piątek, 16 października 2020

                                Alfabet "Solidarności"


Język „S”   

Językowi "Solidarności”  poświęcono uwagę  w  rozdziale „Symbolika i język ruchu”  książki pod. red. Marcina Kuli „Solidarność w ruchu 1980-1981”.  W tekście cytuje się zasłyszane zdanie  stoczniowca:  „Po co to tak owijać w bawełnę. Nasz język jest zahartowany . On się nie przeziębi”.  Trzeba przyznać (bez wstydu), że „S” „owijała w bawełnę”.  Została przecież nazwana „samo ograniczającą się  rewolucją”;  zapewniała zatem, że nie neguje podstaw ustrojowych, nie kwestionuje kierowniczej roli partii itd. (o wojskach sowieckich w Polsce nie mówiło się, jakby faktu tego nie było).  Nie można takiej mowy nazwać metajęzykiem, ale jeśli  był to  jakiś szyfr, to władza  łatwo go dekodowała głosząc, że „S”, a przynajmniej jej „ekstrema”  właśnie negują podstawy ustrojowe i kierowniczą rolę partii.  Z kolei inny cytowany robotnik zapisał w pamiętniku: „Telewizja przemawia do nas jak do dzieci  i to dzieci naiwnych. Cała Polska huczała strajkiem, a oni uparcie wciąż  używali słowa "przerwa w pracy”.  W tej obserwacji ujął istotę komunistycznej nowomowy. W ustroju socjalistycznym mianowicie nie ma strajków, bowiem absurdalne byłoby, gdyby klasa robotnicza, która sprawuje władzę, występowała przeciw sobie.  A przerwa w pracy to co innego.  Do tego właśnie odniósł się cytowany stoczniowiec: nie owijać w bawełnę, czyli zapomnieć o nowomowie, bo będziemy rozmawiać na poważnie. Był to niejako postulat do komisji rządowej, która przybyła na strajk w stoczni. O ile komisja pod kierunkiem tow. Jagielskiego to oczekiwanie starała się respektować, to media PZPR  (innych w zasadzie nie było) oczywiście nie.  Takoż wszelkie komunikaty, oświadczenia Biura Politycznego KC PZPR pisane były tradycyjną nowomową.  W PRL,  po wizycie  polskich towarzyszy w Moskwie,  o treści rozmów Polacy dowiadywali się tylko tyle, że „przebiegły w atmosferze  przyjaźni i wzajemnego zaufania”. Gdy jednak w komunikacie podano, że rozmowy przebiegły „w szczerej partyjnej atmosferze”, znaczyło to, że aktualne kierownictwo naszej partii  wysłuchało ostrej reprymendy, która mogła nawet zapowiadać personalną zmianę  „naszego kierownictwa”.  Słowa „atmosfera” zaczęli też używać przywódcy „S”.  Najbardziej jednak zasymilowanym, przejętym z nowomowy było słowo „konfrontacja”.  Konfrontacją straszyła propaganda władzy. O groźbie konfrontacji mówiono do samego końca, czyli do 13 grudnia.  Jakieś działania mogą doprowadzić do konfrontacji, a za jakąś cenę trzeba uniknąć konfrontacji.  Musiało dojść do tego, że wreszcie na posiedzeniu KK ktoś postawił kwestię: konfrontacja, czyli właściwie co?   Jan Rulewski stwierdził nie bez racji, że   „konfrontacja istnieje już od Sierpnia, tylko przybiera różne formy”.  Wszelako, jeśli podczas rozmów o groźbie konfrontacji mówił tow. Rakowski, to  miał na myśli, że „wejdą” (patrz dalej: wejdą – nie wejdą), czyli Związek Radziecki udzieli nam bratniej pomocy, czyli rozjedzie Polskę czołgami.  Pojawił się  więc problem, jakim językiem , my, „S” mówi. Spowodowany debatą o konfrontacji, przed tworzeniem własnej, solidarnościowej nowomowy przestrzegał  Andrzej Gwiazda, mówiąc o języku, który nie służy ani informowaniu, ani porozumiewaniu się, „w którym używa się słów i określeń, które naprawdę nic nie mówią, ponieważ są tak wieloznaczne, że każdy podkłada sobie pod te pojęcia zupełnie inną treść”.   Oliwy do ognia dolał nowy, protegowany przez Wałęsę  rzecznik KK,  gdy pod koniec października 1981 ułożył po raz pierwszy  komunikat, w którym Związek zapewniał,  że „czynnie zwalcza wszelkiego typu działalność kontrrewolucyjną, wymierzoną w interesy ludzi pracy”.  Chodziło o coś więcej, niż język – o to, czy my jeszcze komunikujemy się ze społeczeństwem, czy też, posługując się nowomową,  ponad nim uprawiamy  korespondencję  z „naszym kierownictwem” czy nawet z Kremlem.  Czy zatem można mówić o języku „S” jako zjawisku?  Nie, choć można mówić o jakiś zasobie leksykalnym, czy idiomach.  Popularne było słowo prowokacja: nie dać się sprowokować, to pachnie prowokacją itp. Obawiano się też manipulacji, w użyciu był nawet rzeczownik manipulant.  Ale gdy niektórzy doradcy KKP„S” głosili z przekonaniem, że poturbowanie działaczy Związku w Bydgoszczy (marzec 1981) było „prowokacją wymierzoną w rząd  Jaruzelskiego”, to wskazywało, że ulegli manipulacji, bo była to zaledwie teza. W innym haśle pojawia się uroczy zwrot „wpuścić formala”, co znaczyło zgłosić wniosek formalny w celu manipulacji. Sięgając do samych początków, trzeba odnotować popularne „wpuszczenie w maliny”, które zrobiło furorę w strukturach Związku za sprawą Karola Modzelewskiego.  On to, w debacie 17 września 1981 w kluczowej sprawie, czy rejestrować się oddzielnie, czy jako jeden ogólnopolski związek, przekonywał delegatów z całego kraju i działaczy Trójmiasta, iżby nie dać się wpuścić w maliny, bo tym grozi przewlekłe rejestrowanie poszczególnych Komitetów Założycielskich. Dorobek idiomatyczny „S” na pewno wzbogacił też Geremek.  Na zapytanie w imieniu gdańskiej części KKS, co, wobec strajkowej mobilizacji i rosnącego napięcia,  robi grupa negocjacyjna w Warszawie, skoro rozmowy są przerwane, wyjaśnił: „Utrzymujemy wątłą nić dialogu”.  Utrzymywanie wątłej nici, dialogu czy porozumienia, też stało się popularnym, ironicznym raczej  zwrotem, ale 13 grudnia poszło w niepamięć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz