Siły światłości, ciemności i siły zbrojne NATO
Dziesięć
lat temu zwycięskie elity umysłowe i polityczne starały się narzucić
społeczeństwu pogląd, że dzień 4 czerwca 1989 roku zniósł w Polsce problem
tradycyjnych podziałów ideologicznych. Ostatecznie, bo do tego dnia kadra PZPR
ewolucyjnie wyzbywała się ideologii, stając w końcu na gruncie pragmatycznym.
Przekonujący był argument, że antykomunizmu nie ma już do czego odnieść, skoro
nie ma komunistów. Także im - postkomunistom - rozsądek kazał przystąpić do
rozbiórki barykady i oto nie ma... nawet dwóch stron stołu, odkąd wynaleziono
okrągły. Obie strony, władza i społeczeństwo, pokonawszy uprzedzenia,
wyjaśniwszy narosłe nieporozumienia, wyszły ku sobie z mroku przeszłości na
spotkanie we własnym domu, w którym jest i miejsce (ale już tylko przez nas
wskazane - za piecem) dla Armii Radzieckiej.
Najdalej
posunął się wtedy redaktor naczelny „Gazety Wyborczej Solidarność” głosząc, że
nie ma w Polsce lewicy i prawicy; tradycyjne podziały światopoglądowe i
polityczne zarchiwizowały się z końcem XX wieku i oto wkraczamy w przyszłość z
ostatecznym rozpoznaniem rzeczywistości tego świata: są siły światłości i siły
ciemności. Tak mówił, a wykształceni ludzie kiwali głowami ze zrozumieniem. Choć rozróżnianie
poprawności politycznej od jej braku nie było jeszcze u nas popularne, to
rzeczywistość polityczna miała potwierdzać poprawność jedynie słusznego
rozumowania: o jakich różnicach ideologicznych tu mówić, jeżeli w (naszym)
rządzie Tadeusza Mazowieckiego zasiada (nie nasz) Czesław Kiszczak w
charakterze ministra spraw wewnętrznych.
Miałem
wtedy rozmowę z kolegą emigrantem odwiedzającym kraj. Nie mógł pojąć, skąd się
biorą moje zastrzeżenia, jeśli nasi są u władzy, a komuniści, nie oddawszy
kropli krwi, przestali istnieć - czy można było sobie wymarzyć lepszy obrót
sprawy? Posądził mnie w końcu o to, że mimo naszego druzgocącego zwycięstwa i zawarcia
pokoju nie mogę wyzbyć się rewolucyjnej mentalności; dla takich jak ja świat
bez ideologicznego wroga jest światem pustym. Powiedziałem mu, że rozpoznanie
może jest właściwe, ale nie mnie dotyczy; wszak nie zapisałem się do obozu
światłości, by przeciwstawić się siłom ciemności, bo nie wiem, co i kogo te
kategorie, przetłumaczone z języka magii na język polityczny, miałyby określać.
Wyraziłem jednak przekonanie, że komuniści, postkomuniści, czy jak inaczej będą
się nazywać, nie rozmyli się jako formacja i mają za cel powrót do władzy z
legitymacją demokratycznej lewicy. Tu znów wróciliśmy do kwestii ideologii: jak
ich rozpoznam jako lewicę, skoro już dziś nie widać u nich przywiązania do
takich historycznych pojęć jak socjalizm, sprawiedliwość społeczna, walka z
wyzyskiem, itd. Tu, owszem, nie miałem złudzeń: nasi pragmatyczni postkomuniści
to ortodoksyjni liberałowie, którzy ewolucyjnie od lat 70. doszli do wyznania
nowej wiary, że dobrobyt i pomyślność społeczeństwa jest pochodną dostatku i
zadowolenia jego wąskiej elity. Ponieważ nie tylko spadkobiercy PZPR w to
wierzą, czeka nas walka polityczna właśnie między elitami o ów dostatek,
natomiast lewicowość objawi się społeczeństwu w sferze ideologii, ale już nie w
praktyce ekonomicznej i socjalnej. Czy mógłbym wskazać choć jedną ideologiczną
płaszczyznę identyfikacji tej lewicy - pytał uparcie kolega. Wskazałem jedną:
stosunek do kościoła rzymskokatolickiego; dla postkomunistów Kościół jest i
będzie jeśli nie wrogiem, to postrzeganym tylko w sferze profanum konkurentem
politycznym. I to się nie zmieni, a co więcej będzie, czas pokaże.*
Dzisiejsi
polscy socjaldemokraci to ludzie młodzi (a przynajmniej nie rówieśnicy i
koledzy Humera) - im już dawno, bo w latach 70., przestał imponować Związek
Radziecki, a podróżując jakon stypendyści po Zachodzie, już wtedy
dostrzegli wyższość ustroju kapitalistycznego nad tutejszym. Takoż, odkąd
działają w wolnej Polsce, lewicową ideologię zasilają impulsami z
demokratycznego Zachodu, a nie z Moskwy. A oferta zachodnia jest bogata,
atrakcyjniejsza niż postsowiecka. Owszem, ustrój, w którym zaczynali kariery
dzisiejsi socjaldemokraci, miał za wroga kościół rzymskokatolicki; w sferze
„obyczajowej” (my powiedzielibyśmy: fundamentalnej) imponował nawet zachodniej
lewicy powszechną, nieograniczoną możliwością przerywania ciąży, ale był w
wielu aspektach nieznośnie zacofany czy purytański: zabroniona była
pornografia, homoseksualiści mogli być szantażowani przez bezpiekę, a młodzież
nie paliła w miejscach publicznym marihuany w obawie przed represjami. Wolna
Polska dała więc postkomunistom możliwość pełnego otwarcia na wszystkie
lewicowe trendy, mody, nowinki oraz fobie ujawniające się na Zachodzie.
Wreszcie
przyszedł moment krytyczny: sprawdzianem przynależności socjaldemokratów do
Zachodu stała się sprawa wejścia Polski do Przymierza Atlantyckiego. Ten końcowy egzamin, po dziesięciu latach nauki, oblanych
poprawek i urlopów dziekańskich, przywódcy SLD ostatecznie zdali i - czy nam się to podoba,
czy nie - odebrali upragniony dyplom. Także ku zaskoczeniu wielu członków
swojej partii i sporej części wyborców, którzy byliby skłonni zintegrować się
ze Związkiem Rosji i Białorusi.
9.04.1999
_______________________________
* Rozmówcą był Stanisław Barańczak (na zdjęciu). Przed spotkaniem ze mną długo rozmawiał z Adamem.
_______________________________
* Rozmówcą był Stanisław Barańczak (na zdjęciu). Przed spotkaniem ze mną długo rozmawiał z Adamem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz