niedziela, 4 października 2020

              FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"   

       

       Nowa partia na polskiej scenie politycznej     

W określonych sytuacjach muszą nas cechować określone działania.

(druga połowa lat 70., funkcjonariusz Socjalistycznego Związku Studentów Polskich)

 

                        Teraz wiecie, towarzysze, trzeba po nowemu.

(styczeń 1971, Edward Gierek, I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej do szczecińskich stoczniowców)

 

     Działalność Komunistycznej Partii Polski i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy - agend bolszewickiej Międzynarodówki - kierowana była z Moskwy według wszelkich reguł agentury. Nieliczni obywatele II Rzeczypospolitej, działający w tych organizacjach, spędzali sen z powiek polskiego kontrwywiadu, ale też nie cieszyli się sympatią ogółu społeczeństwa. Nie mogło być inaczej: program pozbawienia Polski niepodległości i wcielenia do "bolszewii" nie mógł już liczyć na poparcie ani chłopów, ani robotników, ani nawet bezrobotnych. Krajowi komuniści, zasadnie nie wierząc w możliwość wywołania w Polsce rewolucji, czekali na zwycięski pochód Armii Czerwonej na Zachód, czyli na wojnę. Ich konspiracja pod okupacją hitlerowską była podporządkowana sowieckim celom strategicznym. Stalin,  wykształcony w zakresie umiejętności czytania i pisania, ale obdarzony też jakąś wrodzoną przenikliwością; Gruzin z pochodzenia,  ostatecznie "wielkorus", ale ateista; szaleniec, ale, inaczej niż Hitler, wolny od wszelkiej ideologii (a zwłaszcza od troski o „lud pracujący miast i wsi”) miał jeden strategiczny cel: poszerzanie sowieckiego imperium i - rzecz jasna - władzy nad nim. Metody limitowane były jednak przez aliantów - Roosevelt i Churchill (ci z kolei ograniczeni swoją opinią publiczną) zgodzili się na poszerzenie sowieckiej strefy wpływów, ale nie mogło się to nazywać przyłączeniem do ZSRR. Stalin wyznaczył więc polskim komunistom taktykę ustanowienia i umacniania „władzy ludowej”. Wielu z nich, poczynając od Wandy Wasilewskiej, założycielki Związku Patriotrów Polskich w Moskwie, było rozczarowanych tym, że Polska nie będzie Republiką Kraju Rad. Stalin nakazał pozostawienie nazwy państwa: Rzeczpospolita Polska („Ludową” dodano później), nadał jej przyjemną w lekturze (demokratyczną - a jakże - konstytucję) i np. nie zezwolił polskim komunistom na przekształcenie katolickich obiektów sakralnych w magazyny zboża i cementu. Umacnianie władzy ludowej szło dwiema drogami. Jedna to fizyczna eksterminacja elit i powszechny terror, druga to propagandowe zawłaszczanie narodowej tradycji - nawet tradycji politycznej II RP.* Wstępnym krokiem, wykonanym jeszcze podczas wojny, była ucieczka od kryminalnej przeszłości KPP, która odrodziła się jako Polska Partia Robotnicza.** Gdy sowiecka administracja w Polsce okrzepła, w roku 1948 odbył się tzw. zjazd zjednoczeniowy: PPR rzekomo połączyła się z Polską Partią Socjalistyczną. Faktycznie PPS była uczestnikiem polskiego, konstytucyjnego rządu w Londynie. Podczas gdy krajowych działaczy PPS więziono i mordowano, z PPR "zjednoczyła się" garstka renegatów, z których najbardziej znany jest Józef Cyrankiewicz.

     Polska (Zjednoczona) Partia Robotnicza rozwiązała się w roku 1989 i odrodziła tego samego dnia jako Socjaldemokracja RP. Nowa partia, nie wyrzekając się swojej tradycji ogłosiła akceptację ustroju demokratycznego. Z przyczyny tego przełomu nazwano ją partią „postkomunistyczną”. Wkrótce SDRP stała się trzonem bloku wyborczego o nazwie Sojusz Lewicy Demokratycznej, do którego weszli aktywiści z rozmaitych organizacji podległych dawniej PZPR (m.in. z tzw. Centralnej Rady Związków Zawodowych, która pod parasolem stanu wojennego w r. 1982 odrodziła się jako Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych). W praktyce parlamentarnej pierwszych lat III RP obóz postkomunistyczny występował jako „SLD” i ten skrót identyfikował formację. W roku 1999 rozwiązała się SDRP i powstała partia SLD. Nowa SLD nie zrewidowała swojej tradycji, nie ogłoszono zmian programowych, a jej liderami są przywódcy byłej SDRP. Przewodniczącym partii SLD jest Leszek Miller, były członek Biura Politycznego PZPR.

     W grudniu 1999 r. na zjeździe SLD w Poznaniu szefową organizacji w Wielkopolsce wybrano poseł Krystynę Łybacką, poprzednio pełniącą tę funkcję w wojewódzkiej strukturze SDRP, do której w roku 1989 przeszła z PZPR. Łybacka w przemówieniu programowym stwierdziła, że SLD powinien nawiązywać do lewicowych tradycji Wielkopolan, w tym zwłaszcza do Poznańskiego Czerwca 1956. Co więcej, za antenatów swojej partii uznała księży  Wawrzyniaka i Szamarzewskiego, mianując ich uroczyście księżmi pozytywistami, jak i Karola Marcinkowskiego, którego „lewicowość” niespodziewanie dla poznańskich historyków odkryła.   

    Każdemu wolno składać hołd poległym w walce z komunizmem, tak jak każdy może się nawrócić i każdemu wolno udać się na Jasną Górę (co uczynił kilka lat temu Józef Oleksy). Z takich zachowań, moim zdaniem, nie wolno szydzić. Czy wszyscy politycy obecnej sceny są spadkobiercami poznańskich powstańców z 1956 roku? W odpowiedzi Łybacka powiedziała dziennikarzowi, że historia jest naszą wspólną własnością i każdy obywatel ma prawo opierać się na jej najbardziej szlachetnych przesłankach. Przewodniczący „Solidarności” w zakładach Cegielskiego stwierdził natomiast, że politycy SLD „nigdy nie przyszli pod Krzyże w rocznicę Czerwca czy w święta państwowe”. „Brzydko mówiąc, mieli dotąd w d... najświętsze tradycje” - dopowiedział Marek Lenartowski. Na zarzut nieobecności pod tym pomnikiem w święta państwowe poseł Łybacka ripostowała: „Zawsze Święto 1 Maja rozpoczynamy od kwiatów pod pomnikiem Czerwca”. Z kolei przewodniczący Sojuszu Młodej Lewicy (pan Paweł Kaźmierczak - jemu dedykuję pierwszy akapit felietonu), odpowiadając na protest radnego AWS, który przypomniał wizję Orwella, napisał do poznańskiej gazety: „Pan poseł Walerych nie może sobie uzurpować prawa do historii i do stwierdzenia, co się komu należy”. Jest przeciwny rozdrapywaniu starych ran, bo najważniejsze jest dobro Polski i myślenie o tym, co będzie.

     Co będzie? Nie trzeba snuć wizji według Orwella. Krystyna Łybacka już ogłosiła w wypowiedzi prasowej, że w szeregach jej partii jest kilkoro uczestników Poznańskiego Czerwca (na razie anonimowych). Jest bardzo prawdopodobne, że za pół roku poznamy ich nazwiska, gdy owych bohaterów odznaczy prezydent Kwaśniewski. Nie jest wykluczone, że któryś z odznaczonych podziękuje prezydentowi w imieniu wszystkich, którzy w pamiętnym poznańskim czerwcu 1956 przyczynili się do utrwalenia władzy ludowej. *** Niektóre gazety zauważą w tym pewien zgrzyt, ale... przecież nie będziemy codziennie rozdrapywać starych ran. Można też sobie wyobrazić zmartwychwstanie tzw. „księży patriotów” ze stalinowskiego Kościoła Polsko - Katolickiego, którzy teraz jako koło Księży - Polskich Pozytywistów afiliują się przy nowej partii SLD. Nie można jednak sobie wyobrazić, aby „Solidarność”, przyjmując postawę „oko za oko”, rozdrapała ranę partii pani poseł Łybackiej i przywłaszczyła sobie coś lub kogoś z jej tradycji.

     Wielkopolska „Solidarność” zaprotestowała przeciw "próbie zawłaszczenia tradycji Poznańskiego Czerwca”: Polska Zjednoczona Partia Robotnicza demonstrowała swój antyrobotniczy charakter we wszystkich okresach PRL. W grudniu 1970 od kul ginęli stoczniowcy Wybrzeża. W czerwcu 1976 maltretowano robotników Radomia. W grudniu 1981 strzelano do górników. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest spadkobiercą PZPR. Partia ta nie ma odwagi rozliczyć się ze swoją tradycją, ale - jak się okazuje - ma czelność wpisywać się w tradycję antykomunistycznego oporu. Budzi to zdumienie i odrazę.

      Pan przewodniczący Klepas (szef regionu „S”) przeoczył fakt - mówi na to poseł Łybacka - że powstała nowa partia: SLD.

     Pamiętam, co mówił biskup Tokarczuk w roku 1981: Nawet jeśli komuniści was nie biją, a rozmawiają z wami, przyświeca im ten sam cel - zabrać wam wszystko, co macie. Ale wszystko to nie tylko wasza własność materialna. Wasza wolność to też nie wszystko. Ani odebranie godności, człowieczeństwa komukolwiek z was im nie starczy. Dopiero gdy odbiorą każdemu tożsamość wspólnoty, chrześcijańskiej i narodowej, będą mieli wszystko.  

     Nie ma już komunistów, nie ma PZPR, ani nawet SDRP; powstała nowa partia. Ku zdumieniu posłanki Łybackiej wielkopolska „Solidarność” stwierdziła, że jej ostentacyjna próba zakłamania historii jest alarmującym sygnałem recydywy fałszu, na którym opierał się ustrój PRL.                                                                                        

 13.12.1999

___________________________

*  Po II wojnie najpierw była "Rzeczpospolita Polska"; orłu wprawdzie odjęto koronę, ale towarzysz Bierut brał udział w tradycyjnej procesji Bożego Ciała. Wojskowe mundury pozostały takie, jak w II RP.

** Dobrze oddaje to dzisiejsze: "rebranding".

***  Było to wtedy Faux pas ("fopa" - wymawiane z akcentem na ostatnią  sylabę, obecnie wyparte przez "ftopa", w pisowni "wtopa" - z akcentem polskim na sylabę przedostatnią) Krystyny Łybackiej.  Pochwaliła się, że nowej partii są uczestnicy Poznańskiego Czerwca 1956, jakby nie uwzględniając faktu, że nie były to poznańskie "wypadki", lecz poważny konflikt  stron, czyli klasy robotniczej  z władzą ludową. W bezpośrednim starciu ze stroną społeczną, po stronie PZPR występowało "zbrojne ramię partii" UB (Urząd Bezpieczeństwa Publicznego) - ubecy też byli uczestnikami Poznańskiego Czerwca.

      Nie żyje już bohaterka felietonu Krystyna Łybacka, dlatego poczuwam się by wspomnieć, że ostatecznie poznałem Ją nieco bliżej na płaszczyźnie samorządowej, politycznej i powiem, że "szło rozmawiać". Może dlatego, że to było jednak "kiedyś", a obecne krzykliwe bojowniczki postępu były jeszcze w przedszkolu - na ich tle dr Łybacką (doktorat z matematyki pt. "Losowy podział kwadratu" na UAM, potem adiunkt na Politechnice Poznańskiej) wspominam jako osobę wyposażoną także w zdrowy rozsądek. Do PZPR zapisała się w r. 1978, ale tej przynależności nie wypierała się przecież, jak np. prof. Danuta Hibner (której dedykuję obrazek powyżej, wzięty z tzw. domeny publicznej), ekonomistka, w III RP  posłanka, europosłanka, która swego czasu, jako już unijna komisarz wyznała publicznie, że nie należy i nigdy w życiu nie należała do partii politycznej. Jej zdumieni rówieśni koledzy, byli członkowie POP PZPR na SGPiS (Belka, Rosati, Kołodko, Balcerowicz), próbowali wtedy rozwiązać "losowy podział kwadratu": czy PZPR nie była partią polityczną, czy też prawdziwe życie Danki Hibner zaczęło się w r. 1989, gdy PZPR się rozwiązała.

________________________________________________________

_________________________________________________________

_________________________________________________________

NOTA

     Powyższym felietonem zakończyłem wieloletnią obecność na łamach "Tygodnika Solidarność". Tekst nie był zamierzoną jej pointą, tak się po prostu stało; nagle odwołano wieloletniego red. naczelnego Andrzeja Gelberga a i mnie znużyło komentowanie politycznej "bieżączki", bo tego ode mnie oczekiwano. Pałeczki jednak nie upuściłem i sztafeta biegnie dalej: jest sporo młodszych ode mnie, a już także młodszych od tych młodszych  - dobrych, bardzo dobrych i świetnych publicystów i felietonistów. 

    Wybór tamtych felietonów ukazał sie w formie książkowej nakładem krakowskiego wydawnictwa ARCANA w r. 2005. Tytuł pierwszego felietonu (dla wtajemniczonych aluzyjny wobec głośnego w latach 70. artykułu Adama Michnika "Kościół, lewica, dialog") stał się tytułem książki. 




... a "zajawkę" napisał niezawodny druch, Bronek Wildstein:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz