środa, 14 października 2020

                     Alfabet "Solidarności"

 


Hotel Monopol

W roku 1981 przez przypadek pilotowałem parę zagranicznych sympatyków „Solidarności” w drodze z Poznania do Gdańska. Koniecznie chcieli zobaczyć z bliska kolebkę, Wałęsę i obrady Komisji Krajowej. On był lewak, a ona feministka.

Przypomnijmy, że wtedy sympatyzowali z nami wszyscy w demokratycznym świecie. Trockiści dostrzegli robotniczą autentyczność naszej rewolucji a chadecy zwrócili uwagę na jej chrześcijański charakter. Liderzy amerykańskich związków zawodowych uzyskali potwierdzenie ich niewzruszonej roli we współczesnym świecie, a doły związkowe w Japonii - na widok naszych liderów i ekspertów bez krawatów - polubili „Solidarność” za świeżość i wewnętrzny egalitaryzm. Dwie największe światowe centrale związkowe konkurowały, by afiliować nasz ośmiomilionowy związek. Kto z polityków demokratycznego świata „Solidarności” nie pokochał lub z różnych powodów bał się rozmachu polskiej rewolucji, ten wstydził się do tego przyznać.

Lewak nie wyróżniał się zewnętrznie - ot, młodzieniec, jak inni; pani zwracała uwagę przechodniów ogromnym, czerwonym kapeluszem. W pociągu wypytywali mnie o rozmaite szczegóły i wreszcie padło pytanie, ile jest procent kobiet - delegatek w 40 osobowej Komisji Krajowej. Koleżanka Petrykus z Koszalina stanowiła wówczas... zaledwie dwa i pół procenta. Jakie rozpętało się piekło w przedziale! Z bohatera rewolucji nagle stałem się oskarżonym: Dlaczego dopuściliśmy tylko jedną kobietę? Jeśli jest ich w społeczeństwie co najmniej połowa, to w KK powinno być dwadzieścia a nie jedna! O jaką demokrację my walczymy, jeśli nasz związek jest antydemokratyczny? Broniłem się, jak umiałem. Dolałem oliwy do ognia tłumacząc, że to nie my, że nikt tego nie ustalał, ani nie narzucał, tak się stało, że ludzie delegowali do krajowego przedstawicielstwa tylko jedną niewiastę. Ha! Stare śpiewki, krzyknęła feministka (dziś rozumiem, jakie głupstwo palnąłem). Czy ja się nie zastanawiam, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tylko jedna się przebiła? Wasz związek to męski mur samczej solidarności! Uciskacie swoje kobiety!

- To nie my!

- A kto, u diabła?!

- Komuniści.

- Żałosna demagogia! A jaki jest procent kobiet w Komitecie Centralnym  partii?

- Chyba niewiele większy.

- No, więc nie ma wątpliwości, kto tu z kim naprawdę jest solidarny. Mężczyźni walczą z mężczyznami o swoje męskie sprawy, a kobiety muszą się temu przyglądać.

Już mi się zdawało, że dociekliwa feministka wpadła w poznawczą pułapkę, gdy dowiedziała się, jak duży jest procent kobiet pracujących zawodowo (czy: poza domem). Z pasją tłumaczyłem, że w naszych warunkach nie jest to wcale ich osiągnięcie: większość kobiet, zwłaszcza z niższym wykształceniem, pracuje nie dlatego, że dokonały wolnego wyboru, ale z tej przyczyny, że zarobki ich mężów nie wystarczają na godziwe utrzymanie rodziny; wyraziłem przypuszczenie, że łódzkie, spracowane włókniarki porzuciłyby fabryki, gdyby ich mężczyźni  zarabiali kilka razy więcej.

- Rozumiem - powiedziała feministka. - Być może tak by się te kobiety zachowały, ale dlatego, że nie są świadome swojej podmiotowości. Tak długo nie będą świadome, dopóki nie przejmą z waszych rąk mass - mediów i w ogóle wszystkiego, co decyduje o społecznej mentalności. Rozumiem, że ciężko pracują i są wyzyskiwane także klasowo, ale to jest mniejsze zło, niż więzienie kobiet w domu.

- My nie mamy mediów.

- To kto je ma, u diabła?!

- Komuniści.

- Ci, którzy u was rządzą, nie są komunistami. Ja o tym czytałam. To są państwowi kapitaliści.

- Dokładnie tak - odezwał się po raz pierwszy jej partner, trockista.

Pociąg dojeżdżał do Gdańska; ciekawość i wzruszenie sympatycznej pary wzięły górę nad emocjami dyskusji. Naprzeciw dworca Gdańsk Główny stoi duży, choć niewysoki hotel. Nazywa się „Monopol”, co każdy podróżny dostrzega, bo neon na dachu jest duży.

- Chryste! - krzyknęła pani. - Mo-no-pol? Co to znaczy?

- Monopol - wyjaśniłem. Monopol znaczy: monopolly.

- Przecież to jest socjalistyczny kraj!

- To tylko nazwa hotelu.

- Kto go tak nazwał?

- Komuniści, a teren przed hotelem to Plac Gorkiego.

- Wytłumacz mi, dlaczego oni to zrobili? To jakiś horror! Czy nie wiedzą, jak ohydne jest samo słowo: monopol? Oni nie czytali Marksa? - Tu feministka zerwała z głowy wielki, czerwony kapelusz. Teraz dopiero zobaczyłem, że jest starsza od swojego partnera. - Gdzie socjalizm, a gdzie monopol?!

- Tu.

Bardzo mi było wstyd, że obrady Komisji Krajowej tym razem, wyjątkowo, odbywały się nie w stoczni, ani w obskurnym, rewolucyjnym Hotelu Morskim, a we Dworze Artusa na Starówce. Co sobie na ten temat ta para pomyślała - nie wiem, bośmy się później nie widzieli. Ale gdy ich wprowadzałem na jakąś galerię, by mogli popatrzeć na obrady, trockista na boku odezwał się po raz drugi - podziękował, puścił oko i dodał: Take it easy, jesteśmy murem za wami.


                                                  * * *

I tym razem poszedłem na łatwiznę. Tekst hasła wziąłem z felietonu publikowanego w latach 90., który zaczynał się tak:

„Solidarność” odwróciła się od kobiet, dając im jasno do zrozumienia, że nie są mile widziane tam, gdzie nie chodzi o „gaszenie pożaru”, ale o władzę, przywileje, pieniądze. Informację podała w prasie prof. Maria Janion. Twierdzi ona, że odwrót od kobiet nastąpił po zjeździe związku w r. 1990. Czy nie wcześniej?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz