Alfabet "Solidarności"
W roku 1981 przez przypadek pilotowałem parę zagranicznych sympatyków „Solidarności” w drodze z Poznania do Gdańska. Koniecznie chcieli zobaczyć z bliska kolebkę, Wałęsę i obrady Komisji Krajowej. On był lewak, a ona feministka.
Przypomnijmy,
że wtedy sympatyzowali z nami wszyscy w demokratycznym świecie. Trockiści
dostrzegli robotniczą autentyczność naszej rewolucji a chadecy zwrócili uwagę
na jej chrześcijański charakter. Liderzy amerykańskich związków zawodowych
uzyskali potwierdzenie ich niewzruszonej roli we współczesnym świecie, a doły
związkowe w Japonii - na widok naszych liderów i ekspertów bez krawatów -
polubili „Solidarność” za świeżość i wewnętrzny egalitaryzm. Dwie największe
światowe centrale związkowe konkurowały, by afiliować nasz ośmiomilionowy
związek. Kto z polityków demokratycznego świata „Solidarności” nie pokochał lub
z różnych powodów bał się rozmachu polskiej rewolucji, ten wstydził się do tego
przyznać.
Lewak nie
wyróżniał się zewnętrznie - ot, młodzieniec, jak inni; pani zwracała uwagę
przechodniów ogromnym, czerwonym kapeluszem. W pociągu wypytywali mnie o
rozmaite szczegóły i wreszcie padło pytanie, ile jest procent kobiet -
delegatek w 40 osobowej Komisji Krajowej. Koleżanka Petrykus z Koszalina
stanowiła wówczas... zaledwie dwa i pół procenta. Jakie rozpętało się piekło w przedziale!
Z bohatera rewolucji nagle stałem się oskarżonym: Dlaczego dopuściliśmy tylko
jedną kobietę? Jeśli jest ich w społeczeństwie co najmniej połowa, to w KK
powinno być dwadzieścia a nie jedna! O jaką demokrację my walczymy, jeśli nasz
związek jest antydemokratyczny? Broniłem się, jak umiałem. Dolałem oliwy do
ognia tłumacząc, że to nie my, że nikt tego nie ustalał, ani nie narzucał, tak
się stało, że ludzie delegowali do krajowego przedstawicielstwa tylko jedną
niewiastę. Ha! Stare śpiewki, krzyknęła feministka (dziś rozumiem, jakie
głupstwo palnąłem). Czy ja się nie zastanawiam, dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego tylko jedna się przebiła? Wasz związek to męski mur samczej
solidarności! Uciskacie swoje kobiety!
- To nie
my!
- A kto, u
diabła?!
- Komuniści.
- Żałosna
demagogia! A jaki jest procent kobiet w Komitecie Centralnym partii?
- Chyba
niewiele większy.
- No, więc
nie ma wątpliwości, kto tu z kim naprawdę jest solidarny. Mężczyźni walczą z
mężczyznami o swoje męskie sprawy, a kobiety muszą się temu przyglądać.
Już mi się
zdawało, że dociekliwa feministka wpadła w poznawczą pułapkę, gdy dowiedziała
się, jak duży jest procent kobiet pracujących zawodowo (czy: poza domem). Z
pasją tłumaczyłem, że w naszych warunkach nie jest to wcale ich osiągnięcie:
większość kobiet, zwłaszcza z niższym wykształceniem, pracuje nie dlatego, że
dokonały wolnego wyboru, ale z tej przyczyny, że zarobki ich mężów nie
wystarczają na godziwe utrzymanie rodziny; wyraziłem przypuszczenie, że
łódzkie, spracowane włókniarki porzuciłyby fabryki, gdyby ich mężczyźni zarabiali kilka razy więcej.
- Rozumiem
- powiedziała feministka. - Być może tak by się te kobiety zachowały, ale
dlatego, że nie są świadome swojej podmiotowości. Tak długo nie będą świadome,
dopóki nie przejmą z waszych rąk mass - mediów i w ogóle wszystkiego, co
decyduje o społecznej mentalności. Rozumiem, że ciężko pracują i są wyzyskiwane
także klasowo, ale to jest mniejsze zło, niż więzienie
kobiet w domu.
- My nie
mamy mediów.
- To kto je
ma, u diabła?!
-
Komuniści.
- Ci,
którzy u was rządzą, nie są komunistami. Ja o tym czytałam. To są państwowi
kapitaliści.
- Dokładnie
tak - odezwał się po raz pierwszy jej partner, trockista.
Pociąg dojeżdżał do Gdańska; ciekawość i wzruszenie sympatycznej pary wzięły górę nad emocjami dyskusji. Naprzeciw dworca Gdańsk Główny stoi duży, choć niewysoki hotel. Nazywa się „Monopol”, co każdy podróżny dostrzega, bo neon na dachu jest duży.
- Chryste!
- krzyknęła pani. - Mo-no-pol? Co to znaczy?
- Monopol -
wyjaśniłem. Monopol znaczy: monopolly.
- Przecież
to jest socjalistyczny kraj!
- To tylko
nazwa hotelu.
- Kto go
tak nazwał?
-
Komuniści, a teren przed hotelem to Plac Gorkiego.
- Wytłumacz
mi, dlaczego oni to zrobili? To jakiś horror! Czy nie wiedzą, jak ohydne jest
samo słowo: monopol? Oni nie czytali Marksa? - Tu feministka zerwała z głowy
wielki, czerwony kapelusz. Teraz dopiero zobaczyłem, że jest starsza od swojego
partnera. - Gdzie socjalizm, a gdzie monopol?!
- Tu.
Bardzo mi
było wstyd, że obrady Komisji Krajowej tym razem, wyjątkowo, odbywały się nie w
stoczni, ani w obskurnym, rewolucyjnym Hotelu Morskim, a we Dworze Artusa na
Starówce. Co sobie na ten temat ta para pomyślała - nie wiem, bośmy się później
nie widzieli. Ale gdy ich wprowadzałem na jakąś galerię, by mogli popatrzeć na
obrady, trockista na boku odezwał się po raz drugi - podziękował, puścił oko i
dodał: Take it easy, jesteśmy murem
za wami.
* * *
I tym razem poszedłem na łatwiznę. Tekst hasła wziąłem z felietonu publikowanego w latach 90., który zaczynał się tak:
„Solidarność” odwróciła się od kobiet, dając im jasno do zrozumienia, że nie są mile widziane tam, gdzie nie chodzi o „gaszenie pożaru”, ale o władzę, przywileje, pieniądze. Informację podała w prasie prof. Maria Janion. Twierdzi ona, że odwrót od kobiet nastąpił po zjeździe związku w r. 1990. Czy nie wcześniej?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz