Nie doszło do skutku wydanie rocznicowej książki – pracy zbiorowej pt. „Alfabet Solidarności”. Każdy z autorów miał opisać
wymyślone przez siebie hasła dotyczące powstania NSZZ „Solidarność” i jej
legalnego działania do 13 grudnia 1981. Nie chodziło o kolejną encyklopedię czy
kalendarium, lecz o książkę dla młodego raczej czytelnika, która go nie
zanudzi, a przedstawi ludzi, zdarzenia
fakty tamtego fenomenalnego czasu potoczną narracją, nie wolną od
anegdot.
Przedstawiam więc na blogu swoje hasła. Niefortunnie zaczynam od agentów, ale cóż, alfabet to alfabet (moje hasło oczywiście „nie wyczerpuje zagadnienia” agentury - nie tylko rodzimej, także KGB i STASI - w naszych szeregach).
Agenci
W związku „S” zrzeszyło się
10 mln. zatrudnionych. Działaczy wszelkich szczebli były tysiące. Wśród nich
byli członkowie PZPR – i jako tacy znani. Nie znani – jako tacy – byli agenci,
tajni współpracownicy SB. Dostarczali oficerom prowadzącym wszelkich
informacji, w raportach charakteryzowali innych, działali jako agenci wpływu.
Jedni byli bardziej „cisi” i działali kameralnie, inni bywali rezolutni,
wygadani i radykalni – wszyscy jednak mieli zadanie „piąć się w górę”. Na początku 1981 r. w Krajowej Komisji Porozumiewawczej (KKP) pojawił się
Eligiusz Naszkowski z Piły - szef tamtejszego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego (MKZ). Umiał się wypowiedzieć,
stanowczość sądów łączył z niezbędnym umiarem postulatów, spodobał się Wałęsie
aż tak, że ten zabrał go do Warszawy na jakieś „rozmowy z rządem”. Przyszedł
tzw. kryzys bydgoski i KKP obradowała nad strajkiem generalnym jako odpowiedzią
na pobicie naszych działaczy przez MO. Czas był gorący, ale nie dla Eligiusza.
W przerwie obrad zagadnął mnie: Nie sądzisz, że trzeba zacząć działać poza
Związkiem? Niby jak, pytam. No, trzeba powołać partię polityczną… Niedługo po
tym zgłosili się do mnie młodsi ludzie, którzy w Poznaniu studiowali z
Naszkowskim, a teraz dowiedzieli się o jego rosnącej pozycji w krajowych władzach „S”: To agent, był przyłapany na
gorącym uczynku w akademiku, jak telefonicznie donosił na nas do Służby Bezpieczeństwa (SB), nie miał
nic na obronę. Ha! Co z tym zrobić? Wałesa go lubi i ceni, a ja powiem na
posiedzeniu Komisji: Koledzy, Naszkowski jest agentem SB. No, to on krzyknie:
Hańba! Prowokacja! (słowo „prowokacja” było wtedy popularne, wszyscy bali się
prowokacji). Lech spyta: Dowody masz? No nie, tak mi powiedziano… Zatem wyjdę
na prowokatora. Pomyślałem, że trzeba sprawę rozwiązać finezyjnie, ale jak?
Przedstawiłem ją dyskretnie jednemu z naszych doradców, Andrzejowi Wielowieyskiemu.
Pewne, że agent, mówi pan? – on na to. To niech pan to na Komisji powie…. Tak
się oczywiście nie stało, ale przyszedł czas wyborów w regionie pilskim i tam,
na zebraniu delegatów ktoś oznajmił: Nie możemy wybrać Naszkowskiego na
przewodniczącego, bo Eligiusz znany jest ze współpracy z SB. Co na to Eligiusz?
Przyznał się, ale… Koledzy, powiedział, ja chciałem coś zrobić dla kraju, fakt,
gdy zaczęły się te strajki, ten sprzeciw, zgłosiłem się do nich, wobec tego
złodziejstwa, co się teraz ujawnia, ja myślałem, że chociaż oni są uczciwi,
ale, jak się zorientowałem, że to ta sama banda, to im podziękowałem, więc nie
zaprzeczam, można to nazwać teraz współpracą, jesteśmy mądrzejsi o lata
świetlne, ale, powiedzmy sobie, kto był wtedy mądry? Delegaci wybrali Naszkowskiego
– bo nie kręcił, powiedział, jak było, a to się liczyło. 13 grudnia został
internowany. Jego koledzy z regionu powzięli informację, że przewodniczący jest
ulokowany w tym samym więzieniu. Zaczęli wielokrotnie nawoływać ze spacernika w
kierunku zablindowanych okien: Eligiusz, tu Piła! Co robimy?! Długo nie
reagował, aż w końcu wiara z Piły usłyszała: Chłopaki, teraz każdy kombinuje na
swoją łapę. Rychło wyszedł na wolność i jako zasłużony TW złożył podanie o
etatowe zatrudnienie w resorcie. Tak się stało, dostał etat podporucznika. Wszelako coś musiało iść nie
tak, bo resort posłał Naszkowskiego do pracy w ambasadzie PRL w… Ułan Bator,
stolicy bratniej Mongolii. To mu – zrozumiałe – nie pasowało i odleciał w drugą
stronę. Tam zgłosił się do Radia Wolna Europa z ofertą ujawnienia na antenie
ogromnej, tajnej wiedzy. Kombinował, że
będzie tak sławny, jak w latach 50.
ubek Światło. Nie wyszło, dalsze losy nieznane. Pseudonim TW – „Grażyna”.
Andrzej Cierniewski,
przewodniczący MKZ Bytom, członek KKP i Krajowego Komitetu Strajkowego (KKS) w marcu 1981. Na jego charyzmę składały się: długa broda,
donośny głos i… Bytom. Na burzliwym posiedzeniu KKP w Bydgoszczy (marzec 1981)
przemawiał stanowczo: Strajk generalny bez strajku ostrzegawczego. Zapamiętałem
frazę: Teraz potrzeba twardzieli. To nie jest czas dla mięczaków. KKP wybrała
go do 10. osobowego KKS. W gdańskiej siedzibie
niezwłocznie przedstawił propozycję podziału kompetencji. Na kartce
przylepionej do szafy przeczytałem m.in. Bujak - gospodarka paliwowa (…)
Dymarski – informacja, na końcu Cierniewski – nadzór ogólny. Skutkiem tego
uznaliśmy, że Andrzej trochę odstaje intelektualnie. Którejś nocy usłyszałem na
korytarzu głosy Cierniewskiego i Bogdana Lisa. Wyjrzałem – koledzy spacerowali
wzdłuż, Bogdan na kartonie coś kreślił i tłumaczył. Usłyszałem, że wystarczy
zwykły budzik, wskazówka zamknie obwód i buch! Lis puścił do mnie oko. Rano
Cierniewski był niespokojny, poprosił o dyskretną rozmowę: Bogdan idzie za daleko. Eskalując działania
nie unikniemy konfrontacji. Ładunki wybuchowe, Lechu, co ty myślisz? W twoim
podziale zadań – odpowiedziałem – napisałeś : Lis – zabezpieczenie, no to
Bogdan kombinuje. Do „konfrontacji” nie doszło, strajku generalnego nie było,
zawarto tzw. Porozumienie warszawskie. Po kilku miesiącach KKP zebrała się na
Śląsku. Tam grono współpracowników Cierniewskiego poprosiło mnie na stronę. Ich
przewodniczący od jakiegoś czasu wzbudza podejrzenia. I tak wtedy, w marcu, po
powrocie z Gdańska opowiedział im taką historię. Do siedziby KKS dodzwonił się
admirał Janczyszyn i stanowczo poprosił o połączenie z panem Cierniewskim.
Dowódca marynarki wojennej zaprosił go do sztabu na poufna rozmowę, prosząc o
absolutną dyskrecję. Gdy Cierniewski tam dyskretnie dotarł, zastał zmęczonego
admirała pochylonego od wczoraj nad mapą wybrzeża z makietami okrętów. Panie
Cierniewski, niech pan spojrzy: jednostki radzieckie są tu, tu i tu i jeszcze
tam. A moje jednostki tu i tu. Ja ich nie zablokuję. Ja już nic nie wymyślę.
Cierniewski skupił się… i doradził, przesuwając makiety dwóch trałowców.
Uratował pan Polskę! – krzyknął admirał. Czy to mogło się zdarzyć? – zapytali
mnie bytomscy działacze. Nie, nie mogło –zapewniłem – to konfabulacja. Czyli
Andrzej jest świr? Wiele na to wskazuje – potwierdziłem. W stanie wojennym
Cierniewski odnalazł się w wojewódzkiej strukturze PRON. Był członkiem PZPR od
1966 do rozwiązania partii w 1989 r. Od 2000 r. w SLD. Pseudonimy Tajnego Współpracownika (TW) SB: „Cierń”,
„Dorn”.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz