piątek, 29 listopada 2019








Ucieszyła mnie obecność m.in. Janusza Szpotańskiego i Jana Krzysztofa Kelusa. W latach 80. wyszła za granicą Barańczaka „Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”; wybitny  przyjaciel umieścił mój wiersz, co traktowałem jako zaszczytne wyróżnienie.  Wszelako Szpot w Warszawie rzekł: Pan opublikował więcej, niż jeden wiersz, pański przyjaciel mógłby być dla pana łaskawszy…  Chyba prowokował – sądzę, że miał żal, bo w końcu dawał świadectwo i się sprzeciwiał. Rzucił nazwisko obecnego w antologii poety: umie pan podać jeden przykład sprzeciwu tego jegomościa? Broniłem wyboru: no, nie chodzi o biografię, zapewne  twórca antologii przyjął kryterium sprzeciwu zawartego tekście utworu… Podówczas Szpot poprosił o napełnienie  kieliszków i powiedział: To ja będę teraz głośno czytał, a pan podniesie rękę, jak usłyszy jakikolwiek sprzeciw wobec czegokolwiek.  Istotnie, w pierwszym głośnym czytaniu nie usłyszałem, ale brnąłem dalej:  No, może autor antologii dostrzegł ten sprzeciw gdzieś w głębi metafory… Jeśli chodzi o głębię, to pewne jest, proszę pana, że flaszka jest już pusta – skwitował wybitny satyryk, w ripoście niezrównany.

Otóż Barańczakowi nie przyszło by do głowy, żeby w antologii poezji   umieścić utwory Szpotańskiego, bo to nie poezja, lecz satyra; ani Kelusa, czy Kleyffa, bo nie poeci lecz bardowie.  Tymczasem w naszej tradycji (tu wzór wyznaczyli wieszczowie) wielkim poetą jest ten, który jest popularny. W zbiorowej pamięci zostają frazy, choćby „Litwo, Ojczyzno moja…”, „Kiedy przyjdą podpalić  twój dom…”, „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy…”, „Który skrzywdziłeś człowieka prostego…” itd., a nawet, choć  w mniejszym chyba zasięgu np. „Ja wiem, że to niesłuszne…”.  Ale w przestrzeni potocznej fruwają  zdania czy wręcz fragmenty („skrzydlate słowa”) ze Szpotańskiego: „Kopnął Jana Piotr atoli, Jan wykrzyknął: dupa boli” (może nie najbardziej reprezentatywne, ale w trawestacji dokonanej  przez senatora Zbigniewa Romaszewskiego po obaleniu rządu Jana Olszewskiego – Piotra zastąpił Lech), Kelusa:  „Modlitwa modlitwą, a tu trzeba brzytwą…”, Kleyffa : „Telewizja pokazała, a uczeni podchwycili…”, „Jak Bruno Szulc za tamtych lat…”.

„Co je poezje?” – to tytuł rozprawy czeskiego badacza Jana Mukarowskiego, lektura obowiązkowa na polonistyce w dobie obowiązującego strukturalizmu. O ile pamiętam, nie uzyskaliśmy ostatecznej, wyczerpującej odpowiedzi. Poeta, którego w „Antologii poezji patriotycznej” nie ma, pisząc coraz krótsze utwory, umieścił w zbiorze  (lata 80.) wiersz pod tytułem „Odpowiedziało mi”. Treść: „Westchnąłem/ Odpowiedziało mi/westchnienie/ mojego psa” (może nie do końca dokładnie cytuję podział na wersy, ale treść na 100%). W bardzo wąskim gronie koneserów części tego utworu, szerzej nie zauważonego, funkcjonują w sytuacjach towarzyskich, np. ktoś powie: „westchnąłem”, albo „odpowiedziało mi” – i wszystko jasne. To już jednak nie popularność na miarę tradycyjnych oczekiwań polskiego poety.

Cieszy mnie w Antologii spora obecność Jana Polkowskiego (skądinąd Barańczak cenił Go od debiutu). Janek był i jest bardziej poetycki, niż ja byłem i nie mam Mu tego za złe.  Nie ma obowiązku bycia poetą do końca życia. Zresztą Polkowski jest poetą jako autor wierszy, a nie dlatego, że jest poetą. Ja w  przeszłości (a poetą nie czułem się na co dzień) opublikowałem  wierszy kilkadziesiąt, były nawet tłumaczone w obcojęzycznych antologiach i wstydu nie ma.  Albowiem pierwszy nakaz branżowy w zakresie literatury brzmi: Po pierwsze, nie zaśmiecać.

Martwi mnie w „Antologii…” nieobecność ośmiorga poetów; to nowe zjawisko w historii literatury, ściśle związane  z uprawianiem polityki,  określa się jako „bolesne pęknięcie”. Jak się dowiadujemy ze Wstępu i Posłowia,  autorzy ci lub spadkobiercy nie wyrazili zgody (gdzie te złote, dzikie czasy, kiedy wydawca informował: „druk bez wiedzy i zgody autora”, przy czym nie była to kwestia bezkarności wydawcy, lecz autora). Rozumiemy, że z przyczyn zasadniczych. Bo wydawnictwo jest niesłuszne. Prawicowe. Bo, jak wiadomo,  wydawnictwa dzielą się na zwykłe (słuszne) i prawicowe (to kalka z publicysty Piotra Wierzbickiego, który w latach 90. komentował anons: „powstała pierwsza w Polsce księgarnia prawicowa!”: odtąd będą zwykłe, tradycyjne księgarnie dla ludzi i księgarnie prawicowe). Krynicki (to jego cytowałem wyżej), Zagajewski - jak ich znam  (a znam obu osobiście dość dobrze) zapewne są dumni ze swojej odmowy,  a „środowisko” mówi: Brawo, nie ulegać próżności, dać odpór (demokracja, tolerancja, konstytucja oraz wolne sądy). Zapewne, zrażeni też zaściankowym, by nie rzec nacjonalistycznym tytułem książki („poezja patriotyczna)”, nie podjęli decyzji pochopnie. Jak ich znam, skonsultowali sprawę z ADAMEM.  Nie ma więc Barańczaka, nie zgodziła się dysponentka praw autorskich.  Gdyby żył, wysłuchawszy opinii ADAMA, sam by się nie zgodził – to pewne, daję głowę. Nie ma Herberta.  Gdyby żył, to by się zgodził – tu też głowę poświęcę. Ale nie żyje i prawami autorskimi nie dysponuje. Tu przychodzi do głowy temat roboczy pracy magisterskiej (na wydziale filologii polskiej, nie prawa): „Rola dysponentów praw autorskich w historii literatury polskiej” (różne były przypadki – choćby Józef Mackiewicz). Motto rozdziału (robocze) z Herberta: „Żony zmarłych poetów należy palić z ich ciałami na stosie”. Usłyszał to prywatnie jego przyjaciel, Zdzisław Najder, a o schorowanym poecie postępowe siły opiniotwórcze głosiły: Herbert zwariował.
Zatem smutne. I jakieś to nowe… Da się żyć bez lektury Krynickiego czy Zagajewskiego, ale bez Herberta trudniej. Sprawa jest jednak wyjaśniona w Posłowiu, gdzie redaktorka radzi w sposób, rzekłbym, dystyngowany – kto chce, lekturę „Antologii…” może uzupełnić o dostępne wydania nieobecnych autorów.

Na koniec: na początku Antologii jest utwór „autora nieznanego”. Nie ma zatem biografii, jest tekst pod tytułem… „Powrót Wielkopolski”.  „Półtora miesiąca po ogłoszeniu odzyskania przez  Polskę niepodległości, Wielkopolska nadal nie była wolna i wciąż pozostawała oddzielona od Macierzy… ” etc. Miło mi, że umieszczono pieśń regionalnego anonima pt. „Leć Orle Biały” - wykraczającą ponad patriotyzm dzielnicowy. Oto ona:

Leć, Orle Biały, nad polską ziemię,
Chroń Twymi skrzydły piastowskie plemię
I ponad szare Giewontu skały,
I ponad Bałtyk leć, Orle Biały!

Leć, Orle Biały, nad polskie łany,
Które uprawia nasz lud kochany,
Leć ponad Wisłę, leć ponad Wartę,
Skrzydła twe białe trzymaj rozwarte.

Szarpały ciebie trzy orły czarne,
Chciały cię wtrącić w groby cmentarne,
Potęgi wrogów już się rozchwiały,
Ale ty żyjesz, nasz Orle Biały!

„Je to poezje?"






Nie zginęła. Antologia współczesnej polskiej poezji patriotycznej.
Opr. Justyna Chłap - Nowakowa. Wydawnictwo AA s.c. Kraków

niedziela, 24 listopada 2019

Pojedynek






Słuchałem go na żywo raz. Słuchałem, nie rozmawiałem, choć przybyłem do wybranego (po raz pierwszy) prezydenta w sygnalizowanej mu sprawie. Jaśkowiak mówił, niestety w trakcie mówienia nie dał się bliżej poznać, a szkoda, bo nie wiedziałem, kto to właściwie jest poza tym, że wygrał wybory. Na usprawiedliwienie mojej ignorancji dodam, że - jak się już po tamtych wyborach okazało - członkowie, nawet działacze PO też nie wiedzieli. 

Coś tam się ze strzępów zdań przebiło: rażąca nieznajomość ustaw, struktur administracyjnych i w ogóle funkcjonowania samorządu.  Wszelako mówił, mówił, mówił  bez zająknięcia i nie robiąc akapitów, a nie sprawił wrażenia, aby chciał coś usłyszeć od samorządowca z kilkunastoletnim stażem. W świetle tego usprawiedliwiam swoje wtedy zachowanie: gdy po raz któryś zaczerpnął powietrza, powiedziałem - To ja już wszystko wiem, dziękuję. "Wstałem i poszłem", a nawet powiedziałem do widzenia. 

Nazajutrz pan Jaśkowiak powiedział do kamery telewizji WTK: podjąłem rozmowę, a pan Dymarski zachował się emocjonalnie. Stanowczo zaprzeczam: nie rozmawiałem wtedy (ani później) z panem Jaśkowiakiem. Ponieważ "zachowanie emocjonalne" może mieć niezliczoną ilość wersji, dopowiadam, że roztropnie nie wyzwałem wtedy pana Jaśkowiaka na prestiżowy pojedynek, bowiem trenowałem tylko szermierkę i na ringu zapewne by mnie pokonał.

(Załączam kopię legitymacji  zawodniczej nr 1638 wręczonej w Poznaniu w sekcji szermierki KKS "Lech" w r.1962).
1

niedziela, 17 listopada 2019

Bp Bronisław Dembowski - wspomnienie



                                 
       Któregoś dnia usłyszeliśmy okrzyki klawiszy: kto życzy sobie do spowiedzi, przygotować się do opuszczenia celi! Choć zaskoczeni, wszyscy oczywiście sobie życzyli. Okazało się, że to ksiądz Dembowski (podówczas prałat) wyjednawszy zgodę władz, przybył do Aresztu Śledczego w Białołęce z misją wyspowiadania nas. Doprowadzano pojedynczo do sali widzeń; na więziennym taborecie czekał spowiednik, drugi taboret czekał na grzesznika. Klawisz w oszklonym kantorku bacznie obserwował. Szybko otrzymałem rozgrzeszenie, prawdę mówiąc niewiele zdążyłem powiedzieć. Zdążyłem wszakże szeptem zapytać: co ksiądz sądzi, co oni z nami zrobią; Sybir już chyba nie wchodzi w grę, ale w radio mówiono, że towarzysz Siwak w KC postulował utworzenie obozu pracy przymusowej na Żuławach... Nie ma się co zbytnio martwić - odpowiedział prałat - moja ciotka za Stalina dostała czapę (wyrok śmierci), w 56-tym wyszła na wolność i żyje do dzisiaj!

Z zewnątrz poradzono nam, żeby pisać o umożliwienie uczestnictwa w mszy świętej; Prymas to podchwyci i przedstawi władzom taki postulat.  Tak się stało i odtąd co niedzielę przybywał ksiądz Dembowski. W sali widzeń oddzielono kąt kocem i tam, przy stoliku spowiadał asystujący prałatowi młody kapłan.  Tu trzeba zastrzec - spowiadał, lub nie, zależnie od woli osadzonego; była to przecież okazja do pozyskania wiedzy o sytuacji na zewnątrz. Takoż udał się "do spowiedzi" Jacek Kuroń. Kameralna, ascetyczna msza trwała już jakiś czas tak jak szeptana rozmowa za kocem, zza którego nagle odezwał się krzykiem Kuroń: Otóż  ja się z księdzem ab-so-lut-nie nie zgadzam! Ocknął się nawet dyżurujący lecz przysypiający klawisz, spojrzał surowo i pytająco na celebranta, a ten odpowiedział mu mimicznie i gestycznie, jakby mówiąc: cóż, spowiedź wielkich ludzi - bywa niełatwa. Zaraz po mszy wciąż rozedrgany Kuroń poskarżył się "Bronkowi": otóż w trakcie "spowiedzi" ksiądz stwierdził, że władza pochodzi od Boga! Jacku - spokojnie wyjaśnił Dembowski - kapłan młody, przejęzyczył się; wszyscy wiemy, że od Boga pochodzi społeczeństwo, a prawowitą władzę ustanawia wolny człowiek.

Którejś niedzieli prałat przekazał mi gryps, dyskretnie wysupłany z sutanny i tajemniczo skomentował: niech pan poinstruuje swojego kolegę, że w liście nie pisze się o listonoszu. Czytam pod celą. Gryps z więzienia w Gębarzewie. Wojtek Wołyński, artysta plastyk, w pierwszym zdaniu napisał tak: Leszek, posyłam ci gryps przez katabasa...

Podczas mszy przed świętami Wielkiej Nocy, zachęceni  przez księdza Dembowskiego, chodziliśmy w kółko - rytuał, a poza tym wyłom w więziennej monotonii.  Może pan dołączy - zwrócił się prałat do pilnującego klawisza.  Ech, wyrosłem... - odparł niemłody strażnik. Proszę pan, do tego się dorasta - skonkludował ksiądz "Bronek" Dembowski.



sobota, 9 listopada 2019

Wladimir Bukowski (1942-2019)


Wladimira Bukowskiego poznałem osobiście w r.1989, w Waszyngtonie. Był jednym z gości ceremonii wręczenia nagrody Jackowi Kuroniowi i działaczce z Afryki (nazwiska niestety nie pamiętam) w Departamencie Stanu.

 Konrad Bieliński


 Jacek Kuroń, Jan Nowak-Jeziorański, Leszek Kołakowski




 Ewa Kulik


 Barbara Toruńczyk


 Janos Kis