Na każdego coś jest
W latach
70. pewien funkcyjny działacz SZSP szczebla regionalnego opowiedział mi o swoim
ostatnim rutynowym spotkaniu z funkcjonariuszem SB, nadzorującym pion kultury.
Rozmowa poświęcona była mojej osobie. Oni się o tobie dobrze wyrażają -
ujawnił. Co to znaczy? - spytałem. Oni mówią, że z opozycji ty jeden jesteś
czysty. Co to znaczy? - powtórzyłem pytanie. - Oni cię długo badali i nic nie
znaleźli. - A co mieli znaleźć? - Oni u was szukają haków i on mówił, że na
każdego coś jest, a na ciebie nie ma. Ta rozmowa toczyła się krótko po tym, gdy
Stanisław Barańczak stanął przed sądem za „próbę przekupienia urzędnika
państwowego”, został skazany i wyrzucony z uniwersytetu. Pan porucznik brał
ciebie pod włos - powiedziałem działaczowi. Mylisz się - on na to - tym razem o
nic mnie nie pytał, a o tobie wyrażał się z niekłamanym respektem. - A ty co mu
powiedziałeś? - W pełni podzieliłem jego opinię, choć, rozumiesz, musiałem
wyrazić żal, że taki człowiek jak ty jest po stronie antysocjalistycznej
opozycji.
Tenże
działacz, wcześniej kolega ze studiów, już członek PZPR, niedługo podjął pracę
w wojewódzkim aparacie partyjnym, a później awansował do Komitetu Centralnego.
Wtedy jednak nie miałem powodu mu nie wierzyć, że relacjonuje prawdziwie
rozmowę z ubekiem z pobudek, powiedzmy, prostolinijnych. A jednak pan oficer
wcale nie traktował go partnersko, lecz jako jedno z potencjalnych źródeł
informacji. Z danych operacyjnych wynikało niezbicie, że się znamy i jeden o
drugim coś tam wie. Można było założyć, że mimo poprawnych stosunków
koleżeńskich w przeszłości, jeden drugiemu ma coś za złe. Na przykład poszło
kiedyś o jakąś dziewczynę, albo jeden uraził ambicję drugiego - jak to w życiu.
Pan oficer wygłasza pean na moją cześć. Działacz słucha cierpliwie, aż w
którymś momencie mówi: no, nie przesadzajmy. Ubek wyraża zaciekawienie: czyżby
miał pan mu coś do zarzucenia? A tamten na to, że generalnie nie, ale przecież
nie ma ludzi kryształowych... W końcu, zaspokajając naturalną ciekawość
rozmówcy, składa na mnie donos. Może nic tak konkretnego, żeby zmontować sprawę
karną czy oprzeć na tym szantaż, ale ubek ma już „zalążek haka” - podstawę
dalszej, żmudnej pracy operacyjnej.
W tym samym
czasie inny ubek mówił komu innemu inne o mnie rzeczy. Na przykład właścicielkę
mieszkania, które wynajmowałem, ubek w roli milicjanta kryminalnego
powiadamiał, że jestem zamieszany w bardzo brudną sprawę, za którą grozi 15 lat
więzienia, ale ze względu na dobro śledztwa jeszcze nie jestem aresztowany, bo
istnieje konieczność rozpoznania wszystkich osób wspomagających to przestępstwo,
przy czym za nieświadomy współudział grożą tylko 3 lata. Tu skutek był
natychmiastowy - trzeba było pakować walizki. Ludzi niewygodnych, później
uczestników tzw. opozycji demokratycznej usiłowano niszczyć oszczerstwem
poufnym, w sferze „szeptanki”: to jest informacja dla pani, umówmy się, że ona
zostaje między nami, ale uznaliśmy, że pan, porządny człowiek, do którego nic
nie mamy, powinien wiedzieć, z kim się zadaje. I mnie ubecy mówili różne rzeczy
jako współpracownikowi Komitetu Obrony Robotników. Kiedyś pan oficer spróbował
tak: Proszę pana, przecież ten KOR to sami Żydzi, jak się pan czuje w tym
towarzystwie? Odpowiedziałem (choć w takich wypadkach nie musiałem, bo były to
zwykle próby nieformalnych przesłuchań): Lepiej niż w waszym.
Po roku 1968 wystrzegano się publicznych,
prasowych i telewizyjnych nagonek na konkretnych ludzi. Okazało się bowiem, że
takie kampanie propagandowe... kreują autorytety. Nazwiskami operował Gomułka,
Gierek mówił już tylko o „określonych siłach”, a konkretyzując mówił co
najwyżej: znamy tych ludzi. Propaganda nie ujawniała sygnatariuszy - członków
KOR czy ROPCiO, a pisarz, który opublikował coś za granicą, czy podpisał się
pod protestem w sprawie na przykład maltretowania robotników w roku 1976,
wpisany był do czarnej księgi cenzury - by ludzie zapomnieli, że taki ktoś
istnieje. Wszelkie doświadczenie propagandowe PRL - stalinowskie, gomułkowskie,
gierkowskie - starło się z „Solidarnością”. Już to szeptano, już to publicznie
demaskowano („kto stoi za parawanem robotniczego protestu...”), wreszcie, w
stanie wojennym uruchomiono struny patriotycznej frazeologii. Słynny plakat
„Drzewo zdrady narodowej” z nazwiskami na gałęziach, z „Wolną Europą” i CIA w
glebie (korzenie) zapowiadał zmartwychwstanie Bieruta i Bermana.
W roku 1980 po raz pierwszy zostałem publicznie wyróżniony na froncie walki ideowo - politycznej.
Pojawiły się w Poznaniu ulotki (anonimowe, rzecz jasna), gdzie nad podobizną
mojej twarzy unosiły się, w kształcie aureoli, znaczki $, czyli dolary.
Odwołano się do stalinowskiego stereotypu dolara - symbolu przekupstwa i
zdrady. Akcja ulotkowa, obliczona na wzniecenie „gniewu klasy robotniczej”
bynajmniej nie przyniosła mi prestiżowej szkody, zwłaszcza, że przyznałem się
publicznie, jakiego to haka na mnie mają - jesienią tego roku znalazłem się
wśród laureatów nagrody emigracyjnego „Polculu” (500 dolarów - za tzw. kulturę
niezależną w latach 70. - jakie to były pieniądze!) Rozsławił mnie wreszcie
początek stanu wojennego. Podczas srogiej zimy prasa w Poznaniu (jak i
wszędzie) publikowała artykuły demaskatorskie, w których nie szczędzono nazwisk
osób zamkniętych w pudle: kim byli, czego
chcieli; kto krył się za plecami...; były pracownik Zarządu Regionu
Solidarności ujawnia..., itp. By obrzydzić Lecha Wałęsę, puszczano taśmę - rozmowę z bratem, w której chodziło o to, jak na tym wszystkim zrobić
pieniądze. Potem przyszło opamiętanie, Jerzy Urban wytłumaczył soldatesce, że
trzeba po nowemu, czyli po staremu: nie ma ludzi, nie ma sprawy. Nazwiska
Wałęsy, zwłaszcza po Noblu, nie dało się wszak wymazać ze społecznej
świadomości, więc rzekomy* Goebels jaruzelskiej propagandy powtarzał zaklęcie,
że Wałęsa jest osobą prywatną.
Poważną, na
miarę moich zasług nagonką prasową zostałem wyróżniony dopiero w roku 1991. O
tym, czego dowiedziałem się o sobie w nowej rzeczywistości politycznej - od
roku 1989 do dzisiaj - opowiem za tydzień. Chodzi mi też o ukazanie, że walcząc
między sobą w łonie tzw. szerokiego obozu postsolidarnościowego, korzystamy z
wszystkich doświadczeń propagandy PRL - tak głośnej, jak i szeptanej. Z jednym
wyjątkiem: przyspieszony puls życia politycznego nie pozwala na aż tak
finezyjne działanie, jak opisana na wstępie rozmowa porucznika z działaczem. Coraz powszechniejsze jest szybkie i zdecydowane załatwianie sprawy:
Iksiński? Przecież to ch... I wszystko
jasne.
29.09.1999
______________________________
* Wtedy napisałem "rzekomy", bo trwał proces, wytoczony Ryszardowi Benderowi przez Urbana właśnie za "Goebelsa stanu wojennego". Urban uznał to za obraźliwe, bo nie był Goebelsem, tylko Urbanem.
______________________________
* Wtedy napisałem "rzekomy", bo trwał proces, wytoczony Ryszardowi Benderowi przez Urbana właśnie za "Goebelsa stanu wojennego". Urban uznał to za obraźliwe, bo nie był Goebelsem, tylko Urbanem.








