niedziela, 29 listopada 2020

                                     Alfabet Solidarności



Appendix

Nie doszło do skutku wydanie rocznicowej książki – pracy zbiorowej pt. „Alfabet Solidarności”. * Każdy z autorów miał opisać wymyślone przez siebie hasła dotyczące powstania NSZZ „Solidarność” i jej legalnego działania do 13 grudnia 1981. Nie chodziło o kolejną encyklopedię czy kalendarium, lecz o książkę dla młodego raczej czytelnika, która go nie zanudzi, a przedstawi ludzi, zdarzenia  fakty tamtego fenomenalnego czasu potoczną narracją, nie wolną od anegdot.

Przedstawiłem więc na blogu swoje hasła. Niefortunnie zacząłem od  Agentów, ale cóż, alfabet to alfabet (moje hasło  oczywiście „nie wyczerpuje zagadnienia” agentury  - nie tylko rodzimej, także KGB i STASI - w naszych szeregach). Zakończyłem na Zjeździe.        

* Prostuję - jednak  doszło do wydania takiej książki w r. 2021. Polecam moje hasła jako uzupełnienie.

                                            

Ukazały się dwa rocznicowe albumy. W sierpniu "Solidarność. Od komunizmu do Unii Europejskiej" - Oficyna Wydawnicza Volumen, Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność". W listopadzie (dostępny w internecie), dwujęzyczny  "Wybieram Solidarność. 40 lat NSZZ "S" - Instytut Dziedzictwa Solidarności.

Obie książki nie ograniczają się - jak sygnalizuje tytuł pierwszej - do przedstawienia wydarzeń lat 1980-1981, czyli okresu tzw. pierwszej Solidarności. W obu docenić trzeba dobór zdjęć. Satysfakcję sprawiają teksty, wolne od kanonicznej, uproszczonej wersji zdarzeń czterech dziesięcioleci. Do niedawna poprawne było bowiem takie ich "albumowe"  przedstawienie: Zaczęło sie bardzo dobrze, powstała Solidarność, potem było gorzej bo nastał stan wojenny, potem przez lata było trochę bezładnej  szarpaniny a wreszcie sięgnieto po rozum do głowy, stolarze wykonali specjalny, niespotykanych rozmiarów okrągły stół, wskutek czego Balcerowicz "zapełnił półki" i potem już poszło z górki. Odsyłam do tekstów w obu ksiażkach, tutaj uprzedze, że można się z nich dowiedziec, że w drugiej połowie lat 80. jedni utrzymywali i z uporem nadal organizowali niejawne stuktury, inni - choć w liczebnej mniejszości - skutecznie je dezorganizowali, działając już w poufnym porozumieniu z władza ludową. Że dostęp "S" i w ogóle strony społecznej do Okrągłego Stołu był starannie limitowany według uprzednich kameralnych ustaleń (choć ostatecznie w sicie były dziury). Że puste półki w końcu się zapełniły towarami spożywczymi (choć na początku,  o dziwo zagranicznymi), bo ustrojowo po prostu uwolnił się handel, ale przypisywanie tej zasługi Balcerowiczowi było propagandowym absurdem.Prawdą jest natomiast, że z nastaniem rządu premiera Mazowieckiego i wicepremiera Balcerowicza gwałtownie wzrosło bezrobocie jak i ceny; z jednej strony uwlaszczała się komunistyczna  nomenaklatura, z której najlepsi z najlepszych  trafiali na listę "100 najbogatszych Polaków", z drugiej postępowała pauperyzacja społeczeństwa. Szalała "prywatyzacja", czyli wyprzedaż działającego jeszcze przemysłu według braku jakichkolwiek, spolecznie czytelnych reguł.  Że galopującą inflacje zduszono, ale nie bez pozbawienia obywateli oszczędności.

W pierwszej książce razi brak staranności przy opisie zdjęć. Dla przykładu: na zdjęciu z września 1980 za stołem obok Wałesy - Lech Bądkowski, gdański pisarz (rocznik 1920), doradca MKS i MKZ występuje jako... Witold Modzelewski (wtedy nie znany opinii publicznej  24-letni  prawnik, dziś profesor). Zdarzają się błędy faktograficzne, a nie byłoby ich, gdyby nasi historycy byli bardziej przyjaźni żyjącym jeszcze "źródłom żywym".

Oba albumy rozpoczynają okazjonalne wstępy - jak jest to przyjete, z portretowym zdjęciem i faximile podpisu. W pierwszym jest to Prezydent RP i Przewodniczący NSZZ"S". W drugim: Minister Kultury, Przewodniczący "S" i ... Dyrektor (znanego dotąd tylko z nazwy) Instytutu Dziedzictwa Solidarności, z nazwiska ani twarzy dotąd opini publicznej nie znany. Ale cóż - w roku 1980 wielu młodych ludzi uzyskało sławę w ciągu zaledwie tygodni.

                                                     * * *

Na zdjęciu u góry pozuję w Stoczni. Jest niedziela, 31 sierpnia r. 1980. Za kilka godzin będzie podpisane Porozumienie Sierpniowe. Ale jeszcze toczą się rozmowy z delegacją rządową - ostatni bój: MKS żąda natychmiastowego uwolnienia więzionych w Warszawie członków KSS"KOR". Trwa słowna przekomarzanka. Tow. Jagielski: A zatem podpisujemy porozumienie, kończycie strajk, a jutro wszyscy zatrzymani będą na wolności, ja obiecuję pod słowem honoru. Wałęsa: Zgoda, z tym że najpierw bedą na wolności, a potem kończymy strajk, obiecuję pod słowem honoru. Jagielski jeszcze się upierał przy swoim, w końcu udał się do telefonu i po pewnym czasie wrócił z informacją, że Kuroń i inni właśnie opuszczają areszt (de facto wyszli na wolność w poniedziałek).

Na zdjęciu u góry (pod historyczną salą BHP w Stoczni) odsłaniam torbę z naklejką "Support Amnesty International" - wtedy była to organizacja apolityczna. Zdjęcie poniżej: przed Stocznią, gdzie  wtedy wolno było się gromadzić - ZOMO stało tam później, w roku 1988.






czwartek, 26 listopada 2020

                                                  Alfabet Solidarności



Zjazd

I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ”S” trwał łącznie 18 dni (5-10.09 i  26.09-7.10. 1981). Delegatów było 896 z 38 regionów, według parytetu 1 delegat na 10 tys. członków Związku. Dla Służby Bezpieczeństwa był sprawą obiektową kryptonim „Debata”. Dzień po zakończeniu I tury Zjazdu wiceminister spraw wewnętrznych tow. gen. Adam Krzysztoporski uznawał jego wyniki za rezultat dywersyjnej działalności antykomunistycznej. Pytał dramatycznie: „Co ma zrobić Biuro Polityczne, czy ma odbyć się II tura Zjazdu Solidarności, czy zwołać Nadzwyczajny Zjazd KC PZPR i konfrontacja, zamkniemy 1500 ludzi, wywołamy strajk generalny i co dalej, towarzysze?!”.

Zjazd wieńczył kilkumiesięczny proces wyborczy na wszystkich szczeblach Związku. Organizacje zakładowe wybierały delegatów na zjazdy regionalne, te wybierały delegatów na zjazd krajowy, który wybrał władze wykonawcze Związku, przede wszystkim Komisję Krajową, która zastąpiła dotychczasową KKP (sprawa obiektowa SB kryptonim „Aktywni”). KK wybrała swoje prezydium , jako organ wykonawczy urzędujący stale w Gdańsku. (Nastąpiło to zaledwie na dwa miesiące przed stanem wojennym). Do Zjazdu stało się jasne, że aby mieć znaczący polityczny wpływ, trzeba poddać się trybom wyborczej procedury, bo np. pozycja doradcy nie wystarczy. Bronisław Geremek, dotychczas czołowa „szara eminencja” był więc delegatem organizacji związkowej Polskiej Akademii Nauk. Delegatem był też Ryszard Bugaj, ekonomista, doradca w regionie Mazowsze. Adam Michnik wahał się  długo, w ostatniej chwili próbował uzyskać mandat delegata jakiegoś niedużego zakładu z podwarszawskiej miejscowości, gdzie nie uzyskał dostatecznego poparcia. Geremka i Bugaja do KK nie wybrano. Geremek swoją porażkę ocenił publicznie jako efekt „nastrojów antyinteligenckich” na Zjeździe. Autor hasła (wybrany do KK w drugiej turze, a było ich kilka) nie podzielał tego rozpoznania, wskazując przykład Modzelewskiego – naukowca, wybranego już w pierwszej turze. Pomijając kontrowersyjność  Geremka wśród delegatów, można mówić co najwyżej o nastrojach „antydoradczych”, tzn. niechęci do ambitnych politycznie osób, działających niezbyt transparentnie. Bugaj padł niejako ofiarą tego nastawienia, choć „szarą eminencją” nie był, a ostatecznie w którejś tam turze można było przegrać kilkoma zaledwie głosami. Nie można oczywiście nie wziąć pod uwagę wpływu na decyzje delegatów - agentów SB, a było ich według obecnej wiedzy kilkudziesięciu (kilku z nich wybrano). Zdaniem autora hasła, nie był to jednak wpływ znaczący, co po latach pokazały dokumenty MSW, w których przyznawano się do nieskuteczności „operacyjnego zabezpieczenia” Zjazdu. Dowodzi tego choćby wybór do KK członków KSS „KOR” Zbigniewa Romaszewskiego i Henryka Wujca – obaj wszakże dali się poznać wcześniej jako ofiarni i kompetentni, „transparentni” działacze Związku. (Wujec miał dobre kontakty w fabrykach, Romaszewski np. doprowadził do współpracy regionalnych tzw. Biur Interwencji).

Stwierdzić należy, że żmudnie wybrana KK była ciałem reprezentatywnym. W jej ponad stuosobowym składzie znaleźli się „z klucza” przewodniczący regionów, co Zjazd słusznie ustanowił.

Kulminacją był oczywiście wybór Przewodniczącego. Wygrał Wałęsa w pierwszej turze, uzyskując 55,2% głosów. Zdaniem autora hasła, w wyborach bezpośrednich (tj. głosuje 10 mln członków związku) uzyskałby większą przewagę. Doświadczeni członkowie ustępującej KKP zdawali sobie z tego sprawę, choć najmocniejszy – jak się okazało - konkurent Wałęsy Marian Jurczyk uzyskał ponad 200 głosów. Mówiło się zatem: Lechu wygra, ale nie powinien wygrać przytłaczająco.* Nazajutrz po zakończeniu Zjazdu zebrała się wybrana Komisja Krajowa, by wybrać swoje Prezydium, czyli stacjonujący w Gdańsku organ wykonawczy (z „klucza” w skład Prezydium wchodzili przewodniczący regionów). **

Nie wybory jednak zajęły większość zjazdowego czasu, lecz Program. Powstały komisje do opracowania jego sektorów, działów i elementów; tęgie głowy pracowały nawet w przerwie między turami Zjazdu, nad wszystkimi pracami czuwał Geremek. Przygotowany materiał był dyskutowany punkt po punkcie, delegaci zgłaszali poprawki i uzupełnienia. Zdawało się, że Zjazd nie skończy się nigdy; w końcu Prezydium Zjazdu zakomunikowało, że gospodarze obiektu (hala sportowa gdańskiego klubu „Oliwia”) włączyli już sezonowe mrożenie tafli pod lodowisko, co było blefem. Nie da się tu streścić tego obszernego materiału, dość powiedzieć, że opierał się na jakiejś wizji „samorządnej Rzeczypospolitej”. Program nie gloryfikował socjalizmu, bo pojęcie to wtedy oznaczało zapaść gospodarczą i w końcu głód. Nie użyto w nim złowrogiego słowa kapitalizm, ani też pojęcia „trzeciej drogi”, bo mogło się to kojarzyć z rzekomym „modelem jugosłowiańskim”, ale też wybór „trzeciej drogi” dopiero co ogłosił w Libii dyktator Kadafi. Mozolnie konstruowany Program był po prostu jakąś rozmazaną utopią. Nie kapitalizm, nie jedyny znany model socjalizmu czyli kapitalizm państwowy, a „społeczna własność środków produkcji”, do której ewolucyjnie dojdziemy, nie burząc ładu ustrojowego PRL i nie podważając kierowniczej roli Partii. Charakterystyczne, że w prace programowe nie angażowali się doświadczeni członkowie ustępującej KKP. Po tygodniach od  zakończenia Zjazdu, na zebraniu zarządu regionu Wielkopolska jeden ze zjazdowych delegatów zaalarmował: Koledzy, czas mija, a my nie realizujemy Programu! Ktoś inny zareagował: A niby jak mamy go realizować? W tym czasie – jak się okazało - przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego były zakończone. Czy jednak Zjazd Delegatów dziesięciomilionowego Związku mógł się odbyć bez opracowania i przyjęciu Programu? Jakby go nie oceniać, z szacunkiem dla sporej liczby jego twórców, opierał się przecież na nadziei „pokojowego współistnienia” demokratycznego potężnego Związku z niedemokratycznym państwem. Trudno się dziwić, że taką – nie tyle wiarę, co nadzieję delegaci mieli, choć równolegle mieli poważna obawę, że „oni” nas zaatakują mocniej niż dotychczas. Termin „stan wojenny” nie pojawiał się, mówiło się o ewentualnym „uchwaleniu” przez Sejm PRL stanu wyjątkowego (czego nie przewidywała PRL-owska Konstytucja, ale któż ją wtedy czytał?).

13 grudnia był zaskoczeniem. Krótko przed tym  siłowo zakończono protest słuchaczy Wyższej Szkoły Pożarnictwa, co Związek werbalnie potępił – i tyle. W szeregach Związku wkradało się zwątpienie w jego siłę i jakąkolwiek skuteczność wobec pogarszających się warunków życia. Sklepy były puste, a "radykałowie" oskarżali władzę, że celowo destruuje handel, towary pierwszej potrzeby magazynuje, żeby społeczeństwo upokarzać i doprowadzić do przekonania, że samo sobie winne, bo zachciało się „Solidarności”. Jacek Kuroń z kolei przekonywał, że nikt niczego nie chowa, tylko nic już nie działa, rząd nie rządzi itd. Autor hasła obawiał się, że ten proces będzie trwał, prowokacje i demonstracje siłowe będą się nasilać, Związek będzie tracił autorytet i gdzieś na wiosnę władza ludowa nas bezkrwawo rozgoni. Gdy w nocy 13 grudnia zakładano kajdanki członkom i doradcom KK w sopockim hotelu „Grand”, autor hasła uznał, że to akt zaskakujący, ale konsekwentny: aresztują tylko KK, co będzie oczywiście potępione, będzie strajkowa riposta (to nakazywał statut), ale przed Wigilią nas wypuszczą, a my, nędzną resztką autorytetu zaapelujemy o wygaszenie protestów, bo idą święta… Nie doceniliśmy władzy ludowej, co po kilku godzinach jasno uprzytomnił gen. Jaruzelski: „Władza ludowa gdy może, jest wyrozumiała, gdy musi – jest surowa”.

                                         

                                             * * *

 * Przed ogłoszeniem wyników Mieczysław Wachowski, popularny Mietek, postać wymykająca się jakiejkolwiek strukturalnej klasyfikacji (formalnie był kierowcą Wałęsy), zapytał kuluarowo autora hasła, na kogo oddał glos. Usłyszał, że na Gwiazdę, z komentarzem: Andrzej nie wygra na pewno, wygra Wałęsa, wobec opinii publicznej wręcz musi wygrać, ale Gwiazda powinien przegrać z godziwym wynikiem, żeby przypomnieć tejże opinii, jaką rolę odegrał na strajku sierpniowym i po, gdy trzeba było ludzi organizować; a poza tym ważne jest, żeby Lechu nie dostał zawrotu głowy od sukcesu, bo kto go wtedy upilnuje, ty? Wachowski przyjął tę odpowiedź ze zrozumieniem i zapewne powtórzył „szefowi” in extenso. Zbigniew Bujak, delegat i przewodniczący regionu Mazowsze, na to samo pytanie (na kogo oddał głos) odpowiedział Mietkowi: Nie mogę ci powiedzieć, bo wybory były tajne.

 ** W przeddzień późnym wieczorem Jacek Kuroń doprowadził do hotelowego, poufnego spotkania, co do strategii i taktyki w dniu jutrzejszym. Nie była to jakaś klika czy sitwa, raczej grono „bardziej zorientowanych”. Ci wcześniej zauważyli, że Kuroń zawarł z Wałęsą i doradcami „pakt o nieagresji”, zatem, jeśli organizuje personalne przygotowania, to w jakimś konsensusie z Przewodniczącym. W nocy doszło więc do ustalenia, kto w tym urzędującym Prezydium ma być. Posiedzenie Komisji Krajowej otworzył Wałęsa: Mamy wybrać Prezydium, ludzi z którymi ja, Przewodniczący będę współpracować, dlatego podaję kandydatury. I podał, to znaczy odczytał z karteczki.. Byli to działacze z różnych regionów, autentyczni i zasłużeni, w skali kraju znani, jak i nieznani, ale nie rozważani w „ustaleniach” Kuronia. Nastąpiła pewna ogólna konsternacja co do procedury (wyczerpująco ćwiczonej przed i na Zjeździe). Ale nie z taką konsternacją Lechu sobie radził. Dodał: to są tylko moi kandydaci, a jeżeli są inni, to niech się zgłoszą, podniosą rękę do góry. Wymiana spojrzeń „wtajemniczonych” – zgłaszać się, czy nie? Podniosło się kilka rąk do góry, wśród nich moja. Wałęsa panował nad sytuacją: „Ludzie, no kogo wy mi tu dajecie, Dymarskiego mi dajecie, ja nie mówię, jak trzeba było, robił też dobrą robotę, ale teraz ja go w Prezydium nie widzę, zrozumcie, czeka nas nowe wyzwanie, a do nowego wyzwania ja muszę mieć ludzi do współpracy, ja z Gwiazdą, Walentynowicz,  nie mogłem współpracować, bo nie rozumieli wyzwania”. Spośród tych, którzy się zgłosili, Przewodniczący werbalnie zaakceptował Janusza Onyszkiewicza. Czytelnik zapyta: a co na to Kuroń? Po pierwsze: wtedy nic, bo jeszcze, po nocnych ustaleniach na posiedzenie nie przybył. Po drugie, gdyby przybył, to w jakiej roli? Doradcy? Formalnie czyjego, w jaki sposób usytuowanego? Kuroń był w stanie występować tylko w jednej funkcji: Jacka Kuronia. Niemniej w czasie tych nocnych personalnych ustaleń nadużył zaufania zebranych „spiskowych” ( wśród nich nawet Modzelewskiego). Musiał wszak odegrać rolę przywódcy, który, mimo wszystko panuje nad sytuacją i  samym Wałęsą. Jak by to powiedziały panie Łuczywo i Bikont: cały Jacek.


                                    

poniedziałek, 23 listopada 2020

                                        Alfabet "Solidarności"


Tygodnik Solidarność

W r. 1981 zaczęło się – co zrozumiałe – od ustanowienia osoby redaktora naczelnego. Na posiedzeniu KKP kandydaturę autora hasła zgłosił przewodniczący MKZ KGHM Lubin (Zagłębie Miedziowe) Ryszard Sawicki. Dymarski podziękował za wyróżnienie, ale wskazał na Karola Modzelewskiego świadom, że wcześniej w rozmowach kameralnych Karol propozycji nie przyjął. Dotychczasowy rzecznik KKP (cieszący się w tym gronie niekwestionowanym autorytetem nie tylko jako naukowiec - historyk średniowiecza) obawiał się, że jego osoba, za młodu marksisty, a później więźnia politycznego PRL, z urodzenia Żyda, wywoła kontrowersje w konkurującym o wpływy polityczne gremium, inaczej mówiąc w świeckim otoczeniu sekretariatu Episkopatu Polski. Modzelewski zatem nie zgodził się kandydować. Lech Wałęsa zaproponował Andrzeja Micewskiego,* informując, że tenże wyraził gotowość przyjęcia funkcji redaktora naczelnego. Przewodniczący  dał do zrozumienia, że jego kandydat cieszy się poparciem najwyższych czynników kościelnych. Mimo to, kandydatura ta została odrzucona, niejako przez aklamację. Niektórzy członkowie KKP znali to nazwisko, ale nie traktowali Micewskiego jako człowieka Solidarności. Poza tym byli już uodpornieni na podobne rekomendacje, których nie dało się jawnie zweryfikować. Wobec argumentu, że to musi być ktoś „nasz”, Wałęsa nie nalegał.  Na czyjś wniosek wybór redaktora naczelnego odłożono. Ostatecznie, po kuluarowych uzgodnieniach kompromisowym kandydatem został dobrze znany zebranym Tadeusz Mazowiecki, którego KKP przez aklamację mianowała.  Mazowiecki samodzielnie skompletował zespół, w którym funkcję sekretarza redakcji powierzył Krzysztofowi Wyszkowskiemu. Autora hasła roboczo łączyła z red. naczelnym sprawa przydziału papieru poligraficznego, bo w tym zakresie władza oczywiście czyniła obstrukcję. Merytorycznie pojawiła się pewna różnica. Po „kryzysie bydgoskim” i „porozumieniu warszawskim”  dziennikarz przeprowadził z Dymarskim, członkiem byłego już  Krajowego Komitetu Strajkowego rozmowę, gdzie zawarty był opis tamtych dni, przebiegu negocjacji z rządem, ocena zawartego porozumienia i jego następstw. Pan Tadeusz nie przyjął tekstu do druku, uznając zapewne, że redukuje on pożądany optymizm wynikły z odwołania strajku generalnego i zawartego z władzą porozumienia tzw. "warszawskiego". Autor hasła nie miał Mu tego za złe. 

                                         * * * 


 * Wikipedia: W 2006 r. dziennik „Rzeczpospolita” podał, że Andrzej Micewski przez dziesięć lat (od połowy lat 70.) współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa jako TW pod pseudonimami Michalski i Historyk

Z dokumentów, które ujrzały światło dzienne (i ocenianych przez historyków w publikacjach)  wynika jednak, że Micewski - cieszący się zaufaniem wśród  najwyższej hierachii Kościoła - do końca nie zrezygnował z tajnej, agenturalnej współpracy z SB. W okresie legalnej "S" 1980-81 spotykał się tajnie i podejmował w swoim raczej imieniu ustalenia z generałami SB  - także w sprawie obsady personalnej Tygodnika Solidarność (sprawa obiektowa SB kryptonim "Walet"). Chciał być jednocześnie niezależnym katolickim publicystą i zależnym od SB agentem, uznając przed soba, że jest człowiekiem, który prowadzi "wielką grę". 

sobota, 21 listopada 2020

 Aktualności


Z ŻYCIA  KLASY POLITYCZNEJ A.D. 2020. 


"Wszyscy nas znają, liczą się z nami, jest zajebiście! Stara, myślałaś kiedyś, że tak będzie? Bo ja nie".

czwartek, 19 listopada 2020

 Aktualności


Z ostatniej chwili. 

Radni klubu PiT (Postęp i Tolerancja) wnieśli o zmianę  - zredukowanie poznańskich nazw. Chodzi tu o: ulicę Świety Marcin i rogale świętomarcińskie. Radni nie negują tradycji, ale domagają się dostosowania jej do wymogu czasu i wartości europejskich. Postulują pozostawienie nazw w wersji: ulica Marcin, rogale marcińskie. Zmiana nie przysporzy mieszkańcom dolegliwości, po prostu każdy sam wykreśli sobie tę „świętość”  z danych osobowych wrażliwych – wyjaśnia przewodniczący klubu, radny Feliks Dzierżankiewicz. By odciążyć urząd miasta, nasz aktyw jest gotów  zamalować na tablicach, co trzeba - deklaruje. - Od prezydenta Jaśkowiaka oczekujemy natomiast, że nie czekając na decyzję rady miasta, zwróci się do cukierników i handlowców z apelem o właściwe podejście do sprawy. Obecna na konferencji prasowej aktywistka PiT Lena Brysty-Gier dodała: Tak dalej być nie może, Europa z nas się śmieje, #wstyd!


W powyższym utworze satyrycznym - umieszczonym na FB - użyłem (iżby czytelnik spostrzegł, że to żart) zmyślonych nazwisk, ale podobnych do Feliks Dzierżyński i Luna Brystygier. Okazało się, że niektóre osoby (zwłaszcza młodsze) tego nie zauważyły i odczytały tekst z należytą powagą a nawet dały temu wyraz. Tu wspomnienie sprzed kilku lat. Wykładowca literatury pyta studentów (chodziło o tzw. tło historyczne), czy mówi im coś nazwisko np. Wanda Wasilewska? Cisza, skupienie... Wreszcie nieśmiało odzywa się studentka: To ta z radia? W Radio Poznań od lat pracuje reportażystka, lubiana i nagradzana, a nazywa się.. Wanda Wasilewska. 

wtorek, 17 listopada 2020

                                    Alfabet "Solidarności"



Świnia

To hasło przedstawię za pomocą fragmentu mojego felietonu z grudnia 1991 r.:


 Spotkałem niedawno na ulicy, po latach, kolegę, człowieka z tamtych czasów, przywódcę z fabryki, bardziej skłonnego do wspomnień, lepiej pamiętającego drobne zdarzenia i tamtych ludzi różnego formatu.

 - A pamiętasz tę świnię? - zapytał.

 - E, daj spokój człowiekowi - mówię, nie zastanawiając się w ogóle, o kogo chodzi - minęło tyle czasu...

 - Nie rozumiesz mnie, chodzi o tę nor-mal-ną świnię, przed świętami, pamiętasz?

 - Ach, ten esbecki informator... Niech go sumienie gryzie, nie chcę go pamiętać... - rozgadałem się, aż pamiętliwy kolega przerwał mi i przypomniał, jak to było.

A było tak: w końcu roku 1980, już po zalegalizowaniu przez władze komunistyczne NSZZ „Solidarność”, dotkliwie, jak nigdy przedtem, wystąpiły trudności w zaopatrzeniu. Dzisiejsza dziatwa tego nie pamięta, ani nie zna tego języka, tłumaczącego obiektywne przyczyny niedoborów na rynku. Któż by o tym myślał dzisiaj, gdy wszystkiego wbród (tyle tego, że już pojawili się malkontenci, którym nie smakuje duńska wołowina, holenderskie masło, niemieckie jogurty, francuska woda sodowa i marokańskie piwo!) Wtedy w sklepach spożywczych był tylko polski ocet, a święta za pasem... Każdy starał się więc, jak mógł.

W fabryce wyrobów odlewniczych komórka socjalna sprzedawała na przykład rajstopy (po 1 parze), w urzędzie wojewódzkim karpie (po 2), gdzie indziej limitowano choinki, których podaż - z powodu strajków stoczniowców i górników - także nie zaspokajała popytu. Nam, Międzyzakładowemu Komitetowi Założycielskiemu NSZZ „Solidarność” dobrzy ludzie podrzucili świnię.

Pracowaliśmy na okrągło, byliśmy potrzebni i poważani. Koledzy z NSZZ Rolników Indywidualnych postanowili przekazać nam całą świnię do podziału. W pierwszym odruchu zostało to przyjęte z entuzjazmem - któż nie chciał wtedy, przed świętami, wrócić do domu z kawałkiem świeżego mięsa? W tej sprawie zwołano jednak nagłe posiedzenie Prezydium, a to dlatego, że jeden taki niespokojny duch, radykał, ostrzegł:

 - Koledzy, nie dajmy się wpuścić w maliny!

Argumenty za (tzn. brać świnię i dzielić na 11 części) były oczywiste. Cóż przeciw? Ano to, że my, którzy walczymy z niesprawiedliwością społeczną, nie możemy korzystać z uprzywilejowanego dostępu do artykułów pierwszej potrzeby. Gdyby chłopi przywieźli ubój dla wszystkich członków Związku w regionie - to co innego.

- Jedna świnia na jedenaście rodzin to nie przywilej... - stwierdził niepewnie kolega przewodniczący.

- Komuniści też tak kiedyś mówili. Od jednej świni się zaczyna, a potem talony, asygnaty, auta, materiały budowlane, wszystko.

Było głosowanie. Za pierwszym razem wynik był dokładnie pół na pół, bo kol. przewodniczący zawiesił rękę w pozycji dwuznacznej, co uznano za głos wstrzymujący się. W drugim podejściu obóz jakobinów zwyciężył jednym głosem - świni nie wzięto.

 - I wiesz co? - powiedział na koniec nie młody już kolega - kombatant, który nie zrobił kariery ani w rządzie, ani w biznesie, ani w odrodzonym Związku „Solidarność” - jak patrzę, co się wkoło dzieje to sobie myślę... wiesz co? Że tę świnię trzeba było wtedy brać!

                                        * * *


U góry: sklep mięsny r. 1981. Poniżej: sklep samoobsługowy r. 1981.

                                                                                                       

 

 

poniedziałek, 16 listopada 2020

                                     Alfabet "Solidarności"




Powstanie Solidarności

Nie ma błędu w stwierdzeniu, że Solidarność powstała latem 1980 r. W lipcu stanął Lublin, strajkował Świdnik,  potem do strajku przystępowały załogi większych zakładów w całym kraju i uzyskiwały obietnice spełnienia postulatów, głównie płacowych.  W sierpniu doszło do eskalacji – w Gdańsku, Szczecinie i na Śląsku powstały międzyzakładowe komitety strajkowe z postulatami wykraczającymi poza problemy ściśle bytowe.  W Stoczni Gdańskiej wysunięto postulat przyzwolenia władzy na  niezawisłe wobec rządu związki zawodowe; tam też ukazywał się strajkowy biuletyn z tytułem „Solidarność”. 

NSZZ”S” nie powstał jednak 31 sierpnia w wyniku porozumienia z komisją rządową; postulatu zgody na utworzenie jednego, ogólnopolskiego związku zawodowego nie było.  Gdańsk stał się wszakże stolicą społecznego ruchu , strajkujący w całym kraju pod koniec sierpnia deklarowali solidarność z Gdańskiem, to w Gdańsku był charyzmatyczny elektryk Wałęsa, który błyskawicznie uzyskał światową sławę i znany już w kraju inżynier Gwiazda jako wybitny negocjator z „naszej” strony.  Gdański MKS niezwłocznie przeniósł się ze Stoczni do przyznanej siedziby jako Międzyzakładowy Komitet Założycielski NSZZ. W kraju lawinowo zawiązywały się Komitety Założycielskie, deklarujące jedność z Gdańskiem, a nawet przedstawiciele zakładowych KZ przybywali do Gdańska, aby się tam  zarejestrować i - niejako legalizować. Po 31 Sierpnia w szerokim spektrum władzy zapanowała, można powiedzieć, konsternacja i dezorientacja. „Niezależne związki? Porozumienie? To dotyczy tylko Gdańska”. – słyszeli założyciele NSZZ w kraju.

17 września do Gdańska przybyły delegacje MKS (Strajkowych), MKR (Robotniczych) MKZ (Założycielskich),  z całego kraju. Do obrad zasiedli pojedynczy przedstawiciele, pozostali uczestniczyli bez  przywileju głosowania. Najpierw delegaci przedstawiali sytuację na swoim terenie, trwało to kilka godzin, potem debatowano nad "strategią". Po przerwie pojawił się wniosek o zgłoszenie do rejestracji jednego, ogólnopolskiego związku zawodowego. Wniosek złożyli Zbigniew Bujak (Mazowsze), Lech Dymarski (Wielkopolska) Zbigniew Przydział (Wrocław) i Jerzy Szulc (Wałbrzych). Było to – jak się okazało - po myśli większości delegatów, ale nie obyło się bez perswazji i gorącej dyskusji. Gospodarze, czyli przedstawiciele MKZ Gdańsk z Wałęsą na czele byli przeciwni. Znali się, byli „sprawdzeni w boju”, a obawiali się „inwazji” nieznanych czy nie do końca rozpoznanych ludzi z kraju. Dopuszczali wariant federacji związków regionalnych. Gdy argumentacja przechyliła się na korzyść wniosku, Wałęsa skorygował swoje stanowisko i wniosek poparł. Ostatecznie jednogłośnie uchwalono, że rejestrujemy jeden, wspólny związek. Karol Modzelewski, doradca MKZ Wrocław wniósł, aby związkowi nadać nazwę „Solidarność”, co przyjęto przez aklamację. Tak ukonstytuował się NSZZ”S”. Wkrótce był gotowy jego statut,  napisany pod kierunkiem mec. Jana Olszewskiego. 44 zgromadzonych delegatów (wśród nich autor hasła) podpisało, jako Komitet Założycielski, wniosek do Sądu Wojewódzkiego w Warszawie o rejestrację Związku wraz z załączonym statutem. Sygnatariusze ustanowili, że ich grono będzie  Krajową Komisją Porozumiewawczą  NSZZ”S” z przewodniczącym Wałęsą; wiceprzewodniczącymi zostali Andrzej Gwiazda i Ryszard Kalinowski z Elbląga. Praktycznie KKP pełniła funkcję władzy naczelnej Związku do jesieni r. 1981, gdy Zjazd Krajowy wybrał ponad 100-osobową Komisję Krajową.

                                            * * *


"Encyklopedia Solidarności":

19 XI 1980 KKP wyłoniła zespół przedstawicieli z 11 największych Regionów (Bydgoszcz, Gdańsk, Jastrzębie-Zdrój, Kraków, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa, Wrocław), powszechnie nazywany jedenastką. Miał on za zadanie na dzień przed planowanym posiedzeniem KKP przygotowywać porządek obrad, projekty dokumentów itp.

12 II 1981 KKP powołała tymczasowe Prezydium. W jego skład weszli: L. Wałęsa, dwaj wiceprzewodniczący KKP – Andrzej Gwiazda i Ryszard Kalinowski, oraz Zbigniew Bujak (Mazowsze), Tadeusz Jedynak (Jastrzębie-Zdrój), Jan Rulewski (Bydgoszcz), Andrzej Słowik (Ziemia Łódzka), Stanisław Wądołowski (Pomorze Zachodnie – Szczecin) oraz – bez prawa głosu – sekretarz KKP Andrzej Celiński i K. Modzelewski jako rzecznik prasowy. Później, od IV 1981 funkcję rzecznika prasowego pełnił Janusz Onyszkiewicz, od X 1981 – Marek Brunné. W czasie tzw. kryzysu bydgoskiego przejściowo funkcję egzekutywy pełnił 11-osobowy Krajowy KS, w którego skład weszli: L. Wałęsa, Z. Bujak, A. Gwiazda, R. Kalinowski, A. Słowik, Andrzej Cierniewski, Lech Dymarski, Krzysztof Gotowski, Marian Jurczyk, Antoni Kopaczewski i Bogdan Lis. 


U góry: Sąd Najwyższy ostatecznie rejestruje NSZZ"S", po odrzuceniu przez sygnatariuszy postanowienia Sądu Wojewódzkiego (poniżej), który dokonał rejestracji, ale "twórczo" Statut uzupełnił, wpisując m.in. "kierowniczą rolę partii", rekompensując to wymazaniem prawa do strajku. Odwołanie od postanowienia SW wsparto godzinnym strajkiem ostrzegawczym w całym kraju.


sobota, 14 listopada 2020

                                           Alfabet "Solidarności"    

               


Porozumienie warszawskie.  

Zawarte 30 marca 1981 r. w Warszawie między rządem a przedstawicielami „S”.  Kończyło ono stan gotowości strajkowej i nagle znosiło rosnące napięcie. Stanowiło faktycznie o rezygnacji ze  strajku generalnego.  Wcześniej, 27 marca  odbył się 4-godzinny powszechny strajk ostrzegawczy w całym kraju. Wszystko to było następstwem „kryzysu bydgoskiego", „prowokacji bydgoskiej”  czyli poturbowania przez ZOMO  działaczy Związku w sali obrad WRN, którzy uczestniczyli w sesji jako goście (19 marca).  „Porozumienie warszawskie” było aktem, który rozstrzygał w sposób zasadniczy o możliwości presji społecznej na władzę. Poszczególne strajki (czy groźby ich podjęcia)  stanowiły presję na dyrekcję fabryki, władze województwa czy centralne, , innym razem nie wywierały wrażenia, były wręcz prowokowane przez władze do wywoływania chaosu, oskarżania Związku o anarchię i powstrzymywania jego długofalowych poczynań. Jedynie wizja strajku generalnego o zasięgu krajowym formułowana w oświadczeniach KKP i rozmowach z władzami stanowiła o sile nacisku. Powstały we wrześniu 1981 r. ogólnokrajowy NSZZ”S” zatrzymał pracę w całym kraju godzinnym strajkiem ostrzegawczym z żądaniem rejestracji Związku. Te demonstrację zorganizowania „świata pracy” kazały liczyć się władzy z tym, że podparcie żądań powszechnym strajkiem  „aż do skutku” jest możliwe.  Ewentualność rozpoczęcia strajku ciągłego wymusiła ustępstwo w sprawie rejestracji, a później, jeśli podobne zapowiedzi nie powodowały spektakularnych ustępstw, to pozwoliły Związkowi krzepnąć i organizować się, co de facto było ustępstwem władz największym. Co, wobec powyższego, zmienił marzec 1981? Społeczeństwo, znużone władzą komunistyczną, ale -  świadome swojej podmiotowości - spoliczkowane, osiągnęło stan powszechnej gotowości do…  Emocje nie pożegnały się z rozumem.  Dlatego Polacy nie przymierzali się do powstania narodowego, świadomi, że obalenie komunistycznej władzy i zastąpienie jej inną, „naszą”, nie jest możliwe, jak nie jest możliwa zamiana panującego trzydzieści kilka lat ustroju na inny. Możliwe są tylko zmiany w kierunku ustroju znośnego, bliższego „ideałom socjalizmu” i demokratycznego. Tak wtedy myśleli Polacy, uformowani w PRL . „Doły” przymierzały się do presji silniejszej  niż dotąd, żeby, posyłając do stołu obrad przedstawicieli, zmiany te ostatecznie wymusić. Chciano negocjacji i czekano na zasadnicze ustępstwa. I dlatego tak nagle, jeśli nie z godziny na godzinę, to  z dnia na dzień emocje raptownie opadły, gdy przedstawiciele ogłosili w TV, że nie będzie strajku, bo są ustępstwa. Dopiero wczytanie się w sformułowania i i obserwacja ich praktycznego później znaczenia przyniosły spostrzeżenie, że rozładowanie napięcia i satysfakcja opierały się  w gruncie rzeczy na logicznym błędzie w interpretacji tego co się stało: ponieważ odwołujemy strajk, to znaczy, że są ustępstwa. Od „Porozumienia warszawskiego”  Związek nie groził już strajkiem generalnym, bo w duchu (nie w literze przecież)  tego  porozumieniu zawarta była jakby doktryna:  strajk generalny = sowiecka inwazja.  Od tamtego czasu pozostały postulaty, ale Związek nie miał już narzędzia ich egzekucji. Stało się coś jeszcze: w sformułowaniu porozumienia kluczową rolę odegrali doradcy i Wałęsą z pominięciem wybranych przez KKP członków negocującego zespołu. Na burzliwym późniejszym posiedzeniu Komisji (odwołanie strajku generalnego wobec zaistniałego faktu dokonanego było tylko formalnością) stwierdzono, że doszło do jaskrawego złamania zasad podejmowania decyzji, stawiano pytanie o perzyszłość: czy decyzje będą podejmować statutowe organa Związku, czy nieformalne grupy otaczające przewodniczącego. Wałęsę  krytykowano, ale KKP odwołała jego zaufanego z funkcji sekretarza Komisji Andrzeja Celińskiego (który delegatem do KKP nie był). Z funkcji rzecznika KKP zrezygnował cieszący się autorytetem Karol Modzelewski. 

Na zdjęciu Andrzej Gwiazda odczytuje treśc porozumienia przed kamerami TVP. Na posiedzeniu KKP Andrzej Gwiazda przyznał, że z tekstem zapoznał się dopiero w trakcie czytania, a przeczytał - dodał sarkastycznie - bo on akurat czytać umie. W istocie Gwiazda (odsunięty wcześniej przez doradców Przewodniczącego od ostatecznych ustaleń) obawiał się nie tyle o mniejszą umiejętność Wałęsy w tym zakresie, ile  o rozpad Związku. To kalkulowali faktyczni autorzy porozumienia, jako ewentualną cenę za uniknięcie militarnej "bratniej pomocy" ZSRR. Politycznym zwycięzcą był na pewno widoczny na zdjęciu po prawej tow. M.F.Rakowski. 

Chronologia tamtych zdarzeń (od „prowokacji bydgoskiej” do „porozumienia warszawskiego” - choć to tylko dziesięć dni) nie zmieściłaby się w ramach objętości hasła.

                                         * * *


Wiecej w tekście publikowanym w r. 1986 w londyńskim "Aneksie". Dostępny w: Aneks - archiwum on line (nr 44/1986).


czwartek, 12 listopada 2020

                                              Alfabet "Solidarności"



Poligrafia

Zejdziemy z murów, gdy wejdziemy na anteny RTV! – takie hasło mogli przeczytać  przechodnie tuż przed stanem wojennym. Mury i pędzle w rekach „S” przeciwko dwóm programom TV na usługach agresywnej propagandy władzy – ta nierówność w walce na słowa musiała doprowadzić do wysunięcia żądania „dostępu do środków masowego przekazu”, zwłaszcza telewizji.

Kto ma telewizję, ten ma władzę – odpowiedział  przy negocjacyjnym stole w imieniu władzy tow. Rakowski w r. 1981. Rozumował po swojemu: skoro kierownictwo „S” chce dostępu do telewizji, to znaczy, że chce przejąć władzę z rąk naszego kierownictwa. Miliony członków „S” nie myślało o przejęciu władzy w państwie i tow. Rakowski o tym wiedział. Zdawał sobie jednak  sprawę, że „kierownictwo partii i rządu”  traci rząd dusz w społeczeństwie. Postulat dostępu do telewizji nie mógł więc być spełniony.

Wiosną r. 1981, wobec groźby strajku generalnego, władze PRL ostatecznie zgodziły się na wydawanie ogólnopolskiego „Tygodnika Solidarność”, podlegającego urzędowej cenzurze. Jego nakład osiągnął  pól  miliona egz. i był  dostępny w państwowej sieci kolportażu, jak wszystkie inne gazety. Trzeba zaznaczyć, że „S” nie wysuwała postulatu zniesienia cenzury prewencyjnej, zasadnie uznając, że będzie to potraktowane jako „godzenie w podstawy ustrojowe PRL ”.  GUKPPiW (Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk) i jego delegatury w stolicach województw nadal istniały, choć w tamtym okresie ingerencji było mniej, niż przed powstaniem „S”;  dopuszczano choćby krytyczne treści o ekonomii socjalizmu. W zamian za to, oficjalna propaganda za przyczynę zapaści gospodarki socjalistycznej uznawała strajki.

Medialną bronią „S” była wiec  prasa związkowa. Trzeba wyjaśnić, jak się to miało do wszechobecnej, obowiązującej cenzury: omijano ją dzięki "magicznej" , choć ujętej w ówczesnych przepisach  formule „do użytku wewnątrz-organizacyjnego”. Solidarnościowe gazety i gazetki miały wiec charakter biuletynów rozprowadzanych poza państwowym systemem kolportażu. Były to zwłaszcza codzienne biuletyny, czy periodyki redagowane także na szczeblu zakładowym. Kilka tygodników i miesięczników o zasięgu regionalnym drukowano w państwowych zakładach graficznych.  Nie tyle z łaskawości władz PRL,  ile z woli i siły organizacji Związku w tych zakładach. Szacuje się, że w skali kraju było to ok. 300 tytułów o łącznym nakładzie 1,5 mln egz. Początkowo jednak drukowano ręcznie metodą sitodruku, proste urządzenie zwane „ramką” było bardzo pracochłonne i mało wydajne. Na komplet urządzenia składały się : ramka drewniana, obciągnięta np. nylonem, wałek np. fotograficzny i farba, sporządzana np. z użyciem tzw. pasty myjącej BHP (skrót od: „Bezpieczeństwo i higiena pracy”). Nade wszystko  potrzebne były ręce, cierpliwość i limitowany papier. Od razu trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy nie łatwiej i prościej było drukować np. na powielaczu  tzw. białkowym? Nie, ponieważ powielacz w każdym zakładzie pracy był sprzętem „spec. znaczenia” , zamkniętym na kłódkę i dozorowanym przez rezydenta Służby Bezpieczeństwa. Prywatne posiadanie powielacza było przestępstwem wymierzonym w podstawy utroju PRL, bezpieczeństwo państwa i jego sojusz ze Związkiem Radzieckim. Na zakup ryzy papieru standardowego formatu A4 potrzebny był specjalny przydział, papier (prócz pakowego i toaletowego)  bowiem był środkiem masowego przekazu (członkowie Związku wykazywali się zaradnością – „pozyskiwali”  potrzebny papier w biurach swoich zakładów pracy). Używane powielacze białkowe udostępniano powstałej „S” na mocy Porozumień Sierpniowych, choć nie od razu. Inna rzecz, że w większych ośrodkach, tam, gdzie przed Sierpniem’80 funkcjonowały nielegalne, podziemne wydawnictwa, jakieś maszynki do drukowania były i na potrzeby rodzącego się wielkiego ruchu zaczęły pracować bez niczyjej zgody. Powielacz białkowy na korbę był oczywiście wydajniejszy od „ramki”, ale druk był marny, nadawał się do ulotek, ale nie do wydawania gazety. Przedmiotem pożądania stał się więc „ofset”, czyli nowoczesny wtedy powielacz tzw. offsetowy, do pozyskania tylko zza granicy.

Na zapotrzebowanie odpowiedziały zwłaszcza europejskie związki zawodowe zrzeszone w MKWZZ. Biuro Międzynarodowej Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych w Brukseli powierzyło koordynację w tym zakresie szwedzkiej centrali LO.  KKP natomiast powołała ze swojego składu Podkomisję d.s. rozdziału maszyn poligraficznych i papieru* (profesjonalny papier drukarski podlegał państwowej, centralnej dystrybucji). 3-osobowej podkomisji przewodniczył najpierw Andrzej Słowik z Łodzi, później Lech Dymarski z Poznania. Zmiana personalna nastąpiła na tle sporu o strukturę poligraficznego wyposażenia. Przewidywano bowiem dostarczenie kompletnych drukarni. Skompletowanie jednej miało trwać kilka miesięcy, a chętnych było 36 MKZ-ów, reprezentowanych w KKP, z których większość nie dysponowała nawet dobrym powielaczem. Ostatecznie szwedzkiemu koordynatorowi przedstawiono oczekiwanie: 3 drukarnie i kilkadziesiąt nowoczesnych powielaczy. Drukarnie miały trafić do Wrocławia, Poznania i Łodzi (Gdańsk i Warszawa były już wyposażone znacznie lepiej, niż pozostałe ośrodki).  Szwedzka centrala oddelegowała do współpracy dwóch dystyngowanych działaczy w zaawansowanym wieku. Rozumieliśmy się bardzo dobrze (zwłaszcza dzięki tłumaczce - skandynawistce z gdańskiego biura), a przynajmniej tak się najprzód zdawało. Przedstawiliśmy z naszej strony poligrafów do uzgodnień technicznych. Szwedzcy partnerzy dręczyli ich zapytaniami o szczegóły w specyfikacjach, a gdy coś zostało wyjaśnione, natychmiast zgłaszali kolejne wątpliwości, które powstrzymują ich od wysyłki urządzeń. Podkomisja nabrała nawet podejrzenia o celową obstrukcję, czy zasadnie, trudno orzec, bo  stan wojenny „zamknął sprawę”.

W tym haśle warto wspomnieć o ważnym narzędziu wewnętrznej komunikacji. Był to tzw. telex, urządzenie sprzed epoki fax-u. Treść pisana przez kwalifikowane maszynistki perforowała papierową tasiemkę, z niej „po drugiej stronie drutu” maszyna „czytała” dziurki  i drukowała treść. Cała maszyneria była bardzo hałaśliwa, a teleksowe paski oplatały krzesła, stoły i same teleksistki. Bez tego opisu trudniej byłoby zrozumieć irytację tow. Rakowskiego, który pomstował, jakże przenikliwie, na partyjnym zjeździe:  Nie umiemy, towarzysze, porozumiewać się ze sobą. „S” istnieje niecały rok, a jak oni wykorzystują swoje możliwości. W ich biurach teleksy z demobilu huczą całą dobę, przegrzewają się, „S” cały czas wymienia informacje między zakładami, regionami, jak coś się stanie w Pcimiu, to Gdańsk wie o tym za trzy minuty. A Partia co? Partia siedzi w fotelach i czeka na wieczorny dziennik TV. A ile oni mają tych gazetek, biuletynów, świstków odbijanych na prymitywnych powielaczach. A partia co? Partia siedzi za biurkami i przysypia nad  „Trybuną Ludu”. Nie powiedział wówczas tego, co najważniejsze: komunikacja społeczna, owszem, potrzebuje urządzeń, ale żeby ludzie się porozumiewali, wymieniali informacje i poglądy, to przede wszystkim muszą mieć taką potrzebę i wolę.  

                                         * * *


 * Encyklopedia "S": W myśl uchwał KKP powołano: Komisję ds. Rozdziału Maszyn i Sprzętu Poligraficznego (17 I 1981), przekształconą nast. w Komisję ds. Wydawnictw i Poligrafii (27 I 1981),

czwartek, 5 listopada 2020

    


                       

               KOMUNIKAT  RN WH UMRzN

                                     

                                             W czem największe u ludzi wżdy upodobanie?

                                             Odrzeknę szczerze: w jedzenie, a w jebanie.

                                                                  Mikołaj Rej z Nagłowic

                                              Jebać PiS!

                                                                  Władysław Frasyniuk z Wrocławia


1. Rada Naukowa Wydziału Humanitarnego Uniwersytetu Mikołaja Reja z Nagłowic nie rekomenduje do użytku w przestrzeni publicznej haseł, przedstawionych do zaopiniowania w dniu  5.11.br. przez grono naszych performerek, performerów  i osób niebinarnych, uprawiających performing. Rada jednomyślnie (przy dwóch wstrzymujących się i jednej przeciwnej) nie podważyła niewątpliwego waloru komicznego nowych haseł. Niemniej, po wysłuchaniu stanowiska Instytutu Politologii, Dziennikarstwa i Relacji Wzajemnych stwierdza, że są one zbyt daleko idące.  

2. Opierając się na opinii Instytutu  Językoznawstwa Otwartego , Rada Naukowa Wydziału w niniejszym komunikacie podaje do wiadomości treść obydwu opiniowanych haseł, rezygnujac z kamuflażu. Zawierają one  słowa dotychczas uważane za wulgarne. Rada wyszła jednak z założenia, że grzecznie już było, a gdy wkurw jest na maksa, to nie ma zmiłuj. Oto treść ocenionych haseł: "Bałtyk Twoje morze – dorsz Twoja ryba – kurwa jego mać"; "Chuj i Pizda w nocy gwizda".

3. Rada Naukowa Wydz. Hum. UMRzN w pełni rozumie przesłanki, ale nie pochwala dokonanego właśnie (vide w załączeniu poniżej) aktu graficznego ubogacenia popiersia patrona naszej Alma Mater, Mikołaja Reja.  Jednocześnia Rada, wsparta ekspertyzą bratniego Wydziału Ogólno-Prawnego UMRzN komunikuje, że złoży  powiadomienie do Prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez pseudokibiców. 

                                          Vivat academia, 

                                            vivant proffesores, 

                                            vivant omnes virgines. 

                                                              

 Załącznik.