piątek, 5 czerwca 2020

                FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"             

                             Wprowadzenie stanu wojennego - zdj.4 - nowahistoria.interia.pl
                     
    Ręce precz od telewizji

     Nasza cywilizacja u końca XX wieku podzieliła ludzkość (choć zapewne nie ostatecznie) na dwie kategorie: pracowników mediów i resztę ludzkości. Ci pierwsi obserwują, notują, fotografują, filmują, informują, przekazują i sprawozdają. Porównują między sobą zapamiętane sceny, zarejestrowane obrazy, zasłyszane zdania, podsłuchane rozmowy i, naturalnie, komentują, co widzieli i słyszeli. Populację tę łączy solidarność branżowa, wspólnota grupowego interesu, ale też jej członków cechuje psychiczne uwarunkowanie - voyeuryzm, czyli oglądactwo. Ta - jak się dzisiaj mówi - "orientacja", najogólniej polega na szczególnym doznawaniu przyjemności podczas podglądania, przyglądania się czynnościom innych ludzi. Innym uwarunkowaniem członków tej grupy jest ponadprzeciętna skłonność do plotkowania, obmowy i publicznego donosu. To, co zobaczyli, usłyszeli, czego się domyślili i co im się zdaje - natychmiast rozpowszechniają wszelkimi dostępnymi im sposobami. To, co nazwaliśmy uwarunkowaniem, u niektórych osób podczas pracy w mediach rozwija się w kierunku dewiacji, zwłaszcza kopromanii, nekrofilii i sadyzmu; te schorzenia rozpoznaje się na przykład u reporterów specjalizujących się w fotografowaniu okaleczonych zwłok ludzkich czy filmowaniu skrajnie bezbronnych, bo konających ludzi. Ludzie mediów mają jednakże na swoją obronę koronny argument: a czy wy, normalni rzekomo ludzie, zawsze zachowujecie się normalnie? Hodujecie kury, łatacie swoje dachy, regularnie wychodzicie do biur i fabryk, odpoczywacie jak trzeba, grzecznie się bawicie i nic ponadto?
     Jak by nie było to demagogiczne (bo nie usprawiedliwia wszystkiego, co robi „medialna” mniejszość ludzkości), to trudno zaprzeczyć, że większościowa reszta populacji ludzkiej, mimo doświadczenia ostatniego wieku, zachowuje się infantylnie, by nie rzec: dziwacznie. Ostatnio na przykład uprawia najbardziej absurdalną wojnę, jaką można było sobie wyobrazić na posiedzeniach redakcyjnych prasy, radia i telewizji. Wojnę prawdziwą, w której giną, prócz żołnierzy, inni ludzie (gdybym napisał: niewinni, to by znaczyło, że każdy szeregowy żołnierz z założenia kwalifikuje się do winnych). Wojna ta byłaby bardziej normalna, gdyby po jednej stronie stały państwa normalne, a po drugiej takie, w których nie działa telewizja. Byłaby wojną ze wszech miar słuszną i niebudzącą moralnego niepokoju: państwa, wszelkie ludzkie wspólnoty zorganizowane bez telewizji - jeśli można sobie takie wyobrazić - zagrażałyby przecież (jako barbarzyńskie) cywilizowanej ludzkości, zwłaszcza jej przywiązaniu do ładu, spokoju, obfitości towarów konsumpcyjnych i godziwych zarobków.
     Każda wojna w historii przynosi coś nowego, czego nie dało się przewidzieć. Pierwsza wojna światowa zaskoczyła ilością zabijających się żołnierzy. Nowością drugiej wojny było celowe mordowanie ludności cywilnej, niszczenie substancji materialnej i żywej miast, a w ogóle nieprzewidziana przez państwa demokratyczne była planowa zagłada Żydów. Współczesne konflikty wewnętrzne czy lokalne (w Kambodży, Afryce) pokazały jeszcze inny charakter wojny: wojsko w ogóle nie walczy z innym wojskiem, li tylko wycina w pień ludność nieuzbrojoną. Nowością wojny w Zatoce Perskiej było samoograniczenie strony zwyciężającej, czyli faktyczne odstąpienie od wygrania wojny dyktowane kalkulacjami politycznymi. Po militarnym zmiażdżeniu armii agresora w Kuwejcie, pozostawiono w spokoju państwo irackie, by pozostało elementem równowagi w regionie. Skutkiem tego pokonany Saddam Hussajn mógł ogłosić swojemu narodowi zwycięstwo i zabrakło możliwości propagandowych, by zmienić mentalność izolowanych od świata Irakijczyków.
     W najnowszej wojnie sztabowcy NATO niespodziewanie złamali niepisaną zasadę eksterytorialności i nietykalności telewizji, wzbudzając uzasadniony niepokój załóg telewizyjnych na całym świecie. Można oczywiście dyskutować, czy telewizja serbska przekazuje informacje, czy też jest narzędziem dezinformacji, ale to przecież sprawa drugorzędna wobec faktu, że telewizja jest wartością samą w sobie. Nie dziw więc, że Monika Olejnik zapytała ministra Geremka wprost i z właściwą sobie stanowczością: wojna wojną, ale czy trzeba było bombardować budynek telewizji w Belgradzie, w końcu to przecież telewizja?! Dodajmy: co innego przecież, gdy ginie od bomby krawiec, który szyje mundury dla wojska - to jest militarnie uzasadnione. Przypuszczam, że z powyższym wywodem zgodzi się niemal każdy pracownik telewizji.
     A teraz całkiem poważnie: trzeba przyjąć do wiadomości, że media wprzęgnięte w wojnę są jednym z jej najgroźniejszych instrumentów. Wszyscy pracownicy gazet, radia i telewizji, które uprawiają propagandę wojenną są żołnierzami, a nie cywilami. W osobnym porządku rozważa się problem winy poszczególnych osób, tak jak różnicuje się odpowiedzialność zmobilizowanego do Wermachtu Niemca od tego, który dobrowolnie wstąpił do SS. Nie są to nowe odkrycia. Można snuć uzasadnione przypuszczenie, że Hitler nie zbudowałby Trzeciej Rzeszy, gdyby Goebels nie docenił radia. Gdyby alianci rychło i skutecznie unicestwili rozgłośnie, nadajniki i drukarnie wroga, ofiar II wojny światowej - także wśród Niemców - byłoby mniej.

                                                                                                          7.05.1999
________________________________
Na zdjęciu: w stanie wojennym (1981) lektorów dziennika telewizyjnego przebrano w mundury i umieszczono w ciasnym wnętrzu. Żartowano, że studio jest w czołgu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz