czwartek, 26 listopada 2020

                                                  Alfabet Solidarności



Zjazd

I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ”S” trwał łącznie 18 dni (5-10.09 i  26.09-7.10. 1981). Delegatów było 896 z 38 regionów, według parytetu 1 delegat na 10 tys. członków Związku. Dla Służby Bezpieczeństwa był sprawą obiektową kryptonim „Debata”. Dzień po zakończeniu I tury Zjazdu wiceminister spraw wewnętrznych tow. gen. Adam Krzysztoporski uznawał jego wyniki za rezultat dywersyjnej działalności antykomunistycznej. Pytał dramatycznie: „Co ma zrobić Biuro Polityczne, czy ma odbyć się II tura Zjazdu Solidarności, czy zwołać Nadzwyczajny Zjazd KC PZPR i konfrontacja, zamkniemy 1500 ludzi, wywołamy strajk generalny i co dalej, towarzysze?!”.

Zjazd wieńczył kilkumiesięczny proces wyborczy na wszystkich szczeblach Związku. Organizacje zakładowe wybierały delegatów na zjazdy regionalne, te wybierały delegatów na zjazd krajowy, który wybrał władze wykonawcze Związku, przede wszystkim Komisję Krajową, która zastąpiła dotychczasową KKP (sprawa obiektowa SB kryptonim „Aktywni”). KK wybrała swoje prezydium , jako organ wykonawczy urzędujący stale w Gdańsku. (Nastąpiło to zaledwie na dwa miesiące przed stanem wojennym). Do Zjazdu stało się jasne, że aby mieć znaczący polityczny wpływ, trzeba poddać się trybom wyborczej procedury, bo np. pozycja doradcy nie wystarczy. Bronisław Geremek, dotychczas czołowa „szara eminencja” był więc delegatem organizacji związkowej Polskiej Akademii Nauk. Delegatem był też Ryszard Bugaj, ekonomista, doradca w regionie Mazowsze. Adam Michnik wahał się  długo, w ostatniej chwili próbował uzyskać mandat delegata jakiegoś niedużego zakładu z podwarszawskiej miejscowości, gdzie nie uzyskał dostatecznego poparcia. Geremka i Bugaja do KK nie wybrano. Geremek swoją porażkę ocenił publicznie jako efekt „nastrojów antyinteligenckich” na Zjeździe. Autor hasła (wybrany do KK w drugiej turze, a było ich kilka) nie podzielał tego rozpoznania, wskazując przykład Modzelewskiego – naukowca, wybranego już w pierwszej turze. Pomijając kontrowersyjność  Geremka wśród delegatów, można mówić co najwyżej o nastrojach „antydoradczych”, tzn. niechęci do ambitnych politycznie osób, działających niezbyt transparentnie. Bugaj padł niejako ofiarą tego nastawienia, choć „szarą eminencją” nie był, a ostatecznie w którejś tam turze można było przegrać kilkoma zaledwie głosami. Nie można oczywiście nie wziąć pod uwagę wpływu na decyzje delegatów - agentów SB, a było ich według obecnej wiedzy kilkudziesięciu (kilku z nich wybrano). Zdaniem autora hasła, nie był to jednak wpływ znaczący, co po latach pokazały dokumenty MSW, w których przyznawano się do nieskuteczności „operacyjnego zabezpieczenia” Zjazdu. Dowodzi tego choćby wybór do KK członków KSS „KOR” Zbigniewa Romaszewskiego i Henryka Wujca – obaj wszakże dali się poznać wcześniej jako ofiarni i kompetentni, „transparentni” działacze Związku. (Wujec miał dobre kontakty w fabrykach, Romaszewski np. doprowadził do współpracy regionalnych tzw. Biur Interwencji).

Stwierdzić należy, że żmudnie wybrana KK była ciałem reprezentatywnym. W jej ponad stuosobowym składzie znaleźli się „z klucza” przewodniczący regionów, co Zjazd słusznie ustanowił.

Kulminacją był oczywiście wybór Przewodniczącego. Wygrał Wałęsa w pierwszej turze, uzyskując 55,2% głosów. Zdaniem autora hasła, w wyborach bezpośrednich (tj. głosuje 10 mln członków związku) uzyskałby większą przewagę. Doświadczeni członkowie ustępującej KKP zdawali sobie z tego sprawę, choć najmocniejszy – jak się okazało - konkurent Wałęsy Marian Jurczyk uzyskał ponad 200 głosów. Mówiło się zatem: Lechu wygra, ale nie powinien wygrać przytłaczająco.* Nazajutrz po zakończeniu Zjazdu zebrała się wybrana Komisja Krajowa, by wybrać swoje Prezydium, czyli stacjonujący w Gdańsku organ wykonawczy (z „klucza” w skład Prezydium wchodzili przewodniczący regionów). **

Nie wybory jednak zajęły większość zjazdowego czasu, lecz Program. Powstały komisje do opracowania jego sektorów, działów i elementów; tęgie głowy pracowały nawet w przerwie między turami Zjazdu, nad wszystkimi pracami czuwał Geremek. Przygotowany materiał był dyskutowany punkt po punkcie, delegaci zgłaszali poprawki i uzupełnienia. Zdawało się, że Zjazd nie skończy się nigdy; w końcu Prezydium Zjazdu zakomunikowało, że gospodarze obiektu (hala sportowa gdańskiego klubu „Oliwia”) włączyli już sezonowe mrożenie tafli pod lodowisko, co było blefem. Nie da się tu streścić tego obszernego materiału, dość powiedzieć, że opierał się na jakiejś wizji „samorządnej Rzeczypospolitej”. Program nie gloryfikował socjalizmu, bo pojęcie to wtedy oznaczało zapaść gospodarczą i w końcu głód. Nie użyto w nim złowrogiego słowa kapitalizm, ani też pojęcia „trzeciej drogi”, bo mogło się to kojarzyć z rzekomym „modelem jugosłowiańskim”, ale też wybór „trzeciej drogi” dopiero co ogłosił w Libii dyktator Kadafi. Mozolnie konstruowany Program był po prostu jakąś rozmazaną utopią. Nie kapitalizm, nie jedyny znany model socjalizmu czyli kapitalizm państwowy, a „społeczna własność środków produkcji”, do której ewolucyjnie dojdziemy, nie burząc ładu ustrojowego PRL i nie podważając kierowniczej roli Partii. Charakterystyczne, że w prace programowe nie angażowali się doświadczeni członkowie ustępującej KKP. Po tygodniach od  zakończenia Zjazdu, na zebraniu zarządu regionu Wielkopolska jeden ze zjazdowych delegatów zaalarmował: Koledzy, czas mija, a my nie realizujemy Programu! Ktoś inny zareagował: A niby jak mamy go realizować? W tym czasie – jak się okazało - przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego były zakończone. Czy jednak Zjazd Delegatów dziesięciomilionowego Związku mógł się odbyć bez opracowania i przyjęciu Programu? Jakby go nie oceniać, z szacunkiem dla sporej liczby jego twórców, opierał się przecież na nadziei „pokojowego współistnienia” demokratycznego potężnego Związku z niedemokratycznym państwem. Trudno się dziwić, że taką – nie tyle wiarę, co nadzieję delegaci mieli, choć równolegle mieli poważna obawę, że „oni” nas zaatakują mocniej niż dotychczas. Termin „stan wojenny” nie pojawiał się, mówiło się o ewentualnym „uchwaleniu” przez Sejm PRL stanu wyjątkowego (czego nie przewidywała PRL-owska Konstytucja, ale któż ją wtedy czytał?).

13 grudnia był zaskoczeniem. Krótko przed tym  siłowo zakończono protest słuchaczy Wyższej Szkoły Pożarnictwa, co Związek werbalnie potępił – i tyle. W szeregach Związku wkradało się zwątpienie w jego siłę i jakąkolwiek skuteczność wobec pogarszających się warunków życia. Sklepy były puste, a "radykałowie" oskarżali władzę, że celowo destruuje handel, towary pierwszej potrzeby magazynuje, żeby społeczeństwo upokarzać i doprowadzić do przekonania, że samo sobie winne, bo zachciało się „Solidarności”. Jacek Kuroń z kolei przekonywał, że nikt niczego nie chowa, tylko nic już nie działa, rząd nie rządzi itd. Autor hasła obawiał się, że ten proces będzie trwał, prowokacje i demonstracje siłowe będą się nasilać, Związek będzie tracił autorytet i gdzieś na wiosnę władza ludowa nas bezkrwawo rozgoni. Gdy w nocy 13 grudnia zakładano kajdanki członkom i doradcom KK w sopockim hotelu „Grand”, autor hasła uznał, że to akt zaskakujący, ale konsekwentny: aresztują tylko KK, co będzie oczywiście potępione, będzie strajkowa riposta (to nakazywał statut), ale przed Wigilią nas wypuszczą, a my, nędzną resztką autorytetu zaapelujemy o wygaszenie protestów, bo idą święta… Nie doceniliśmy władzy ludowej, co po kilku godzinach jasno uprzytomnił gen. Jaruzelski: „Władza ludowa gdy może, jest wyrozumiała, gdy musi – jest surowa”.

                                         

                                             * * *

 * Przed ogłoszeniem wyników Mieczysław Wachowski, popularny Mietek, postać wymykająca się jakiejkolwiek strukturalnej klasyfikacji (formalnie był kierowcą Wałęsy), zapytał kuluarowo autora hasła, na kogo oddał glos. Usłyszał, że na Gwiazdę, z komentarzem: Andrzej nie wygra na pewno, wygra Wałęsa, wobec opinii publicznej wręcz musi wygrać, ale Gwiazda powinien przegrać z godziwym wynikiem, żeby przypomnieć tejże opinii, jaką rolę odegrał na strajku sierpniowym i po, gdy trzeba było ludzi organizować; a poza tym ważne jest, żeby Lechu nie dostał zawrotu głowy od sukcesu, bo kto go wtedy upilnuje, ty? Wachowski przyjął tę odpowiedź ze zrozumieniem i zapewne powtórzył „szefowi” in extenso. Zbigniew Bujak, delegat i przewodniczący regionu Mazowsze, na to samo pytanie (na kogo oddał głos) odpowiedział Mietkowi: Nie mogę ci powiedzieć, bo wybory były tajne.

 ** W przeddzień późnym wieczorem Jacek Kuroń doprowadził do hotelowego, poufnego spotkania, co do strategii i taktyki w dniu jutrzejszym. Nie była to jakaś klika czy sitwa, raczej grono „bardziej zorientowanych”. Ci wcześniej zauważyli, że Kuroń zawarł z Wałęsą i doradcami „pakt o nieagresji”, zatem, jeśli organizuje personalne przygotowania, to w jakimś konsensusie z Przewodniczącym. W nocy doszło więc do ustalenia, kto w tym urzędującym Prezydium ma być. Posiedzenie Komisji Krajowej otworzył Wałęsa: Mamy wybrać Prezydium, ludzi z którymi ja, Przewodniczący będę współpracować, dlatego podaję kandydatury. I podał, to znaczy odczytał z karteczki.. Byli to działacze z różnych regionów, autentyczni i zasłużeni, w skali kraju znani, jak i nieznani, ale nie rozważani w „ustaleniach” Kuronia. Nastąpiła pewna ogólna konsternacja co do procedury (wyczerpująco ćwiczonej przed i na Zjeździe). Ale nie z taką konsternacją Lechu sobie radził. Dodał: to są tylko moi kandydaci, a jeżeli są inni, to niech się zgłoszą, podniosą rękę do góry. Wymiana spojrzeń „wtajemniczonych” – zgłaszać się, czy nie? Podniosło się kilka rąk do góry, wśród nich moja. Wałęsa panował nad sytuacją: „Ludzie, no kogo wy mi tu dajecie, Dymarskiego mi dajecie, ja nie mówię, jak trzeba było, robił też dobrą robotę, ale teraz ja go w Prezydium nie widzę, zrozumcie, czeka nas nowe wyzwanie, a do nowego wyzwania ja muszę mieć ludzi do współpracy, ja z Gwiazdą, Walentynowicz,  nie mogłem współpracować, bo nie rozumieli wyzwania”. Spośród tych, którzy się zgłosili, Przewodniczący werbalnie zaakceptował Janusza Onyszkiewicza. Czytelnik zapyta: a co na to Kuroń? Po pierwsze: wtedy nic, bo jeszcze, po nocnych ustaleniach na posiedzenie nie przybył. Po drugie, gdyby przybył, to w jakiej roli? Doradcy? Formalnie czyjego, w jaki sposób usytuowanego? Kuroń był w stanie występować tylko w jednej funkcji: Jacka Kuronia. Niemniej w czasie tych nocnych personalnych ustaleń nadużył zaufania zebranych „spiskowych” ( wśród nich nawet Modzelewskiego). Musiał wszak odegrać rolę przywódcy, który, mimo wszystko panuje nad sytuacją i  samym Wałęsą. Jak by to powiedziały panie Łuczywo i Bikont: cały Jacek.


                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz