FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Nowa partia na polskiej scenie politycznej 
(druga połowa lat 70., funkcjonariusz
Socjalistycznego Związku Studentów Polskich)
Teraz wiecie, towarzysze, trzeba po nowemu.
(styczeń 1971, Edward Gierek, I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej do szczecińskich stoczniowców)
Działalność
Komunistycznej Partii Polski i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy - agend
bolszewickiej Międzynarodówki - kierowana była z Moskwy według wszelkich reguł
agentury. Nieliczni obywatele II Rzeczypospolitej, działający w tych
organizacjach, spędzali sen z powiek polskiego kontrwywiadu, ale też nie
cieszyli się sympatią ogółu społeczeństwa. Nie mogło być inaczej: program
pozbawienia Polski niepodległości i wcielenia do "bolszewii" nie mógł już liczyć na poparcie ani chłopów, ani
robotników, ani nawet bezrobotnych. Krajowi komuniści, zasadnie nie wierząc w możliwość
wywołania w Polsce rewolucji, czekali na zwycięski pochód Armii Czerwonej na Zachód,
czyli na wojnę. Ich konspiracja pod okupacją hitlerowską była podporządkowana
sowieckim celom strategicznym. Stalin, wykształcony w zakresie umiejętności czytania i pisania, ale obdarzony też jakąś wrodzoną przenikliwością; Gruzin z pochodzenia, ostatecznie "wielkorus", ale ateista; szaleniec, ale, inaczej niż Hitler, wolny od wszelkiej ideologii (a
zwłaszcza od troski o „lud pracujący miast i wsi”) miał jeden strategiczny cel:
poszerzanie sowieckiego imperium i - rzecz jasna - władzy nad nim. Metody limitowane były jednak przez aliantów -
Roosevelt i Churchill (ci z kolei ograniczeni swoją opinią publiczną) zgodzili
się na poszerzenie sowieckiej strefy wpływów, ale nie mogło się to nazywać
przyłączeniem do ZSRR. Stalin wyznaczył więc polskim komunistom taktykę
ustanowienia i umacniania „władzy ludowej”. Wielu z nich, poczynając od Wandy Wasilewskiej, założycielki Związku Patriotrów Polskich w Moskwie, było rozczarowanych tym, że Polska nie będzie Republiką Kraju Rad.
Stalin nakazał pozostawienie nazwy państwa: Rzeczpospolita Polska („Ludową”
dodano później), nadał jej przyjemną w lekturze (demokratyczną - a jakże - konstytucję) i np. nie zezwolił polskim
komunistom na przekształcenie katolickich obiektów sakralnych w magazyny zboża
i cementu. Umacnianie władzy ludowej szło dwiema drogami. Jedna to fizyczna
eksterminacja elit i powszechny terror, druga to propagandowe zawłaszczanie
narodowej tradycji - nawet tradycji politycznej II RP.* Wstępnym krokiem,
wykonanym jeszcze podczas wojny, była ucieczka od kryminalnej przeszłości KPP,
która odrodziła się jako Polska Partia Robotnicza.** Gdy sowiecka administracja
w Polsce okrzepła, w roku 1948 odbył się tzw. zjazd zjednoczeniowy: PPR rzekomo
połączyła się z Polską Partią Socjalistyczną. Faktycznie PPS była uczestnikiem
polskiego, konstytucyjnego rządu w Londynie. Podczas gdy krajowych działaczy
PPS więziono i mordowano, z PPR "zjednoczyła się" garstka renegatów, z których najbardziej znany jest Józef Cyrankiewicz.
Polska (Zjednoczona)
Partia Robotnicza rozwiązała się w roku 1989 i odrodziła tego samego dnia jako
Socjaldemokracja RP. Nowa partia,
nie wyrzekając się swojej tradycji ogłosiła akceptację ustroju demokratycznego.
Z przyczyny tego przełomu nazwano ją partią „postkomunistyczną”. Wkrótce SDRP
stała się trzonem bloku wyborczego o nazwie Sojusz Lewicy Demokratycznej, do
którego weszli aktywiści z rozmaitych organizacji podległych dawniej PZPR
(m.in. z tzw. Centralnej Rady Związków Zawodowych, która pod parasolem stanu
wojennego w r. 1982 odrodziła się jako Ogólnopolskie Porozumienie Związków
Zawodowych). W praktyce parlamentarnej pierwszych lat III RP obóz postkomunistyczny występował jako
„SLD” i ten skrót identyfikował formację. W roku 1999 rozwiązała się SDRP i
powstała partia SLD. Nowa SLD nie zrewidowała swojej tradycji, nie ogłoszono
zmian programowych, a jej liderami są przywódcy byłej SDRP. Przewodniczącym
partii SLD jest Leszek Miller, były członek Biura Politycznego PZPR.
W grudniu
1999 r. na zjeździe SLD w Poznaniu szefową organizacji w Wielkopolsce wybrano
poseł Krystynę Łybacką, poprzednio pełniącą tę funkcję w wojewódzkiej
strukturze SDRP, do której w roku 1989 przeszła z PZPR. Łybacka w przemówieniu
programowym stwierdziła, że SLD powinien nawiązywać do lewicowych tradycji
Wielkopolan, w tym zwłaszcza do Poznańskiego Czerwca 1956. Co więcej, za
antenatów swojej partii uznała księży
Wawrzyniaka i Szamarzewskiego, mianując ich uroczyście księżmi
pozytywistami, jak i Karola Marcinkowskiego, którego „lewicowość”
niespodziewanie dla poznańskich historyków odkryła.
Każdemu wolno składać hołd poległym w walce z komunizmem, tak jak każdy może się nawrócić i każdemu wolno udać się na Jasną Górę (co
uczynił kilka lat temu Józef Oleksy). Z takich zachowań, moim zdaniem, nie
wolno szydzić. Czy wszyscy politycy obecnej sceny są spadkobiercami poznańskich
powstańców z 1956 roku? W odpowiedzi Łybacka powiedziała dziennikarzowi, że
historia jest naszą wspólną własnością i każdy obywatel ma prawo opierać się na
jej najbardziej szlachetnych przesłankach. Przewodniczący „Solidarności” w
zakładach Cegielskiego stwierdził natomiast, że politycy SLD „nigdy nie
przyszli pod Krzyże w rocznicę Czerwca czy w święta państwowe”. „Brzydko
mówiąc, mieli dotąd w d... najświętsze tradycje” - dopowiedział Marek Lenartowski. Na zarzut nieobecności pod tym pomnikiem w święta państwowe poseł Łybacka ripostowała: „Zawsze Święto 1 Maja rozpoczynamy od kwiatów pod pomnikiem
Czerwca”. Z kolei przewodniczący Sojuszu Młodej Lewicy (pan Paweł Kaźmierczak -
jemu dedykuję pierwszy akapit felietonu), odpowiadając na protest radnego AWS,
który przypomniał wizję Orwella, napisał do poznańskiej gazety: „Pan poseł Walerych
nie może sobie uzurpować prawa do historii i do stwierdzenia, co się komu
należy”. Jest przeciwny rozdrapywaniu
starych ran, bo najważniejsze jest dobro Polski i myślenie o tym, co będzie.
Co będzie?
Nie trzeba snuć wizji według Orwella. Krystyna Łybacka już ogłosiła w wypowiedzi
prasowej, że w szeregach jej partii jest kilkoro uczestników Poznańskiego
Czerwca (na razie anonimowych). Jest bardzo prawdopodobne, że za pół roku
poznamy ich nazwiska, gdy owych bohaterów odznaczy prezydent Kwaśniewski. Nie
jest wykluczone, że któryś z odznaczonych podziękuje prezydentowi w imieniu
wszystkich, którzy w pamiętnym poznańskim czerwcu 1956 przyczynili się do
utrwalenia władzy ludowej. *** Niektóre gazety zauważą w tym pewien zgrzyt, ale...
przecież nie będziemy codziennie rozdrapywać starych ran. Można też sobie
wyobrazić zmartwychwstanie tzw. „księży patriotów” ze stalinowskiego Kościoła
Polsko - Katolickiego, którzy teraz jako koło Księży - Polskich Pozytywistów afiliują
się przy nowej partii SLD. Nie można jednak sobie wyobrazić, aby „Solidarność”,
przyjmując postawę „oko za oko”, rozdrapała ranę partii pani poseł Łybackiej i
przywłaszczyła sobie coś lub kogoś z jej tradycji.
Wielkopolska
„Solidarność” zaprotestowała przeciw "próbie zawłaszczenia tradycji Poznańskiego Czerwca”: Polska Zjednoczona Partia Robotnicza demonstrowała swój antyrobotniczy charakter
we wszystkich okresach PRL. W grudniu 1970 od kul ginęli stoczniowcy Wybrzeża.
W czerwcu 1976 maltretowano robotników Radomia. W grudniu 1981 strzelano do
górników. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest spadkobiercą PZPR. Partia ta nie ma
odwagi rozliczyć się ze swoją tradycją, ale - jak się okazuje - ma czelność
wpisywać się w tradycję antykomunistycznego oporu. Budzi to zdumienie i odrazę.
Pan przewodniczący Klepas (szef regionu „S”)
przeoczył fakt - mówi na to poseł Łybacka - że powstała nowa partia: SLD.
Pamiętam, co
mówił biskup Tokarczuk w roku 1981: Nawet
jeśli komuniści was nie biją, a rozmawiają z wami, przyświeca im ten sam cel - zabrać
wam wszystko, co macie. Ale wszystko to nie tylko wasza własność materialna.
Wasza wolność to też nie wszystko. Ani odebranie godności, człowieczeństwa
komukolwiek z was im nie starczy. Dopiero gdy odbiorą każdemu tożsamość
wspólnoty, chrześcijańskiej i narodowej, będą mieli wszystko.
Nie ma już komunistów, nie ma PZPR, ani
nawet SDRP; powstała nowa partia. Ku zdumieniu posłanki Łybackiej wielkopolska
„Solidarność” stwierdziła, że jej ostentacyjna próba zakłamania historii jest
alarmującym sygnałem recydywy fałszu, na którym opierał się ustrój PRL.
___________________________
* Po II wojnie najpierw była "Rzeczpospolita Polska"; orłu wprawdzie odjęto koronę, ale towarzysz Bierut brał udział w tradycyjnej procesji Bożego Ciała. Wojskowe mundury pozostały takie, jak w II RP.
** Dobrze oddaje to dzisiejsze: "rebranding".
*** Było to wtedy Faux pas ("fopa" - wymawiane z akcentem na ostatnią sylabę, obecnie wyparte przez "ftopa", w pisowni "wtopa" - z akcentem polskim na sylabę przedostatnią) Krystyny Łybackiej. Pochwaliła się, że nowej partii są uczestnicy Poznańskiego Czerwca 1956, jakby nie uwzględniając faktu, że nie były to poznańskie "wypadki", lecz poważny konflikt stron, czyli klasy robotniczej z władzą ludową. W bezpośrednim starciu ze stroną społeczną, po stronie PZPR występowało "zbrojne ramię partii" UB (Urząd Bezpieczeństwa Publicznego) - ubecy też byli uczestnikami Poznańskiego Czerwca.
Nie żyje już bohaterka felietonu Krystyna Łybacka, dlatego poczuwam się by wspomnieć, że ostatecznie poznałem Ją nieco bliżej na płaszczyźnie samorządowej, politycznej i powiem, że "szło rozmawiać". Może dlatego, że to było jednak "kiedyś", a obecne krzykliwe bojowniczki postępu były jeszcze w przedszkolu - na ich tle dr Łybacką (doktorat z matematyki pt. "Losowy podział kwadratu" na UAM, potem adiunkt na Politechnice Poznańskiej) wspominam jako osobę wyposażoną także w zdrowy rozsądek. Do PZPR zapisała się w r. 1978, ale tej przynależności nie wypierała się przecież, jak np. prof. Danuta Hibner (której dedykuję obrazek powyżej, wzięty z tzw. domeny publicznej), ekonomistka, w III RP posłanka, europosłanka, która swego czasu, jako już unijna komisarz wyznała publicznie, że nie należy i nigdy w życiu nie należała do partii politycznej. Jej zdumieni rówieśni koledzy, byli członkowie POP PZPR na SGPiS (Belka, Rosati, Kołodko, Balcerowicz), próbowali wtedy rozwiązać "losowy podział kwadratu": czy PZPR nie była partią polityczną, czy też prawdziwe życie Danki Hibner zaczęło się w r. 1989, gdy PZPR się rozwiązała.
________________________________________________________
_________________________________________________________
_________________________________________________________
NOTA
Powyższym felietonem zakończyłem wieloletnią obecność na łamach "Tygodnika Solidarność". Tekst nie był zamierzoną jej pointą, tak się po prostu stało; nagle odwołano wieloletniego red. naczelnego Andrzeja Gelberga a i mnie znużyło komentowanie politycznej "bieżączki", bo tego ode mnie oczekiwano. Pałeczki jednak nie upuściłem i sztafeta biegnie dalej: jest sporo młodszych ode mnie, a już także młodszych od tych młodszych - dobrych, bardzo dobrych i świetnych publicystów i felietonistów.
Wybór tamtych felietonów ukazał sie w formie książkowej nakładem krakowskiego wydawnictwa ARCANA w r. 2005. Tytuł pierwszego felietonu (dla wtajemniczonych aluzyjny wobec głośnego w latach 70. artykułu Adama Michnika "Kościół, lewica, dialog") stał się tytułem książki.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz