sondaży wygrywam w cuglach. Ja pamiętam tyle, że przed tamtymi wyborami miałem wiele spotkań z pracownikami SB, w ogóle tego nie trzeba było załatwiać, bo inicjatywa wychodziła z ich strony, a za każdym razem mówili zupełnie co innego: że przegram wszystko. W jakim stopniu się mylili, tego jeszcze nie wiem.
     Koni mi żal. Za rogiem ulicy był rynek, wielkie targowisko; w jego kierunku szarym świtem posuwały po bruku wozy zaprzęgnięte w konie, wyładowane warzywami. W ciągu dnia koniki czekały końca sprzedaży na poboczach i pojadały ziarno z zawieszonych na łbach worków. (Tu ciśnie się na usta pytanie: komu to przeszkadzało?!) Razu jednego wracałem z kiosku z gazetą, zaczytany przeszedłem pod brzuchem konia i gdy byłem już na chodniku, ktoś krzyknął: Dziecko, uważaj! Rozejrzałem się wkoło, oceniłem zaszłość i wtedy dopiero posikałem się z trwogi. Ale to już temat na inny felieton.
                                                                                                     4.06.1999
_______________________
* W latach 70. na festiwalu opolskim Maryla Rodowicz rozgrzała publiczność skoczną, wyjątkowo głupawą piosenką, z takim refrenem: Tyl-kokoni, tyl-kokoni, tyl-kokoni,  koni żal!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz