FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Pamiętnik postmodernistyczny
Przejrzałem zawartość jednej małej paczki z archiwaliami osobistymi: zbiór niepełny i przypadkowy, począwszy od pamiętniczka szkolnego z r. 1962, kiedy ukończyłem lat trzynaście, do rozmaitych papierów z dekady lat 70. Pakiet zawarty w plastikowym woreczku ułożyła osoba trzecia w trakcie opróżniania pawlacza. Podchodząc z respektem do nie swoich pamiątek, nie zadała sobie trudu selekcjonowania rzeczy pod względem merytorycznym. Przypadkowość zbioru jest tym większa, że nim rozmaite papiery i precjoza do pawlacza trafiły, były rozmieszczone w różnych zakamarkach mieszkania, zajmowanego przeze mnie - z przerwą - od urodzenia. Te a nie inne papierowe pamiątki (np. bilet kolejowy, dowód nadania przekazu pocztowego, rachunek hotelowy czy wezwania Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej „do osobistego stawiennictwa w pokoju nr 39 w sprawie nr 7/77”) zachowały się z przyczyny wstydliwej dolegliwości, którą rozpoznaję u siebie jako „zespół ograniczonej zdolności do wyrzucania czegokolwiek, co nie ulega szybkiemu rozkładowi biologicznemu”. Przypadek spowodował jednak selekcję materiału: obecna gospodyni mojego byłego mieszkania, opróżniająca pawlacz, zapełniony uprzednio (a ściślej: dopełniony) porzuconymi przeze mnie rzeczami, oddzielała papiery w miarę suche od zupełnie rozmokłych. Zdarzyło się to w roku 1997, choć w mieście w ogóle niedotkniętym historyczną powodzią. Zalanie dwóch kondygnacji czynszowej kamienicy było skutkiem nocnego pożaru, którego śmiertelną ofiarą była młoda samotna kobieta, inwalidka. Znaleziono ją nagą, zabił ją czad, a ogień nie zdążył objąć jej ciała. Oceniając tragedię z dystansu nie mogę wykluczyć, że zadziałała tu ręka Opatrzności. Do Opatrzności można by także kierować pytanie o sens doświadczenia jej przeciętnej, ubogiej rodziny. Pierwsze dziecko - chłopiec, przyszedł na świat niedorozwinięty umysłowo i takim rósł, trafił w końcu do zamkniętego zakładu. Drugi chłopiec był zdrowy, ale zginął tragicznie. Nadzieją była najmłodsza z rodzeństwa córka, która rozwijała się nad podziw dobrze. Gdy miała lat szesnaście, niedaleko domu potrącił ją samochód (skądinąd milicyjny), nie oszczędzając także głowy, co prócz inwalidztwa ruchowego spowodowało pewne ograniczenie sprawności umysłowej. Jedno po drugim zmarli jej rodzice i pozostała bez opieki. Czego nie strawił ogień, zniszczyła doszczętnie strażacka woda; oba żywioły nie pozostawiły śladu po nieszczęsnej rodzinie. Nie jest łatwo uwierzyć, że jej tragiczny los miał jakiś transcendentny sens, a jeśli tak, to czy dla niej samej, czy tylko dla tych, którzy pozostali przy życiu?
Nie znając
odpowiedzi na te pytania, mówimy sobie "wola Boża", z którą tym
łatwiej się pogodzić, im mniej zadana lekcja pokory nas samych dotyczy.
Zresztą, z wiekiem coraz mniej dziwimy się i coraz mniej skłonni jesteśmy
wyciągać jakiekolwiek wnioski z następstwa zdarzeń. Skłonność ta mimo to jest
dominującą cechą naszej kultury. Chrystus zwątpił w sens swojego losu, pytając
dramatycznie Boga-Ojca, czemu go opuścił. Okazało się, że Bóg dopuścił do
Ukrzyżowania, by Jezus mógł zmartwychwstać, wstąpić do niebios i znaleźć się po
prawicy Ojca. Nasza kultura, inaczej niż kultury Wschodu, jest kulturą uparcie
logiczną. Jednak niezłomna wiara w to, że życie ma jakiś porządek towarzyszy
tylko niedojrzałości: uczeń przechodzi z klasy do klasy, zawsze wyższej; konsekwencja
losu, logika następstw wydają się mu trwałe. Wśród dorosłych życie demonstruje
swój porządek, gdy rodzi się zdrowe dziecko, gdy pieniędzy przybywa a nie
ubywa, gdy szacunek czy chociażby respekt otoczenia jest co najmniej stały. Gdy
nagle umiera bliska osoba, gdy brakuje na utrzymanie, gdy doznajemy pogardy, serii
krzywd - wtedy życie nie ma porządku.
Jest
różnica między dziennikami sławnych ludzi a pamiętnikami: dzienniki możemy
czytać na wyrywki, opuszczając obszerne fragmenty; od środka i na chybił trafił
- w każdym przypadku będziemy mieli do czynienia z przypadkowością zdarzeń. Jednak jakiś bezład ludzkiego losu dostrzeżemy także przy rzetelnej lekturze
dzienników od początku do końca. W pamiętnikach chcemy znaleźć logikę i
konsekwencję, które ujawniają się mimo i ponad zawirowaniami losu i wszystkim,
co nieprzewidywalne. Autorzy pamiętników wychodzą naprzeciw naszemu
zapotrzebowaniu. Piszący wspomnienia pragnie przecież przekonać także siebie,
że trzymał swój los w garści i dlatego jego życie, barwne i bogate, szare
i biedne - biegło harmonijnie wraz z logicznym następowaniem społecznych
zdarzeń.
Kto powie,
że "życie jest poezją", będzie posądzony o pięknoduchostwo; kto
stwierdzi, że "życie jest prozaiczne" ujawni się jako człowiek ograniczony
i pozbawiony fantazji. Od czasu spopularyzowania Witkacego wyszło z obiegu
powiedzenie: "życie to teatr”, bo nasz prekursorski dramaturg pokazał, że
w teatrze ktoś, kto umarł w pierwszym akcie, może występować w drugim w roli
żywego. A jednak ze sztuk, których tworzywem i narzędziem jest język, najbliżej
prawdy jest (a przynajmniej była) poezja - nikogo nie łudzi, że wszystko do
wszystkiego jakoś tam pasuje i wszystko ze wszystkim się w końcu bilansuje. W
świecie tradycyjnej prozy panował porządek: wiadomo było, kto jest głupi i
niegodziwy a kto mądry i szlachetny i po czyjej stronie jest moralna racja; kto
niewinny, a kto winien - jeśli nie było to wyjawione na pierwszej stronie (jak
na przykład w konwencjonalnej powieści kryminalnej), to tylko dlatego, żeby odwleczone odkrycie
prawdy sprawiło nam taką satysfakcję, jak rozwiązanie krzyżówki. Gdy fikcja się
znużyła, pisarze zaczęli eksperymentować (także na cierpliwości czytelników).
Powieść eksperymentalna powstawała w ten sposób, że gdy już manuskrypt był
gotowy, pisarz tasował jego kartki: mała bieda, gdy sam koniec trafił na
początek, częściej strony tworzyły układ bardziej skomplikowany. Był to jednak
zabieg trywialny i jako taki rychło został zdemaskowany przez badaczy. Kryzys
prozy został wreszcie przezwyciężony powieścią postmodernistyczną, w której
świadomy wysiłek pisarza położony jest właśnie na to, aby nic z niczego nie
bezpośrednio nie wynikało, a skutek nie wskazywał wprost na jakąkolwiek
przyczynę (mimo pozoru, że wszystko ze wszystkim się jakoś wiąże) - jak w
życiu.
W paczuszce
z osobistymi archiwaliami była kartka wydarta z miesięcznika "Dialog"
(rok 1975). Sławomir Mrożek („Małe listy”):
Na razie tylko proszę; pamiętajmy o tym, że nasza głowa puszczona samopas, a
więc to, czym jesteśmy, przeważnie, prawie zawsze, to nic takiego, czym
moglibyśmy się chlubić. Fragmentaryczność,
mętność, kołowania... Automatyzmy, nawroty, natręctwa... Bełkoczemy o
twórczości, oryginalności, postępie... Że całość, że jasność, że wolność...
Podczas gdy tam, w naszej głowie... Postępujemy tak, jak jest w naszej głowie,
i według naszej głowy urządzamy świat. Który w konsekwencji jest mętny,
fragmentaryczny, obsesyjny... I jakże ubogi.
11.11.1999
____________________________
u góry rysunek Sławomira Mrożka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz