
Zabili go i został skazany
Kiedyś prasa brukowa epatowała czytelników zmyślonymi
historiami typu „zabili go i uciekł”. Teraz wielkonakładowe gazety sensacyjne
opisują prawdziwe ciągi zdarzeń: zabili
go, potem został za to skazany, a mordercy nie uciekli, bo ich nikt nie gonił;
w drugiej instancji zawieszono wykonanie kary ze względu na stan ofiary, ale
prokurator wniósł apelację.
„UCIEC PRZED SĄDEM.
PROKURATOR OCHRANIA BANDYTĘ. Zastępca prokuratora generalnego zapobiegł
uwięzieniu przestępcy. Prokurator kompromituje sąd”.
„ZŁODZIEJOM LEPIEJ.
Łodzianin, który zranił nożem włamywacza, nie pójdzie do więzienia - zdecydował
wczoraj łódzki sąd apelacyjny. Spędził jednak w areszcie dziewięć miesięcy, a
złodzieje, przed którymi się bronił - ani jednego dnia”.
Zacytowane tytuły i wytłuszczenia w ostatnich dniach ukazały się jednak nie w prasie
„brukowo-sensacyjnej”, lecz w dziennikach „Życie” i „Gazeta Wyborcza”.
W sprawie Tomasza A., skazanego na półtora roku więzienia za rozbój (m.in.
użycie siekiery i rozbieranie ofiar do naga) we wsi Redencin, po czterech
latach Sąd Rejonowy w Słupsku stracił cierpliwość i polecił doprowadzić bandytę
do aresztu. Poprzednio sąd odroczył wykonanie kary ze względu ma maturę
skazanego i zły stan psychiczny, a według tendencyjnej opinii poszkodowanych -
z powodu ojca, ustosunkowanego słupskiego biznesmena. Tym razem w obronie
młodego rozbójnika wystąpił formalnie poseł SLD Jan Sieńko. O pozostawieniu
skazanego na wolności ostatecznie zadecydował - wbrew sądowi, ale zgodnie z
kodeksem postępowania karnego - zastępca minister Hanny Suchockiej, Stefan
Śnieżko. Wiceprokurator generalny wykorzystał formalny pretekst: skazany
napisał prośbę o ułaskawienie do Prezydenta RP (które sąd rejonowy i okręgowy zaopiniowały negatywnie!). Nie wiemy jeszcze,
w jakim stopniu na decyzję Prezydenta wpłynie jego wrażliwość na sprawy ludzi
młodych (stan psychiczny skazanego poprawił się, skutkiem czego maturę zdał i
rozpoczął studia na politechnice). Obawiamy się, że jeśli we wsi Redencin
ktoś w przyszłości otrzyma druk „Sąd taki a taki wzywa...” - dołoży go do
kompostu. Takie sytuacje naruszają powagę wymiaru sprawiedliwości - powiedział
dziennikarzowi „Życia” mec. Edward Wende - przecież w tej wsi sprawa jest znana,
widząc to wszystko mieszkańcy na pewno stracili do niego zaufanie.
Druga sprawa jest zamknięta. Sąd apelacyjny uznał ostatecznie,
że Roman W. przekroczył granice obrony, ale działał pod wpływem strachu.
„Uwolniony od kary” Roman W. po dziewięciu miesiącach aresztu (siedział w celi
z Józefem B., oskarżonym w głośnej sprawie o zabójstwo złodzieja) wyszedł na
wolność. Nie będzie się domagał za to odszkodowania, bo, jak wyznaje, ma dość
sądów. Sprawa jest zakończona, a przecież poszkodowany, gdyby miał temperament
Leppera, mógłby z niej uczynić początek kariery politycznej - zakładając na
przykład stowarzyszenie na rzecz obrony przed polskim wymiarem sprawiedliwości.
Roman W. obronił siebie i swoje mienie przed włamywaczami, raniąc jednego z
nich nożem fińskim w szyję (złodziej doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu).
Złodziei rozpoznano, ale nie aresztowano. Dopiero dwa miesiące temu prokuratura
skierowała przeciw nim do sądu akt oskarżenia. Cały czas cieszą się wolnością i
być może są w złym stanie psychicznym, bo przygotowują się do matury. Tuż po
zajściu natomiast, aresztowanemu Romanowi W. prokuratura zarzuciła usiłowanie
zabójstwa i zażądała czterech lat
więzienia. Po wyroku sądu okręgowego pani prokurator nie dała za wygraną i
złożyła apelację, bowiem włamywacze wyznali, że nie mieli przy sobie
niebezpiecznych narzędzi, a w ogóle to się bali Romana W. Opinia publiczna zadaje sobie to samo
pytanie, które dziennikarze „Gazety Wyborczej” zadali rzeczniczce prokuratury
apelacyjnej w Łodzi: Czy słusznie wsadzono do aresztu mężczyznę, który nie
stwarzał żadnego zagrożenia i nie chciał uciekać? Niesłusznie, odpowiadają
sobie zdrowi na umyśle obywatele i zastanawiają się, na jakiej zasadzie
prokuratorzy stosują wobec sprawców bandyckich napadów domniemanie niewinności.
Ten stan rzeczy rzeczniczka prokuratury uznaje widać za
normalny, skoro w odpowiedzi lakonicznie wyjaśnia, że opinia społeczna różni się od
poglądów prawnych. Dodajmy: opinia publiczna coraz częściej różni się
od poglądów prawnych, co stwarza sytuację nienormalną, krytyczną
i alarmującą. Nie jest bowiem prawo ustanawiane dla prawników, ale dla
wszystkich obywateli; wymiar
sprawiedliwości natomiast nie może działać w pogłębiającej się sprzeczności ze
zdrowym rozsądkiem i społecznym poczuciem sprawiedliwości. Warto tu przypomnieć
znany wiersz - sarkastyczną przypowieść Bertolta Brechta o tym, że władza
straciła zaufanie do narodu i grozi mu zamianą na inny. Nie wydaje się dziś
prawdopodobne, aby uparci sędziowie i prokuratorzy zmienili opinię publiczną;
możliwe wydaje się to, że opinia publiczna wymusi zwolnienie z pracy tych
prokuratorów (oni jeszcze nie są, na szczęście, dożywotni), którzy kompromitują
wymiar sprawiedliwości. Adresatem takiego postulatu jest zwierzchniczka
prokuratury, minister Hanna Suchocka. Wierzę, że gdy tylko znajdzie czas, to go
rozpatrzy.
O tym, że świat demokratyczny jest wielowymiarowy, wiedzieliśmy
od dawna. Od kilku lat dojrzewało we mnie przeświadczenie, że istnieje inny,
nieznany jeszcze w demokracjach wymiar. Dzisiaj wielu naszych obywateli ma już pewność: III Rzeczpospolita wnosi do
europejskiej wspólnoty narodów polski wymiar sprawiedliwości.
Pierwszym, który intuicyjnie przewidział - dziewięć lat temu -
odkrycie nowego wymiaru był prof. Adam Strzembosz. Pełniąc funkcję wiceministra
sprawiedliwości nie znalazł jednak zrozumienia nawet u premiera Tadeusza
Mazowieckiego i - w sposób staroświecki, bezgłośnie - złożył dymisję (jego
zwierzchnikiem był Aleksander Bentkowski z ZSL). Krąży pogłoska, że nowy wymiar
odkrył wreszcie wiceminister Leszek Piotrowski,
odwołany niedawno na wniosek minister Suchockiej.
1999
1999
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz