czwartek, 8 października 2020

Alfabet "Solidarności"

 

Nie doszło do skutku wydanie rocznicowej książki – pracy zbiorowej pt. „Alfabet Solidarności”. Każdy z autorów miał opisać wymyślone przez siebie hasła dotyczące powstania NSZZ „Solidarność” i jej legalnego działania do 13 grudnia 1981. Nie chodziło o kolejną encyklopedię czy kalendarium, lecz o książkę dla młodego raczej czytelnika, która go nie zanudzi, a przedstawi ludzi, zdarzenia  fakty tamtego fenomenalnego czasu potoczną narracją, nie wolną od anegdot.

Przedstawiam więc na blogu swoje hasła. Niefortunnie zaczynam od  agentów, ale cóż, alfabet to alfabet (moje hasło  oczywiście „nie wyczerpuje zagadnienia” agentury  - nie tylko rodzimej, także KGB i STASI - w naszych szeregach).

 

Agenci

W związku „S” zrzeszyło się 10 mln. zatrudnionych. Działaczy wszelkich szczebli były tysiące. Wśród nich byli członkowie PZPR – i jako tacy znani. Nie znani – jako tacy – byli agenci, tajni współpracownicy SB. Dostarczali oficerom prowadzącym wszelkich informacji, w raportach charakteryzowali innych, działali jako agenci wpływu. Jedni byli bardziej „cisi” i działali kameralnie, inni bywali rezolutni, wygadani i radykalni – wszyscy jednak mieli zadanie „piąć się w górę”.  Na początku 1981 r. w Krajowej Komisji Porozumiewawczej (KKP) pojawił się Eligiusz Naszkowski z Piły - szef tamtejszego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego (MKZ). Umiał się wypowiedzieć, stanowczość sądów łączył z niezbędnym umiarem postulatów, spodobał się Wałęsie aż tak, że ten zabrał go do Warszawy na jakieś „rozmowy z rządem”. Przyszedł tzw. kryzys bydgoski i KKP obradowała nad strajkiem generalnym jako odpowiedzią na pobicie naszych działaczy przez MO. Czas był gorący, ale nie dla Eligiusza. W przerwie obrad zagadnął mnie: Nie sądzisz, że trzeba zacząć działać poza Związkiem? Niby jak, pytam. No, trzeba powołać partię polityczną… Niedługo po tym zgłosili się do mnie młodsi ludzie, którzy w Poznaniu studiowali z Naszkowskim, a teraz dowiedzieli się o jego rosnącej pozycji w krajowych  władzach „S”: To agent, był przyłapany na gorącym uczynku w akademiku, jak telefonicznie donosił na nas do Służby Bezpieczeństwa (SB), nie miał nic na obronę. Ha! Co z tym zrobić? Wałesa go lubi i ceni, a ja powiem na posiedzeniu Komisji: Koledzy, Naszkowski jest agentem SB. No, to on krzyknie: Hańba! Prowokacja! (słowo „prowokacja” było wtedy popularne, wszyscy bali się prowokacji). Lech spyta: Dowody masz? No nie, tak mi powiedziano… Zatem wyjdę na prowokatora. Pomyślałem, że trzeba sprawę rozwiązać finezyjnie, ale jak? Przedstawiłem ją dyskretnie jednemu z naszych doradców, Andrzejowi Wielowieyskiemu. Pewne, że agent, mówi pan? – on na to. To niech pan to na Komisji powie…. Tak się oczywiście nie stało, ale przyszedł czas wyborów w regionie pilskim i tam, na zebraniu delegatów ktoś oznajmił: Nie możemy wybrać Naszkowskiego na przewodniczącego, bo Eligiusz znany jest ze współpracy z SB. Co na to Eligiusz? Przyznał się, ale… Koledzy, powiedział, ja chciałem coś zrobić dla kraju, fakt, gdy zaczęły się te strajki, ten sprzeciw, zgłosiłem się do nich, wobec tego złodziejstwa, co się teraz ujawnia, ja myślałem, że chociaż oni są uczciwi, ale, jak się zorientowałem, że to ta sama banda, to im podziękowałem, więc nie zaprzeczam, można to nazwać teraz współpracą, jesteśmy mądrzejsi o lata świetlne, ale, powiedzmy sobie, kto był wtedy mądry? Delegaci wybrali Naszkowskiego – bo nie kręcił, powiedział, jak było, a to się liczyło. 13 grudnia został internowany. Jego koledzy z regionu powzięli informację, że przewodniczący jest ulokowany w tym samym więzieniu. Zaczęli wielokrotnie nawoływać ze spacernika w kierunku zablindowanych okien: Eligiusz, tu Piła! Co robimy?! Długo nie reagował, aż w końcu wiara z Piły usłyszała: Chłopaki, teraz każdy kombinuje na swoją łapę. Rychło wyszedł na wolność i jako zasłużony TW złożył podanie o etatowe zatrudnienie w resorcie. Tak się stało, dostał etat  podporucznika. Wszelako coś musiało iść nie tak, bo resort posłał Naszkowskiego do pracy w ambasadzie PRL w… Ułan Bator, stolicy bratniej Mongolii. To mu – zrozumiałe – nie pasowało i odleciał w drugą stronę. Tam zgłosił się do Radia Wolna Europa z ofertą ujawnienia na antenie ogromnej, tajnej wiedzy. Kombinował, że  będzie tak sławny, jak w latach 50.  ubek Światło. Nie wyszło, dalsze losy nieznane.  Pseudonim TW – „Grażyna”.

Andrzej Cierniewski, przewodniczący MKZ Bytom, członek KKP i Krajowego Komitetu Strajkowego (KKS) w marcu 1981.  Na jego charyzmę składały się: długa broda, donośny głos i… Bytom. Na burzliwym posiedzeniu KKP w Bydgoszczy (marzec 1981) przemawiał stanowczo: Strajk generalny bez strajku ostrzegawczego. Zapamiętałem frazę: Teraz potrzeba twardzieli. To nie jest czas dla mięczaków. KKP wybrała go do 10. osobowego KKS. W gdańskiej siedzibie niezwłocznie przedstawił propozycję podziału kompetencji. Na kartce przylepionej do szafy przeczytałem m.in. Bujak - gospodarka paliwowa (…) Dymarski – informacja, na końcu Cierniewski – nadzór ogólny. Skutkiem tego uznaliśmy, że Andrzej trochę odstaje intelektualnie. Którejś nocy usłyszałem na korytarzu głosy Cierniewskiego i Bogdana Lisa. Wyjrzałem – koledzy spacerowali wzdłuż, Bogdan na kartonie coś kreślił i tłumaczył. Usłyszałem, że wystarczy zwykły budzik, wskazówka zamknie obwód i buch! Lis puścił do mnie oko. Rano Cierniewski był niespokojny, poprosił o dyskretną rozmowę:  Bogdan idzie za daleko. Eskalując działania nie unikniemy konfrontacji. Ładunki wybuchowe, Lechu, co ty myślisz? W twoim podziale zadań – odpowiedziałem – napisałeś : Lis – zabezpieczenie, no to Bogdan kombinuje. Do „konfrontacji” nie doszło, strajku generalnego nie było, zawarto tzw. Porozumienie warszawskie. Po kilku miesiącach KKP zebrała się na Śląsku. Tam grono współpracowników Cierniewskiego poprosiło mnie na stronę. Ich przewodniczący od jakiegoś czasu wzbudza podejrzenia. I tak wtedy, w marcu, po powrocie z Gdańska opowiedział im taką historię. Do siedziby KKS dodzwonił się admirał Janczyszyn i stanowczo poprosił o połączenie z panem Cierniewskim. Dowódca marynarki wojennej zaprosił go do sztabu na poufna rozmowę, prosząc o absolutną dyskrecję. Gdy Cierniewski tam dyskretnie dotarł, zastał zmęczonego admirała pochylonego od wczoraj nad mapą wybrzeża z makietami okrętów. Panie Cierniewski, niech pan spojrzy: jednostki radzieckie są tu, tu i tu i jeszcze tam. A moje jednostki tu i tu. Ja ich nie zablokuję. Ja już nic nie wymyślę. Cierniewski skupił się… i doradził, przesuwając makiety dwóch trałowców. Uratował pan Polskę! – krzyknął admirał. Czy to mogło się zdarzyć? – zapytali mnie bytomscy działacze. Nie, nie mogło –zapewniłem – to konfabulacja. Czyli Andrzej jest świr? Wiele na to wskazuje – potwierdziłem. W stanie wojennym Cierniewski odnalazł się w wojewódzkiej strukturze PRON. Był członkiem PZPR od 1966 do rozwiązania partii w 1989 r. Od 2000 r. w SLD. Pseudonimy Tajnego Współpracownika (TW) SB: „Cierń”, „Dorn”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz