FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Precz spiskowi!
KORDIAN, opiera się o ołtarz i patrzy z obłąkaniem na milczacych spiskowych - potem macha ręką i mówi -
Precz
spiskowi!
Kordian, część pierwsza trylogii.
Spisek koronacyjny.
W ostatniej
dekadzie furorę zrobiła „spiskowa teoria dziejów”. Ściślej: nie sama „teoria”,
której nikt nie sformułował, ale owo zawołanie, demaskujące jej oszołomionych wyznawców.
Gdy na początku lat 90. jakiś polityk nierozważnie zaczął mówić dziennikarzom,
że według jego wiedzy doszło gdzieś między kimś do poufnych ustaleń, to zdania
nie dokończył, bo wśród wrzawy i tumultu słuchacze rozpoznawali u niego
opętanie „spiskową teorią”. Strach było pytać publicznie o coś, co nie było
powszechnie znane, na przykład kto i co ustalał przed „Okrągłym stołem”, żeby
nie być zdiagnozowanym: spiskowa teoria dziejów. Byli nawet tacy, którzy fakt
istnienia tajnych współpracowników SB traktowali jako urojenie wynikłe ze
spiskowej teorii. I dzisiaj wielu zareaguje głupawym uśmieszkiem, gdy usłyszą o
istnieniu w Polsce obcej agentury wpływu. Bo niby kto i po co miałby taką
agenturę tu utrzymywać? Rosja? Przecież ma swoje kłopoty, także finansowe.
Ludzie trzeźwi, którym obca jest wiara w jakiekolwiek utajnione działania innych
ludzi, nie przyjmują do wiadomości niczego, co wymyka się ich racjonalizacji.
Na przykład, że ktoś spiskuje na wszelki wypadek, z przyzwyczajenia, czy z
braku innych umiejętności. Tymczasem agentura wpływu jest stosunkowo tania, gdy
honoruje się konkretne dzieło, na przykład artykuł w gazecie; obywa się bez
nowoczesnej technologii, nie potrzebuje skomplikowanych urządzeń, a w przypadku
dezinformacji szeptanej wystarczą same narządy mowy agentów.
Istnieją
oczywiście ludzie - obserwatorzy czy uczestnicy życia publicznego - szczególnie
podejrzliwi i tacy, których dręczy obsesja, że wszyscy wkoło, w dzień i noc,
knują. Psychoza zbiorowa - towarzysząca poczuciu zagrożenia tzw. szpiegomania,
dotyka także zwykłych ludzi. Rzekomy szpieg jest wtedy demaskowany na podstawie
jakichś oznak, które w innej, normalnej sytuacji byłyby widziane jako zwyczajne,
albo w ogóle niezauważone. Pewien świadek kampanii wrześniowej opisał w swoich
wspomnieniach takie wydarzenie. Ludzie schronili się w tunelu kolejowym przed
nalotem. Było tłoczno i gorąco. Ledwie samoloty odleciały, jakiś młody człowiek
wybiegł z tunelu, zdjął marynarkę i w białej koszuli położył się na trawie.
Podejrzany o to, że czyni w ten sposób znak naprowadzający dla powtórnego
nalotu, ledwie uszedł z życiem.
Tym
świadkiem (nie żołnierzem) był Władysław Gomułka - „Wiesław”, a dwutomowe wspomnienia wydała
oficyna BGW. Kupiłem je wyjątkowo korzystnie w kiosku taniej książki na dworcu
w Warszawie. Wstęp Andrzeja Werblana, pisany profesjonalnym językiem historyka,
zapowiada wspomnienia - zapis losów i kariery sławnego polityka, przywódcy,
męża stanu. Tymczasem, odkąd Władzio wyrósł na Władka, Władysława i w końcu
Wiesława, jego życiem zawładnął spisek. Nie ma dnia bez udziału we
wszechogarniającym spisku. Autor wspomnień spiskuje wraz z towarzyszami
przeciwko własnemu państwu, a towarzysze spiskują przeciw sobie. Werblan
pisze, że Gomułka był świadom - przed wojną, w czasie wojny i po -
nietolerancji społeczeństwa wobec komunistów, marginalnej społecznie, ale
groźnej grupki sowieckich agentów. Wiesław potwierdza to wielekroć. I spiskuje.
Zapoznajemy się z mentalnością kryminalisty, który wie, że społeczeństwo go
odrzuca, potępia, ściga - a on robi swoje. Spiskowe szkolenia w ZSRR.
Tajemniczy wykładowcy i anonimowi słuchacze z pseudonimami. Skoro klasa
robotnicza nie chce być wyzwolona przez komunistów, a chłopi nie chcą brać
cudzego, to spisek staje się celem samym w sobie. W czasie wojny Gomułka i
towarzysze spiskują na rzecz powołania fikcyjnej „reprezentacji narodowej”
przeciw legalnym polskim władzom. Później, jeśli mu wierzyć, spiskuje
przeciw.... ZSRR, aby, jak pisze, Moskwa nie przyniosła „reprezentacji” na
bagnetach. Dlatego powstaje słuszna, rodzima Krajowa Rada Narodowa, o której
„Wiesław” wszakże wie, że i ten twór jest narodowi obcy. Przeciwko Gomułce
spiskuje Bierut, agent hitlerowski, potem sowiecki. Przez kontrast do
znienawidzonego „Tomasza” - kryminalisty pozbawionego skrupułów, „Wiesław”
pokazuje się nam jako kryminalista ideowy. Wspomnienia, przerwane śmiercią
autora, nie obejmują powojennych lat sprawowania władzy. W PRL Gomułka
dwukrotnie tracił władzę na skutek spisku: w 1948 („odchylenie”) i w 1970
(„błędy kierownictwa”).
Efektem
starannie i długo przygotowanego spisku było wprowadzenie stanu wojennego.
Spiskiem kierował w kraju Wojciech Jaruzelski, a jego propaganda, mając Polaków
za durniów, „puszczała oko”, że to nie przeciw narodowi, ale na złość Moskwie.
Na złość poprzedniemu kierownictwu, czyniąc zadość komunistycznej tradycji,
internowano kilku starych towarzyszy. Gierek, Jaroszewicz, Grudzień i inni
także padli ofiarą spisku.
Nie da się
opisać i zrozumieć dziejów świata z pominięciem spisków. Kto tego nie wie, to
znaczy, że nie odebrał elementarnego wykształcenia. Do badania historii nie
jest potrzebna „spiskowa teoria”, lecz wiedza. Na wszystkich stronach tego
numeru „TS” nie wyliczyłbym wszystkich znanych spisków, zaczynając choćby od
tego z udziałem Judasza. Ale, do diabła, czy historią rządzi tylko spisek?!
Nie. Podam najbliższe przykłady. Nie była spiskową opozycja antykomunistyczna
lat 70. Nie było wynikiem spisku powstanie „Solidarności”, której działaczy
oskarżano o „przygotowanie do obalenia przemocą ustroju PRL”. W takie tajne
przygotowania komuniści po części wierzyli, bo historii bez spisku tradycyjnie
nie pojmowali. (To skądinąd wielki paradoks: deterministyczna "nauka marksizmu -
leninizmu" odkryła obiektywne mechanizmy rządzące historią, zmierzajacą nieuchronnie do celu; to
znaczy - wszystko się dzieje zgodnie z prawami historii, bez względu na to, jakie by tam spiski uknuto). W tym zakresie myśmy komunistów pokonali: stworzyliśmy warunki
znacznie ograniczające ich uzależnienie od spisku.
W
„Rzeczpospolitej” Tomasz Mianowicz odpowiada czytelnikowi, który przylepił mu
„spiskową teorię”. Historia jest zawsze
„jawna” i „niejawna” zarazem, przy czym zakres jasności poszerza się w miarę
docierania do źródeł i ich poznawczej analizy (...) Owszem, można wierzyć, że
historia sprowadza się do sfery „jawnej”, czyli do tego, co ukazuje się na
ekranie telewizora, a rozwój wydarzeń jest „spontaniczny”. Że to, czego nie
widać i o czym nie piszą gazety, nie istnieje.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz