
Gustaw I Niepoprawny
„Inny świat”
Gustawa Herlinga - Grudzińskiego to pierwsza jego książka i pierwsza moja
lektura literatury tzw. „bezdebitowej”. Pierwsza i najważniejsza. Wydana przez
Instytut Literacki w Paryżu trafiła do moich rąk na początku lat 70. Po raz
pierwszy zetknąłem się z nazwiskiem autora, ono przecież oficjalnie w Polsce
nie istniało, a do paryskiej „Kultury”, która drukowała „Dzienniki pisane nocą”
nie miałem jeszcze dostępu. Sołżenicyna „Archipelag Gułag” czytałem później,
zapoznany już ze światem sowieckiego łagru przez Herlinga.
„Inny
świat”, owinięty w gazetę (tak się te paryskie książki, w jednakowej, charakterystycznej
szacie graficznej, maskowało, aż po kilku latach wtajemniczeni rozpoznawali je
po gazetowej „obwolucie” właśnie, a nie po oryginalnej, szarej oprawie),
pożyczyłem swojej uniwersyteckiej nauczycielce, osobie zaufanej, bardzo mi
przychylnej i darzonej przeze mnie szacunkiem. Oddała mi ją z lekceważącym
komentarzem: to byłoby do strawienia, gdyby nie ten nieznośny język, jakiego
autor używa... Tak jakbym popełnił nietakt, nadużył zaufania, zmuszając
badaczkę literatury do czytania jakiejś tandety. A była to reakcja obronna -
przed prawdą. Pierwsze francuskie wydanie „Innego świata” pozostało bez echa - paryska
elita intelektualna, która przełknęła „referat Chruszczowa” i wciąż
komunizowała, zareagowała podobnie, jak moja pani docent. Postępowy umysł odrzucał wsteczną prawdę. Język byłby znośny, gdyby zamiast o tym, co przeżył,
Herling przypomniał ogólnie o błędach i wypaczeniach „minionego okresu”. Byle
nie było opisu rzeczywistości, konkretnych zdarzeń, faktów, liczb i nazwisk.
Tamta
rzeczywistość „naszego bloku” broniła się w końcu już nie przed „wsteczną
ideologią”, ale przed prawdą materialną. Instytucjonalna cenzura była powołana
do zasłaniania obrazu rzeczywistości kłamstwem, półprawdą i aluzjami, ale też
ludzie, zwłaszcza wykształceni, sami bronili się przed prawdą, przeczuwając, że
jest ona „moralnie niepokojąca”. Gdy w drugiej połowie lat 70. rozwinął się w
Polsce tzw. drugi obieg wydawniczy, szykiem było sięgać po „bibułę”, ale
poprawny model dyskursu społecznego dla ogółu inteligencji wyznaczał tygodnik „Polityka”;
jej autorzy dawali do zrozumienia, że znane im są rozliczne „wypaczenia” i
„nieprawidłowości”, choć nigdy o nich wprost nie pisali. Ostatecznie utarło
się, że rozmawianie o niecenzuralnych faktach nie jest w dobrym guście. Po 1976
r. biuletyny „korowskie” i podobne opisywały konkretne przestępstwa milicji i SB, ścieżki zdrowia, tortury, także zabójstwa: były nazwiska ofiar,
adresy, opisy zdarzeń. Janusz Weiss (wtedy zablokowany
cenzorskim „szlabanem”) pożyczył wówczas „Czarną księgę bezprawia” (czy coś
podobnego), sąsiadowi, młodemu reżyserowi filmowemu. Ten oddał bibułę z
następującym komentarzem: Po pierwsze, bardzo jest wdzięczny, że mógł się z tym
zapoznać - to, co przeczytał jest wstrząsające; po drugie: nie może opisanych
faktów przyjąć do wiadomości, bo gdyby to wszystko uznał za prawdę, to, jako
człowiek wrażliwy, musiałby zmienić swoje życie, porzucić pracę w telewizji, a
nie zrobi tego, bo uważa się za człowieka uczciwego. Nie można się dziwić, że
Weiss, też wrażliwy, był pod wielkim wrażeniem tej niesamowitej figury, jaką
wykonał inteligentny sąsiad. Jego organizm to odrzucił i on przyszedł zwymiotować do mnie
do domu - spointował relację Weiss. - W dodatku de facto ja wyszedłem na
oszusta.
Warto też
przypomnieć, jak na nieocenzurowane wydawnictwa reagowali uprzywilejowani
czytelnicy - funkcjonariusze SB, którzy je konfiskowali. Na podstawie własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że także ich postawa poznawcza
ulegała swoistej ewolucji. Pewien młody ubek, kartkując mój egzemplarz
(oprawione ksero z wydania „Kultury”) „Człowieka zbuntowanego” Alberta Camusa
odezwał się w te słowa: To pana podręcznik, co? A ja panu mówię, że ludzie to
czytają i się śmieją! W jednym domu się śmieją, w innym nie - odpowiedziałem.
Im bliżej lata 1980 r. ubecy, jak pamiętam, śmiali się coraz rzadziej. I tak
zimą 1979/80, gdy nie chciały odpalać nawet służbowe fiaty 125, pewien major
pochwalił się podczas przeszukania domu: Wy myślicie, że my nie wiemy, jak
jest? My dużo wiemy - zakończył z nutą rozgoryczenia. Niedawno obecny prezydent, Aleksander Kwaśniewski wyjawił, że i on "wychował się na paryskiej „Kulturze”
„Rzeczpospolita”
(„Plus-Minus”) uczciła urodziny Gustawa Herlinga - Grudzińskiego między innymi
krótkimi wypowiedziami krytyków, znajomych autora i przyjaciół. Arcybiskup Józef Życiński przypomniał pewien epizod. W sierpniu 1990 r. napisał w wolnej
chwili kilkustronicowy tekst o zachodzących w Polsce przemianach społecznych.
Posłał go do redakcji, która w nurcie
tamtych przemian wydawała mu się szczególnie bliska ideowo. Redakcja
zaproponowała jednak całkowite usunięcie odniesienia do wypowiedzi Herlinga z
„Dziennika pisanego nocą”. Jak wspomina arcybiskup, nie skorzystał z propozycji ocenzurowania Herlinga. O co chodziło?
Oddaję głos Józefowi Życińskiemu: W cytowanym fragmencie przywoływałem wtedy
wypowiedź emerytowanego pracownika UB, który podsumowywał swój okres aktywności
zawodowej lakonicznym stwierdzeniem: Gdzie drwa rąbią, tam drzazgi lecą.
Komentując ją, Herling dodawał z goryczą, że najprawdopodobniej chodzi tu o
drzazgi wbijane podczas przesłuchań za paznokcie więźniów. Nie mogłem wówczas
pojąć, dlaczego niestosowne jest wspominanie tej tematyki w artykule mówiącym o
dramatycznym wymiarze naszych najnowszych dziejów. Naiwnie łudziłem się, że po
odejściu ideologów prawda, choćby najbardziej bolesna, stanie się czynnikiem
jednoczącym wszystkich, którzy przeszli przez gehennę zakłamania. Tymczasem, na
przekór złudzeniom, na miejsce dawnej praktyki dworu wchodziła już dyskretnie
etykieta nowych salonów. Poprawność polityczną ceniono w niej znacznie wyżej
niż gorzką prawdę. Pryncypialny Herling ze swym świadectwem innego świata
wydawał się zbyt archaiczny dla pewnego typu mentalności, poszukującej nowych
eksperymentów etycznych. Trudno było przewidzieć to w okresie, kiedy łączył nas
powszechny entuzjazm. Już wtedy można było jednak rozwijać archeologię obecnych
polskich podziałów patrząc, jak niewiele wspólnego ma głęboka etyczna refleksja
autora „Innego świata” z beztroskim stylem salonów, w których ceni się przede
wszystkim konwenanse i bruderszafty.
Gustaw
Herling - Grudziński skończył 80 lat. Wiwat! Niech nam pisze i króluje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz